Artykuły

Perwersja i słodycz

Nie wiem jak kto, ale ja za perwersją przepadam. Trzeba jednak pamiętać, że chyba we wszystkich odmianach perwersyjnych wyuzdań świadomość przewrotności poczynań to konieczny warunek dobrej zabawy. Przedstawienie Iwony, księżniczki Burgunda na Scenie Kameralnej ma posmak perwersji.

Z jednej strony bowiem stara się Gombrowicza oddemonizować, przedstawić tyle tylko, ile obnażył się tu sam, a nawet jeszcze mniej, z drugiej zaś robi do widowni oko, że my przecież wiemy, co on za jeden, my się tu z nim, znajomkiem naszym, po naszemu zabawiemy, w kontekstach unurzamy. Sprzeczność? Rzeczywiście. Z jednej strony jest to przedstawienie dla widza nie skażonego intelektualnymi snobizmami, z drugiej zaś dla widza, który z Gombrowi-czem za pan brat, dla widza świadomego zniewolenia, słodkiego zniewolenia Formą. Rzec by można: dla widza, który niejedno już seminarium o Gombrowiczu odbył, ale teraz, znudzony erudycyjną paplaniną, pragnie odświeżenia w wizji pod tytułem "jak to mały Jasio sobie wyobraża".

Do teatru trafiam trochę za wcześnie. W foyer trwa jeszcze jakaś impreza. Złotousty konferansjer wy wrzasku je swój entuzjazm, grupki niepewnie uśmiechniętych widzów tłoczą się po kątach. Nad głowami bezsensownie radosne transparenty. Bez zainteresowania podchodzę bliżej, do rozpoczęcia przedstawienia jeszcze kwadrans. Spostrzegam, że impreza odbywa się na tle męskiego portretu, który stanowi główny motyw plakatu Iwony. Taka sobie mistyfikacja.

Na małej estradzie prezentują się kolejno: siedemdziesięcioletni mistrz kulturystyki (pozowanie!), mistrz iluzji i czarnej magii Salvadore, jakieś taneczne pary i - na koniec- - chór staruszek "Czerwone różyczki" (autentyczny Chór Seniora przy Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Bydgoszczy), śpiewają piosneczkę bardzo podniosłą i liryczną, o tym, że świat taki piękny, czy też coś w: tym rodzaju. Białe bluzeczki, na piersiach wpięte czerwone różyczki, buzie radosne. Dostają brawa, jak inni. Gra Orkiestra Dęta przy Zespole Szkół Mechanicznych nr 1 w Bydgoszczy. Impreza okolicznościowa przenosi się już na scenę, publiczność zasiada na widowni. Teraz pojawia się w stroju góralskim Józef Goździoł, tenor liryczny. Aria Jontka. Brawa. Potem podrygi podlotków w cylindrach, czyli krótki występ Zespołu Artystycznego Komendy Hufca ZHP Bydgoszcz-Miasto "Płomienie". Brawa. Na wysokiej trybunie na wprost widowni król Ignacy ze swą świtą. Brawa, owacje.

Trudno ustalić, czy wszyscy uczestnicy owej "Imprezy okolicznościowej" wiedzą, dlaczego poproszono ich o występ, w jakim znalazł się on kontekście, jakiego nabrał wymiaru. Nie przemawia przeze mnie bynajmniej kołtuńskie oburzenie, ale nie lubię w teatrze dymiącej zupy, ociekających krwią połaci mięsa ani kryształowej zastawy. Tutaj naturalizm jest podwójnie - powiedzmy staroświecko - niesmaczny, bo świadomość przewrotności pomysłu mają nieliczni, najprawdopodobniej pozbawiono jej tych, którzy ów pomysł realizują. Staruszki chórzystki, staruszek kulturysta czy tenor liryczny Goździoł pokazywani są jak kobieta z brodą w objazdowym cyrku sprzed stu lat. Gorzej, jak kobieta, która nie wie, że ma brodę.

Dwór wychodzi na przechadzkę. Dopiero w tym momencie gadać zaczyna Gombrowicz. Dorobił więc reżyser Krzysztof Rościszewski cały dialog, odświętną absurdalność rozbudował daleko poza ramy sceny. Wyprowadził ją z naszej rzeczywistości, z naszej dzisiejszej groteskowej odświętności, ze wszystkich naszych imprez okolicznościowych, akademii ku czci i ludowych festynów. Przez ten śmiały (oj, jaki śmiały) inscenizacyjny zabieg dramat zyskać miał zapewne na krwistej dosadności. Nie sądzę, by zyskał cokolwiek poza zdezorientowaniem widzów mniej obytych, zaintrygowaniem powierzchownych bywalców i rozbawieniem strzelających z proc do bileterek młodzianków. W ten sposób można Gombrowicza watować do woli wszelakimi kontekstami i odniesieniami. Bo bez kontekstu nie damy rady, oj, nie damy. W ten sposób można do każdej niemal sceny przywiązywać kokard-kę, Gombrowicza nadmuchiwać i szminkować na tysiąc sposobów. Wyjdzie to, co wyjść musi: nadmuchana kukła, której jedynymi walorami będą: imponujące rozmiary i pstrokaty makijaż.

Na szczęście, inwencja reżysera nie sięga aż tak daleko. Iwona pozostała Iwoną, Gombrowicz zdzierżył Rościszewskiemu, choć miał pewne trudności. Zapanowała bowiem moda na Iwonę odmienną nie swym rozmamłaniem, słabowitością, nieśmiałością, zastraszeniem, swą niemotą i cielęcym wejrzeniem, ale inną, jakąś, wewnętrzną, ledwie zasygnalizowaną siłą. Nie tylko siłą indywidualności, odmienności, świadomego, czy też nie, sprzeciwu wobec konwencji, ale także siłą mierzoną w kategoriach czysto praktycznych. Jeśli tak to wymyślił reżyser, zgoda, chociaż na scenie tego wszystkiego nie ma. Jeśli zaś wymyślił od razu tak, jak to wygląda na scenie, no to już nieco gorzej.

Iwona jest tu bowiem rozkapryszonym podlotkiem, o przylepionym do twarzy drwiącym uśmiechu, o wyniosłym, lekceważącym spojrzeniu. Jej rozmamłanie, takie sobie, nie bardzo rozmamłane. Jej apatyczność wydaje się być pozorowana. Wygląda raczej na obrażoną na zgredów i cały świat nastolatkę, której nie pozwolono iść na dyskotekę. Dokładnie chromoli wszystko dookoła albo raczej przyjęła pozę wyniosłej abnegacji, bo to modne. Gdy zaś pojawia się Filip i jego zaintrygowanie wzrasta, Iwona staje się spryciarą, która w lot pojęła, że nadarza się nie lada okazja, by na tę swoją pozorowaną abnegację złapać nielichy kąsek. Dzi-wne to i trochę niepokojące, że od wyrazu twarzy jednej aktorki zależeć ma wymowa całości, ale przecież z drugiej strony to oczywiste. Zwłaszcza w przypadku Iwony. Nie wiem na ile ta-ka koncepcja jest .zasługą aktorki, Małgorzaty Pietrzak. Skłonny byłbym raczej składać reżyserowi podziękowania. Można bowiem i tak, ale jakby spłyca to dramat osamotnienia Iwony, zamiast naprzeciw szeregu kreatur, stawia ją w tymże szeregu.

Skoro odmienność Iwony jest pozorna, zmyślnie wykalkulowana, udawana - bunt -Filipa to wpadnięcie w sidła spryciarzy, a jego decyzja o morderstwie - świadczy o tym, że wreszcie przejrzał. W ogóle Filip (Wiesław Rudzki) nie wykazuje zbytniej inteligencji, celebruje swój kabotynizm, bez szans wpadnięcia na trop rzeczywistej czy domniemanej odmienności Iwony. Dochodzimy wreszcie do przekonania, że - by rozwiązać ów metafizyczny dylemat- powi-nien po prostu naprzeć uszu rozkapryszonemu kocmołuchowi.

Bezradny wobec tupeciary okazuje się także Ignacy. W interpretacji: Romana Metzlera jest on półgłówkiem niezdolnym do niczego. W tej sytuacji jedynym godnym przeciwnikiem Iwony pozostaje Szambelan. Tak ustawił tę postać reżyser, tak gra Szambelana Hieronim Konieczka. Aktor czuje brzemię odpowiedzialności, angażuje wiele, wyraźnie zbyt wiele sił, by je udźwignąć. Jego Szambelan to wyniosły bufon, tak samo gardzący pokraczną Iwoną, dziwacznym Filipem jak głupkowatym Ignacym. Konieczka celebruje każdą kwestię, najkrótsze słowa przeciąga w nieskończoność, nieznośną manierą salonowca usiłuje nadać postaci powagi i znaczenia. Efekt - jak zawsze w takich razach - odwrotny. Nie ma zatem Iwona godnych przeciwników, choć, gdyby pójść tropem reżyserskich sugestii - staniemy się świadkami pojedynku dwu wyniosłych spryciarzy - Iwony i Szambelana. Zwycięstwo odnosi ten ostatni dlatego, że jest bardziej przebiegły i lepiej obeznany w dworskich układach. Niedorzeczność?

Dlaczego mimo to głosuję "za"? Bo, mimo uproszczeń, pozostaje coś z opowieści o monumentalnej absurdalności i absurdalnym monumentalizmie Formy, o odmienności, która drażni i intryguje, która rodzi nieufność, która wreszcie budzi agresję. Przedstawienie ma posmak perwersji, bo z pełnym wyrachowaniem dworuje sobie z publiczności. Dziewięciu na dziesięciu widzów bierze początkową maskaradę za dobrą monetę, ani im w głowie interpretacja a rebours, ani im w głowie przewrotne igraszki z formą. Komu więc sprawia rozkosz perwersyjna zabawa? Czy to swych widzów teatr robi na szaro, czy siebie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji