Artykuły

Lekarstwo na spleen (z łyżką dziegciu)

V Festiwal Teatrów Europy Środkowej Sąsiedzi ocenia Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

Jeśli wczoraj zdarzyło się komuś mieć chandrę, spleen czy co tam kto miewa, to znakomitym lekarstwem, przywracającym pogodę ducha, mogły być obydwa spektakle z głównego, szekspirowskiego nurtu "Sąsiadów". W przypadku jednego z nich trudno się dziwić - "Sen nocy letniej" to wszak jedna z najlepszych komedii wielkiego Williama. Drugi spektakl wszelako był ogromnym zaskoczeniem. Ale o tym - nieco później.

Dobry początek zrobił Obwodowy Teatr Lalek z Grodna na Białorusi. Jest rzeczą najzupełniej zrozumiałą, dlaczego - decydując się na szekspirowską realizację - białoruscy artyści wybrali akurat "Sen nocy letniej". Ta komedia to przecież świetna baśniowa fantasy, z nocną wyprawą w głąb podateńskiego lasu, elfami i magią, znakomicie nadająca się zarówno dla starszych, jak i zupełnie młodych widzów. A dla grodzieńskiego teatru ci młodzi to zapewne ważna część widowni. Ale jest to przecież także wspaniały materiał dla lalkarzy. Rozgrywająca się na kilku planach, rzec można: na granicy realności i fantasmagorii sztuka wręcz "prosi się" o skorzystanie z możliwości, które daje teatr lalkowy. I białoruscy artyści w pełni z owych możliwości skorzystali. Spektakl imponuje bogactwem wykorzystanych środków. Świat elfów wykreowany jest przez uruchamiane z ukrycia lalki (Tytania i Oberon to dzieła sztuki same w sobie), Ateńczycy to klasyczne marionetki animowane w żywym planie, a do tego jeszcze mamy niewielki pokaz teatru cieni. I to jeszcze nie wszystko, bowiem rzemieślnicy próbujący i wystawiający tragedię o Pyramie i Tyzbe to role czysto aktorskie. Te rozmaite plany przeplatają się i przenikają tak harmonijnie, że można odnieść wrażenie, iż chwilami to lalki animują aktorów; a już na pewno stają się partnerami. A wszystko to pokazane z lekkością i wielkim poczuciem humoru. Oglądanie takich spektakli to czysta przyjemność.

Jeśli lalkarze z Grodna wykazali się wielkim poczuciem humoru, to o artystach ze słowackiego Teatru Tulave należy powiedzieć, że mają je ogromne. Być może kogoś zdziwi, że na tę cechę zwracam uwagę akurat przy okazji "Hamleta". Ale trzeba było owego "Hamleta" widzieć, by wszelkie zdziwienie uleciało bez śladu. Najprościej byłoby powiedzieć, że spektakl Słowaków to pastisz tragedii Szekspira, ale to jednak tylko część prawdy. W gruncie rzeczy to jedna wielka, wielopoziomowa gra. Gra z dziełem Szekspira, rozmaitymi tradycjami i konwencjami teatralnymi, z widzami i aktorów między sobą. To także znakomita, nadzwyczaj inteligentna zabawa, pełna gagów, zaskakujących pomysłów, cytatów, aluzji i nieoczekiwanych skojarzeń. Wreszcie - jest ów "Hamlet" zjadliwą satyrą na prymitywne uwspółcześnianie klasyków i źle pojętą awangardowość. A przy tym wszystkim - aż trudno uwierzyć - historia duńskiego księcia zostaje opowiedziana w zasadzie zgodnie z oryginałem, choć w optyce tak pokręconej, jakby zrobili to bracia Marx pospołu z Melem Brooksem.

Mam jednak jeden poważny zarzut wobec artystów z Teatru Tulave - ich trwający trochę ponad godzinę spektakl jest stanowczo zbyt krótki; w takiej zabawie bowiem chciałoby się uczestniczyć godzinami.

Na koniec muszę jednak do tej beczki miodu dodać łyżkę (no, może łyżeczkę) dziegciu. Straciłem bowiem cenną godzinę życia na spektaklu "Finis Terrae" czeskiego Teatru Continuo, dziwacznym połączeniu pretensjonalnego offu, cyrku i hałasu. I doszedłem do wniosku, że choć nie pochwalam obecnego w teatrze elżbietańskim zwyczaju obrzucania niektórych aktorów nieświeżymi warzywami, to potrafię go zrozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji