Artykuły

Prowincjonalny mafioso

- Teatr daje ten rodzaj bezpieczeństwa, który pozwala mi na swego rodzaju bezkompromisowość: naprawdę nie muszę rozpychać się łokciami - mówi PRZEMYSŁAW BLUSZCZ, aktor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy.

Przemysław Bluszcz [na zdjęciu] zadebiutował na dużym ekranie w filmie "W dół kolorowym wzgórzem". Gra Tadka, małomiasteczkowego bandziora, o którym mówi, że to ktoś z nas: połączenie papieru ściernego i mydła.

Z Przemysławem Bluszczem rozmawia Łukasz Maciejewski:

Tadek, prowincjonalny demon-kusiciel z filmu "W dół kolorowym wzgórzem" Przemysława Wojcieszka, jest, w Twojej interpretacji, postacią bardzo niejednoznaczną.

- A kto z nas jest jednoznaczny? Tadek to połączenie papieru ściernego i mydła, ktoś z nas.

...Polak?

- No, tak - taki Polak. Bardzo zły i jednocześnie chwilami dobry. Porywczy, zazdrosny, ambitny - tę wyliczankę narodowych cnót i przywar moglibyśmy ciągnąć bardzo długo. Tadek jest modelowym wręcz przykładem postawy, w której myślenie będzie zawsze na dalszym miejscu, najważniejszy jest instynkt, emocje.

Dobrze znam tego Tadka: spotykam go w autobusach, w pubach. Zawsze mówi głośniej, zawsze jest na pierwszym planie. Chyba nie chciałbym się z nim zaprzyjaźnić.

- Problem polega na tym - i Przemek Wojcieszek świetnie to w filmie wygrał - że w naszym społeczeństwie obowiązuje ogólna przychylność dla takich typów. Niby media coś marudzą, ale tak naprawdę Tadków się u nas podziwia. Nikt Tadkowi nie powiedział, żeby zwyczajnie spierdalał. Że jest mendą i chamem. Nikt mu tego nie powiedział. A powinien.

Ta rola to Twój filmowy debiut. Jak trafiłeś do filmu?

- Zwyczajnie, z castingu. Przemek szukał partnera dla Darka Majchrzaka, w ten sposób dostałem rolę.

I zagrałeś tę rolę naprawdę doskonale. Aż żal, że polskie kino odkryło Cię dopiero teraz.

- Nie narzekam. Od lat spełniam się w teatrze legnickim, ale wielu twórcom filmowym wydaje się, że z Legnicy wszędzie jest za daleko.

Nie przesadzajmy, Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy ma nieprzerwanie znakomitą prasę: jest znany i podziwiany.

- Wydaje mi się, że dzięki charyzmie naszego "prezesa" - dyrektora Jacka Głomba - stworzyliśmy w Legnicy jeden z najlepszych zespołów teatralnych w kraju.

Niewiele o Tobie wiadomo. Świetne role teatralne w Legnicy, film Wojcieszka. I w zasadzie tyle.

- Nie jestem debiutantem, mam 34 lata, ale wydaje mi się, że ta długa droga zawodowa miała swój głęboki sens. To, że po skończeniu Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu trafiłem do Głomba, do Legnicy, było szczęśliwym trafem. Aktorsko ciągle się tutaj rozwijam. Teatr daje ten rodzaj bezpieczeństwa, który pozwala mi na swego rodzaju bezkompromisowość: naprawdę nie muszę rozpychać się łokciami. A że film i telewizja przypomniały sobie o mnie akurat w takim momencie? Pozostaje tylko się cieszyć.

Pierwszy raz usłyszałem Twoje nazwisko przy okazji "Ballady o Zakaczawiu" - sławnego spektaklu Jacka Głomba przeniesionego potem do telewizji przez Waldemara Krzystka.

- Rzeczywiście, to była jedna z moich najważniejszych dotychczasowych przygód zawodowych. Grałem Benka Cygana, charyzmatycznego watażkę Zakaczawia - owianej złą sławą legnickiej dzielnicy. Spektakl miał rozmach - "Balladę" graliśmy w specjalnie zakomponowanej przestrzeni starego kina, wykorzystując stare kroniki filmowe, a nawet kawałek kultowego NRD-owskiego filmu o Winnetou. Niestety, kino trafił szlag, ktoś je próbował spalić, w końcu rozpadło się ze starości, i teraz nie mamy już gdzie grać "Ballady...".

Postać Benka nie była literacką fikcją. Legniczanie dobrze go pamiętają.

- Miejscowi widzowie często porównywali mnie do Genka Cygana, zmarłego tragicznie legnickiego kulturysty. Ale chyba nie byłem do niego podobny.

W "Skazanym na bluesa" Jana Kidawy-Błońskiego znowu zagrałeś autentyczną postać: Leszka Martinka, legendarnego menedżera Dżemu.

- Bardzo się ucieszyłem z tej propozycji. O ile w teatrze zdarza mi się bywać przyjemnym człowiekiem, o tyle w kinie czy w Teatrze Telewizji gram najczęściej potworów. A Martinek w "Skazanym na bluesa" jest po prostu normalnym, fajnym facetem, bez specjalnych obciążeń freudowsko-jungowskich. Kiedy ponad rok temu przechodziłem jedną z ulic w Katowicach, siedzący w ogródku piwnym z żoną pan Kidawa-Błoński zaczepił mnie, powiedział, że skądś mnie zna, i czy przypadkiem nie jestem aktorem? Od słowa do słowa, spotkanie przerodziło się w znajomość i dostałem rolę.

Jesteś w Legnicy gwiazdą?

- No coś ty - nie gram przecież na stałe w żadnym serialu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji