Artykuły

Nie uważam tego zawodu za posłannictwo

- Miałam stres, bo nie otrzymywałam propozycji i nie zarabiałam pieniędzy. Musiałam więc iść do pracy, obojętnie jakiej. Ale nie cierpiałam wcale z powodu rozstania z aktorstwem. Nie uważam tego zawodu za posłannictwo - mówi ANNA KORCZ.

Krystyna Pytlakowska: Nie widziałyśmy się aż siedem lat.

Anna Korcz: Moja córka była maciupeńka. Przy tobie karmiłam ją piersią, a teraz poszła już do pierwszej klasy. Po dzieciach widać najlepiej, ile czasu minęło.

- Wierzysz w magię cyfr?

Jestem bardzo racjonalną osobą. Pewnie więc nie wierzyłabym, gdybym nie wiedziała, że to się sprawdza.

- A co Ci się sprawdziło?

Och, cała masa rzeczy. W każdym razie dwie osoby, które zajmują się - nazwijmy to żartobliwie - magią, a więc i astrologią, i wróżeniem, są mi bardzo pomocne w życiu.

- Chodzisz do nich dowiedzieć się, jak masz postąpić?

Chodzę pogadać po prostu. A przy okazji słyszę, na co powinnam zwrócić uwagę, a czego mam się wystrzegać.

- Teraz też spytałaś, czy powinnaś udzielić tego wywiadu?

Teraz nie musiałam. Widzisz, ja co kilka miesięcy cierpię na depresję. I przychodzi taki moment, kiedy już sobie z nią nie radzę. Wtedy mam potrzebę pójść do mojej Kasi albo Ani, przytulić się, porozmawiać. One napełniają mnie dobrą energią i siłą. Broń Boże jednak nie telefonuję codziennie, nie pytam, co będzie jutro czy pojutrze.

- Dawniej nie podejrzewałabym Cię o jakiekolwiek depresje.

Nie tylko ja ją miewam, ale i cała masa ludzi. Kiedyś mówiono o nas - kobietach - że mamy humory, kaprysy, że jak nam się coś nie podoba, to zaszywamy się w kącie i płaczemy. Tymczasem to nie były tak zwane wapory, tylko depresja, która uznana jest za jednostkę chorobową.

- Powiedziałaś, że sobie z nią nie radzisz. Bierzesz leki?

Źle się wyraziłam, bo jednak jakoś sobie daję z nią radę. Po prostu z większą wrażliwością przeżywam to, co się wokół dzieje. Radzę sobie bez używek, bez szaleństw, nie palę, nie piję.

- Czym więc sobie pomagasz, oprócz chodzenia do wróżbitek?

Niestety, takie stany są okupione sennością, która nachodzi cię niespodziewanie, zniecierpliwieniem, złym humorem. I w końcu przychodzi taka chwila, gdy muszę to, co mnie gnębi, wyrzucić z siebie. Wtedy idę do Kasi czy Ani.

- Czy te stany pogłębiły się po Twoim rozwodzie?

Wcześniej ich nie miewałam. Byłam szczęśliwa i przyjmowałam świat takim, jaki jest.

- A na ludzi z dołkami psychicznymi patrzyłaś jak na Marsjan?

Dokładnie tak. Widocznie jednak nastał czas, gdy powinnam była ich zrozumieć. Bo mnie runął mój świat, cały porządek, jaki sobie ułożyłam. I szybko tę moją wielką porażkę przestałam kojarzyć wyłącznie ze sobą, tylko skojarzyłam ją z moralnością życia w ogóle.

- Co zniknęło tak naprawdę?

Wszystko, co czułam w stosunku do drugiego człowieka. Dziś na przykład od kogoś usłyszałam: "Ma pani złe nastawienie do życia". I przyznam temu komuś rację: tak, mam. Nie tłumaczyłam mu jednak, dlaczego nie ufam ludziom, dlaczego świat nie podoba mi się, od podstaw.

- Po rozwodzie wszystko więc przewartościowałaś?

Wszystko. Zaczęłam inaczej patrzeć. Widzisz, pochodzę z rodziny, gdzie były ważne pewne wartości. Gdzie czytało się na głos "Pana Tadeusza", gdzie dziewczynki siadały do stołu z książką pod każdą pachą, żeby się prosto trzymać. Moja rodzina miała zasady, była staroświecka. Ja te zasady przejęłam i chciałam stosować we własnym życiu. I nagle cały ten świat związany z uczciwością, moralnością, wiarą, runął.

- Bo jak ślub, to do końca życia?

Zawsze mówiłam, jemu i innym, że jak życie, to u boku jednego mężczyzny.

- Bez zdrad i romansów?

Właśnie tak.

- Mimo iż byłaś narażona na wiele pokus jako kobieta bardzo urodziwa?

Ale umiem, umiałam im się oprzeć. Byłam bardzo wierną żoną.

- A on nie był wierny?

Zostawmy to biografom. Najbliżsi i tak znają tę historię. A ja nie chcę do niej wracać, nie chcę nikogo obciążać, jeśli jednak mówię, że kodeks moralny mi runął, to właśnie coś takiego mam na myśli.

- Utrzymujecie ze sobą jakieś kontakty?

Nawet bardzo dobre. Umiałam wybaczyć, i to dość szybko. Mnie w ogóle żal mężczyzn. Nie mam do nich żalu, tylko mi ich żal po prostu.

- Dlaczego?

Bo dużo tracą. Bo tracą nas - kobiety. I to wspaniałe baby. Znam masę historii różnych kobiet zostawionych przez facetów, a są to kapitalne osoby. I tracą też dzieci w jakimś sensie. Gdy dziecko zaczyna rozumieć, co się stało, burzy się przeciwko mężczyźnie, który skrzywdził ich mamę. I ich kodeks moralny też wichruje się, inaczej patrzą na małżeństwo, na związek dwojga ludzi. Bardziej nieufnie. Tracą spontaniczność.

- Myślę jednak, że teraz znajdujesz się w bardzo dobrym momencie życia. Wyglądasz pięknie, dojrzale. Zupełnie nie jak kobieta po przejściach.

Naprawdę wolę nie mówić o nich, nie wspominać. To była moja decyzja, moja porażka. Nie umiałam skleić swojego małżeństwa i stwierdziłam, że trzeba je zakończyć.

- Nie bałaś się?

Bałam. Moja pierwsza myśl była taka: jak ja sobie teraz dam radę?

- No tak, miałaś zostać sama z dwojgiem dzieci.

Tak. Ale muszę na szczęście z całym szacunkiem powiedzieć, że mój były mąż jest cywilizowany. Bardzo mi pomógł, nie zostałam z jakimiś długami, kredytami, chorymi dziećmi i tak dalej. A on nie ulotnił się jak kamfora, tylko cały czas był pod telefonem.

- W sumie więc dokonałaś dobrego wyboru?

Zdecydowanie wybrałam dobrego mężczyznę na ojca naszych córek. Ma świetny kontakt z dziewczynkami, a one bardzo go kochają. Nie zażądałam rozwodu dlatego, że był złym ojcem. Zażądałam, bo to ja się dusiłam psychicznie. Nie mogłam już oddychać tym samym powietrzem.

- A teraz możesz oddychać? Mimo że jesteś sama z dziećmi?

Niewiele się zmieniło pod tym względem, bo wcześniej też byłam najczęściej z nimi sama. Natomiast praca w serialu dała mi poczucie bezpieczeństwa materialnego. To nie tak, że pożegnałam się ze wszystkimi obawami i smutkami. Ja codziennie się boję, ale jest to taki lęk uśpiony, bo w moim życiu nie dzieje się żadna tragedia.

- Serial dał Ci niezależność?

Dał mi więcej - spokój wewnętrzny.

- A jednak mówisz o depresjach?

Bo spokój materialny nie wpływa na uspokojenie psychiczne. W środku zawsze będę się szamotać. Serial daje popularność, o jakiej się nigdy nie marzyło, dodaje pewności siebie, dowartościowuje. Ale nie niweluje wewnętrznych strachów. Wiesz, co mnie bawi? Gram w nim kobietę 50-letnią. I młodzież pisze do mnie jak do autorytetu. Młode dziewczyny zwracają się do mnie o radę: "Pani Anno, jest Pani dla mnie wzorcem, chciałabym identycznie wyglądać jak Pani, jak będę w Pani wieku" itd. A ja mam dopiero 36 lat i sama jeszcze nie wiem, jak żyć.

- Postarzyli Cię. Trzeba dużej odwagi, by grać osobę o tyle starszą?

To nie odwaga, to zawód. Zawsze traktowałam siebie jak plastelinę, z której można ulepić wszystko. I tak jak w życiu jestem niepokorna, tak na planie - aż do bólu. Mam grać bez zęba? Proszę bardzo. Mam grać staruszkę? Ależ oczywiście. Byłam już diabłem i Matką Boską. Mogę być i wampirem, i prostytutką. Każdym.

- Co to znaczy - niepokorna w życiu?

Może jestem bardziej pokorna, niż się powszechnie sądzi. Ludzie mówią mi, że się mnie boją. Bo mam ostry głos, bo demonstruję swoje poglądy. Natomiast mało chyba jest we mnie ciepła - tak sądzi wiele osób. Może dlatego, że nie umiem kłamać, podlizywać się, fałszywie uśmiechać. Co myślę, to powiem. Może dlatego powstaje wokół mnie bariera, którą mało kto ma odwagę pokonać.

- Nie próbowałaś tego zmienić?

To powoduje naturalną selekcję. Ludzie, którzy jednak mają odwagę się do mnie zbliżyć, w końcu stają się moimi emocjonalnymi powiernikami. Pewnie ileś osób straciłam z powodu ich wyobrażeń o mnie. Ale ci, co podeszli, zrobili to nie na chwilę. Moje przyjaźnie trwają bardzo długo. Pytasz, czy nie próbowałam zmienić siebie. Próbowałam, wielokrotnie. Ale ja po prostu stawiam sobie bardzo wysoko poprzeczkę i nie obniżam jej. Jestem purystką językową, jestem estetką, jestem czyściochem, jestem punktualna. Mam całą masę wymagań wobec siebie i cech, które mogą być zaletami, ale i wadami. W kodeksie sprzed wojny stało: "Bóg, honor, ojczyzna". Dla mnie dziś to: Bóg, rodzina i własność.

- Własność?

Tak, nasza wspólna. Polacy nie szanują wspólnej własności. Wiesz, jak mnie to wkurza? Nawet dziś nawymyślałam robotnikom, którzy rzucali pety z dachu na chodnik.

- Jesteś więc bojowa.

Zdaję sobie sprawę, że nie zbawię świata, nie uratuję wszystkich chorych na raka ani dzieci umierających z głodu. Ale mówię o tym głośno. I może to właśnie uważa się za bojowość.

- Masz w sobie jednak też i smutek, refleksyjność?

Mam.

- To przychodzi z wiekiem?

Myślę, że to właśnie ta wiedza życiowa. Ważne, żeby z doświadczeń wyciągać wnioski.

- Wyciągnęłaś? Jakie?

Wydaje mi się, że tak, przynajmniej w niektórych sprawach. Nie zdarza mi się popełniać tych samych błędów. I nie chodzi tu o przejedzenie się tortem, tylko o coś ważniejszego.

- O co?

Przekonałam się na przykład, że w życiu sprzątanie nie jest najważniejsze. To niby żart. Ale wiele mówiący. Najważniejszy jest człowiek, a nie przedmioty. I bez względu na to, jaki mamy humor czy jak bardzo jesteśmy zmęczeni, powinniśmy dla bliskich wykrzesać trochę ciepła. Zawsze mi się wydawało, że bliscy nam wybaczą pierwsi. Lecz im bardziej ich ranimy, tym więcej się tych ran zbiera. Oczywiście oni szybko zapominają, ale gdzieś tam zostaje jakaś zadra. A potem robi się coraz głębsza.

- Ranimy słowami?

Zniecierpliwieniem. Opryskliwością. Nie umiałam zdobyć się na dyplomację - przyznaję. Tymczasem ona jest wszędzie potrzebna, w domu też. Byłam bezpośrednia, wymagająca i szczera. Za bardzo.

- Żądałaś zbyt wiele?

Dla siebie może nie. Ale dla gniazda - tak. Pamiętaj, że jestem lwicą. Dla mnie rodzina, dom są najważniejsze.

- Nie rzuciłabyś rodziny dla nowej miłości?

Zakładam, że bym nie rzuciła. Nie byłam zmuszona do takiego wyboru. Każdy jednak jest egoistą. Nie ma ludzi nastawionych wyłącznie altruistycznie. Paulo Coelho jednak napisał w jednej z książek, że nie żyjemy dla dzieci, tylko żyjemy dzięki nim. Ma rację.

- Co to dla Ciebie oznacza?

To znaczy, że jestem za nie odpowiedzialna, muszę żyć normalnie, żeby one nie miały w życiu jakichś obciążeń. Jakby mnie zabrakło, co by się z nimi stało?

- Gdyby nie było Twoich córek, popełniłabyś samobójstwo?

Nie wiem. Może tak, bo świat mi się nie bardzo podoba. Niewykluczone więc.

- Twoja mama wie, że miewasz takie myśli?

Może się domyślać. Z okresu mojego dojrzewania. Bo ja mam za sobą trudne przypadki, można by z nich napisać dobry scenariusz.

- Może napiszesz więc o dojrzewającej małolacie, która się buntuje?

Może. Ten świat mi się bardzo nie podobał. Miałam traumatyczne przeżycia, ale nie chcę o nich mówić. Pragnę oszczędzić moim córkom czytania o tym. Kiedyś im sama opowiem. Gdy dojrzeją do takich tematów.

- Zawiedzione miłości?

Głównie chodziło o miłości. Oszukana zamykam się w sobie i... każdy następny mężczyzna ma coraz ciężej. Musiałby być wyjątkowo mądry, cierpliwy, żeby zrozumieć moje fobie.

- Ale wierzysz w Boga? I zadałabyś sobie śmierć?

Bardzo przepraszam mojego Pana Boga, lecz co mam robić? Jestem zwykłym słabym człowiekiem, ułomnym.

- Każdy z nas jest ułomny, ale mało kto potrafi to o sobie powiedzieć.

Właśnie. A ja umiem, bo jestem w myślach wyjątkowo niepokorna. Rozmawiam z Bogiem po swojemu, wymyślam mu nawet. Za Biesłan, Azję czy podobne historie.

- A Bóg Ci odpowiada?

Pewnie daje mi jakieś znaki, tylko może ja ich nie zauważam.

- Pomaga Ci być dobrą samotną matką?

Na pewno. Bo mam kilkunastu sprawdzonych przyjaciół, bardzo mi oddanych. Oni służą mi pomocą, wsparciem psychicznym, radami.

- O czym z nimi rozmawiasz?

Głównie o samotności.

- Po rozstaniu z mężem próbowałaś być z kimś?

Próbowałam - to za wielkie słowo. Byli tacy, którzy planowali może być ze mną, ale się wystraszyli. Nie ma więc mowy o następnych mężczyznach w moim życiu. Przynajmniej na razie.

- Dlaczego żaden Ci nie pasował?

Nie było chemii. Nie zakochałam się. Musiałam dojść do siebie.

- Jaki musiałby być mężczyzna, żebyś go pokochała?

Taki, żeby przy nim zasypiać i budzić się spokojnie. Taki, któremu będę mogła zaufać, co uważam za bardzo trudne. I lubił moje dzieci. Taki, z którym chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko. Nie wiem, czy znajdę takiego w ogóle.

- Może nie rozglądasz się zbyt uważnie?

Moja niedoszła teściowa, mądra kobieta, powiedziała kiedyś: "Nie wolno szukać. Mężczyźni widzą to w twoich oczach. Uważam, że jak ma się coś zdarzyć, to się i tak zdarzy. I nagle okaże się, że ten niski blondyn z brzuszkiem jest właśnie tym właściwym".

- I będziesz dla niego słodką blondyneczką?

A wiesz, że chciałabym zagrać taką blondyneczkę, taką kochaną żonkę, która wzbudza sympatię. To moje marzenie zawodowe.

- Kiedyś marzyłaś, by zagrać lady Makbet?

No i zagrałam. Najbardziej jednak chciałam zagrać Niechcicową w "Nocach i dniach". Chociaż nie sądzę, aby ta powieść doczekała się drugiej ekranizacji.

- Marzenia często się spełniają.

Moje nie są wygórowane. Żyję z dnia na dzień. Nie planuję nic naprzód. Miałam życie zaplanowane do trzydziestki. Plany poszły do kosza. Nie planuję więc nic do czterdziestki, żeby nie przeżywać rozczarowań. Moje życie więc polega na tym, że dbam o dzieci, odwożę je do szkół, jadę potem do teatru albo na plan serialu. Wychodzę na spacery z psem, robię kolację: serwetki, sztućce, łokcie, dziewczynki, "ciszej, proszę nie mówić z pełną buzią". I tak kończy się dzień. I tak wygląda każdy następny. A wieczorem głowa sama mi opada na poduszkę.

- Jesteś bardzo samodzielna?

Jestem kobietą wygodną dla mężczyzn. Wszystko umiem sama zrobić. Malować, cyklinować, załatwiać. Nie umiem tylko reperować samochodu, ale wiem, do kogo zadzwonić w tej sprawie. Dlatego mężczyźni nie muszą się o mnie troszczyć, bo wiedzą, że sobie poradzę.

- Może to błąd?

Może. Zawsze jakoś sobie w końcu radziłam. Nawet pożegnałam się z zawodem aktorki trzy lata temu, o czym nikt nie wie. Pracowałam w biurze u pewnego biznesmena.

- Podobała Ci się ta praca?

Nie, bo byłam ubezwłasnowolniona. A mam charakter wolny i niezależny.

- Przeżywałaś wtedy wielki stres? Niełatwo jest żegnać się z zawodem?

Miałam stres, bo nie otrzymywałam propozycji i nie zarabiałam pieniędzy. Musiałam więc iść do pracy, obojętnie jakiej. Ale nie cierpiałam wcale z powodu rozstania z aktorstwem. Nie uważam tego zawodu za posłannictwo. Lubię go, ale jak trzeba, potrafię się przekwalifikować. I "żadnej pracy się nie boję".

Na zdjęciu: Anna Korcz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji