Artykuły

To mój dobry czas

- Każda rola to wyzwanie, tym większe, im bardziej postać różni się od mnie. Choć myślę, że życie jest trudniejsze - nie ma scenariusza, żyje się bez próby. A role zaczynają się i kończą, można pozwolić sobie na wszystko w tym przedziale - mówi ANNA JANUSZEWSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Grand Prix Kaliskich Spotkań Teatralnych to kolejna znacząca nagroda w pani dorobku. Czy takie laury robią na pani jeszcze jakieś wrażenie?

- Z nagrodą jest tak jak z prezentem pod choinkę - niby się na niego nie czeka, ale miło, gdy jest. Ta nagroda to dla mnie zaszczyt i sukces, to moje spełnienie, mój dobry czas.

Równolegle z panią za najlepszą rolę męską nagrodę odebrał Krzysztof Globisz. Słyszałam głosy, że to interesujące zestawienie - wielka gwiazda z wielkiego Starego Teatru w wielkim Krakowie i nasza aktorka ze Szczecina, do którego zewsząd daleko.

- Jeśli "interesujące", to może warto dociec, o co tu chodzi? - o podziw czy o zdziwienie. Jeśli o podziw, to tak, zacne towarzystwo dodaje mi blasku, jestem dumna i wiem, kto ze mnie jest dumny. Domyślam się jednak, że cytuje pani te drugie "głosy". Chyba szkoda czasu na rozprawianie o zdumieniu, które jest odwiecznym problemem tychże, niestety, opiniotwórczych zadziwionych, którzy z uporem lokują miasto nasze na poboczu i wyolbrzymiają tę "odległość od...". Przytoczę słynny z absurdu przypadek pewnej pani, której to w głowie się nie mieściło, że na nasze przedstawienie nie można dostać biletów, bo jest takie nim zainteresowanie i zadzwoniła do kasy teatru w Warszawie, gdzie graliśmy gościnnie, by zapytać, czy to prawda.

Wróćmy do nagrodzonej w Kaliszu kreacji. Postać Meredith [na zdjęciu] nie budzi sympatii - skoncentrowana na karierze, żyjąca w wypalonym małżeństwie, zaniedbująca własne dziecko. Wzorowała się pani na kimś, budując tę rolę?

- Postać wymyślił autor, możliwe, że na wzór kogoś konkretnego. To nie ma dla mnie znaczenia. Kwestie, które przypadły mi w udziale i ich relacje z innymi postaciami były dla mnie pierwszym tropem do budowania roli. Sens nadaje się już w porozumieniu z reżyserem, a emocje, wrażliwość, kolory to sprawa mojej osobowości i temperamentu, których użyczam postaci.

Grywa pani często twarde kobiety ze skomplikowanym życiem osobistym. Czy role osób tak różniących się od pani to wyzwanie i trudność, czy raczej satysfakcja?

- Każda rola to wyzwanie, tym większe, im bardziej postać różni się od mnie. Lub może należałoby powiedzieć - im bardziej postać znajduje się w sytuacji, której nie znam lub nie życzę sobie ani nikomu. Jest w tym jakaś frajda, taki prezent od losu - można, będąc sobą, być kimś, kim się nie jest. Uruchomić w sobie pokłady niepotrzebnych na co dzień emocji, jakby przymierzyć siebie samą do takiej sytuacji. Czasami aż ciarki biegają po plecach. Wykonanie takiej operacji nie jest dziś dla mnie trudne. No, może trochę, choć myślę, że życie jest trudniejsze - nie ma scenariusza, żyje się bez próby. A role zaczynają się i kończą, można pozwolić sobie na wszystko w tym przedziale. Ważne, by nie przekroczyć granicy, ważne, by być przytomnym.

Trzeba mieć odskocznię, by móc oddzielić życie od kolejnych ról.

- To konieczne. Można skończyć w wariatkowie, jeśli nie potrafi się w odpowiednim momencie odreagować. Dobrze mieć dom, rodzinę, zwierzęta i ulubione zajęcia.

Często pani podkreśla swoje bardzo dobre relacje z Anną Augustynowicz. Na czym polega jej wyjątkowość?

Podczas realizacji przedstawienia - zaprasza do współpracy. To oznacza, że otwiera się przestrzeń przygody, dobrej, sensownej pracy, poszerzenia horyzontów poprzez proponowaną literaturę posiłkową, filmy na temat. I dużo rozmów, by ustalić wspólny front. To na początek, potem są już tylko słowa klucze, im dalej - tym mniej potrzebne. Pracujemy w całkowitym porozumieniu i oddaniu. Błędy, jeśli się zdarzą na próbie, nie bolą, bo mają prawo bytu, a nawet są pożądane. Dając dużo, dużo się otrzymuje. Słynne Ani "jesteś dobrze obsadzony, nie zdziwiaj!", pozwala być sobą, sprostać różnym sytuacjom. To mi osobiście absolutnie odpowiada, mam dla Ani podziw i szacunek, a także miejsce w moim sercu.

Przeszła pani bezproblemowo przez pułapki eliminujące z zawodu część aktorek: wiek, zmiany figury, urlopy macierzyńskie. Kiedy niektóre koleżanki znikały - pani pojawiała się w nowych, świetnych rolach. Zastanawiała się pani, czy to zasługa talentu, czy wyjątkowego szczęścia? A może jeszcze czegoś innego?

- Talent dostaje się w prezencie od Boga, to nie ulega kwestii, ale żeby uczynić z niego użytek, trzeba się porządnie napracować. No i potem trzeba jeszcze mieć szczęście, żeby ktoś zechciał to zauważyć. I więcej szczęścia - żeby coś z tym zrobił. Jestem w zawodzie, starzeję się jawnie, nie patrzę wstecz, dbam o kondycję, staram się być tu i teraz. To wszystko.

Pani niedawna rola w "Migrenie" wymagała pokazania się nago. Ciężko przekracza się granice skrępowania?

- W "Migrenie" gram świnię drugą, to ważne, bo zawsze jesteśmy trzy - jak w bajce. Scena, w której występujemy nago, jest wstrząsająca, bo oto właśnie zostałyśmy zaszlachtowane i zrzucając płaszcze, uchodzimy jako świńskie dusze do nieba - no właśnie, bez niczego. To robi wrażenie i nie sądzę, by było tu miejsce na myślenie o szczegółach anatomicznych. Nie miałam żadnych

przed pierwszym razem było trochę żartów...

W lutym zaprezentowała pani w zamku monodram "Anioł na mojej drodze". Jest pani tam nie tylko wykonawczynią, ale także reżyserem i scenografem. To rodzaj otwarcia się na nowe wyzwania?

- I tak, i nie. Od zawsze rysuję, maluję, rzeźbię, miałam krótki romans z ceramiką. O pierwszą scenografię poprosił mnie kolega, miły kolega, więc nawet nie przyszło mi do głowy, że stało się coś wielkiego. Ot, pomogłam, wyszło fajnie. Potem znowu coś i znowu. Więc: tak - bywam scenografem i robię kostiumy, najczęściej własnoręcznie je szyję, tkam, dziergam, ostatnimi czasy łowię w ciucharniach i przerabiam. W tej materii jestem zaprawiona. Zdobyłam też szlify reżyserskie, robiąc przedstawienia z młodzieżą, z którą spotykam się na tzw. warsztatach teatralnych - świetni młodzi ludzie. Ale reżyserowanie samej siebie to było wyzwanie! Pracowałam jak zwykle solidnie, ale z tą różnicą, że sama musiałam sobie mówić: to jest w porządku, OK i przypuszczenie traktować jak rację. Miałam stracha, nie powiem, ale poradziłam sobie. Dziś

jestem dumna z mojej George Sand, z mojego przedstawienia. Uwielbiam grać "Anioła", choć boleję, że na zamku nie ma dla mnie specjalnie czasu. No nic to, myślę już o nowym projekcie.

Skoro pani lubi malować, rysować czy rzeźbić, to może czas zorganizować jakąś wystawę?

- Wiele osób mnie do tego namawia, ale ja nie chcę. Jeszcze nie teraz...

- Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Katarzyna STRÓŻYK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji