Artykuły

A Part jak rosyjska ruletka

XVI Międzynarodowy Festiwal Teatrów A PART w Katowicach. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Międzynarodowemu Festiwalowi Teatrów "A Part" nie brakuje publiczności. Ale nie można jej ignorować, licząc, że zadowoli i zachwyci ją wszystko, co zostanie jej zaproponowane.

Obok Bytomia, gdzie świetnie rozwija się młodsza Teatromania, to właśnie w Katowicach raz do roku odbywa się międzynarodowy festiwal zespołów, które w eksperymentowaniu z teatrem nie znają granic, a na scenie używają własnego autorskiego języka obrazów. Taki teatr ma w Katowicach swoją odrębną publiczność. To najcenniejszy i najważniejszy efekt kilkunastu lat istnienia tego przeglądu. To ludzie, których nie interesuje teatr dramatyczny i w ciągu ostatnich kilku lat pewnie nie kupili ani jednego biletu do teatru instytucjonalnego. Jeśli raz do roku przekraczają jednak próg Teatru Śląskiego czy sceny Korez, to dlatego, że czeka ich tam zupełnie inna estetyka. To pokolenie ludzi wychowanych na wideoarcie, którzy zamiast Szekspira wybierają happening, a w galerii nad van Gogha przedkładają współczesne instalacje. Modna dziś wszędzie postdramatyczność istnieje w teatrze offowym od dawna. To, co nieraz budzi jeszcze kontrowersje w teatrze instytucjonalnym (np. nagość), to elementy przedstawienia, z którymi ta niegarniturowa publiczność obyła się dawno temu.

A Partowi nie brakowało i nie brakuje publiczności, ale nie można jej ignorować, licząc, że zadowoli i zachwyci ją wszystko, co zostanie jej zaproponowane. A pierwsze trzy dni tegorocznego przeglądu były repertuarowo bardzo nierówne. Widz - jak w rosyjskiej ruletce - mógł trafić na spektakl doskonały lub absolutnie przeciętny.

Zaczęło się bardzo dobrze, bo od początku było wiadomo, że gwiazdą tegorocznej edycji będzie występ Societas Raffaello Sanzio, włoskiego kultowego zespołu. To, co od lat proponuje Romeo Castellucci, jest antydefinicją tradycyjnego teatru. Jego projekt "Hey Girl!", który w Polsce pokazano na A Part po raz pierwszy, wolę nazywać instalacją niż spektaklem. Instalacja jako wieloelementowa realizacja artystyczna wywodzi się z rzeźby. Castellucci rozpoczyna zaś swój pokaz od zastygłego ciała leżącego na stole. Szybko jednak spostrzegamy, że kobiece ciało spowite jest plastyczną gumową masą, która zaczyna spływać. To impuls do pierwszego ruchu - z tego kokonu wykluwa się kobieta. To początek serii obrazów, luźno powiązanych impresji na temat kobiety i jej wizerunku - tego utrwalonego przez setki lat na płótnach, zapisanego na kartach kronik czy odmalowanego czerwoną szminką i skropionego drogimi perfumami. Castellucci zostawił po sobie w Katowicach wysmakowane wizualnie krajobrazy. Bo malowany obrazami teatr może mieć właśnie takie nienarracyjne i pozornie nielogiczne oblicze.

Jeżeli zatem A Part proponuje pokaz Societas Raffaello Sanzio, a na afiszu pojawiają się takie uznane grupy jak Teatr Novogo Fronta, Do Theatre, Strefa Ciszy czy Porywacze Ciał, to nieporozumieniem dla mnie i rozczarowaniem był spektakl Ansambl Miraż czy projekt gospodarzy "Szkice o Ofelii". "Island greener than a dream", pierwsza propozycja zaproponowana przez trio młodych aktorek z Serbii, odbiegała poziomem artystycznym od tego, do czego jesteśmy od lat przyzwyczajeni na A Part. Spektakl byłby pewnie nawet sympatyczną rozrywką (w groteskowej konwencji i z wyraźną nadekspresją sceniczną trzy bohaterki, które utknęły na mistycznej wyspie, czekają jak na Godota, rozważając istnienie Boga i sens swojego życia), ale organizatorzy nie zadbali o tłumaczenie. Choć aktorki z Belgradu grały po angielsku, ilość i znaczenie tekstu były tak istotne, że nieznających tego języka pozbawiono jakiejkolwiek przyjemności.

Nieuzasadniona scenicznie nadekspresja towarzyszyła też premierowemu pokazowi "Szkice o Ofelii". Jeżeli reżyser Marcin Herich tym razem postanowił zrezygnować całkowicie ze scenicznych wizualnych efektów (jedna aktorka w pełnym świetle na wydzielonym scenicznym pasie), powinien w zamian ofiarować publiczności mistrzowskie aktorskie etiudy. Tymczasem działania Moniki Wachowicz są wyraźnie przerysowane bez przyczyny, a do tego bardzo przewidywalne. Ten spektakl nie zadziwia, nie porusza, nie oburza, a tylko rodzi pytania o przyczynę tego szaleństwa.

Obojętność i znudzenie to dla widzów A Partu największe niebezpieczeństwo. Poprawność to za mało - po 16 latach przełamywania barier między sceną a widownią nie warto ignorować potencjału, jaki tkwi w katowickiej publiczności. Bo to przecież właśnie dla niej A Part był, jest i - na co liczę - będzie za rok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji