Artykuły

Dlaczego nie mielibyśmy zabijać?

"Biesy" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Biesy" Krzysztofa Garbaczewskiego wpisują się w powrót polskiego teatru spraw egzystencjalnych, które powoli wypierają ze scen politykę i kwestie historyczne.

Mam dla Państwa propozycję. Rozwiążemy zagadkę pochodzenia zła. Ustalimy, po co żyć. Zaprojektujemy ustrój idealny. Kto nie ma ochoty - może wyjść. Stary Wierchowieński (Dariusz Maj), wita zgromadzonych po domowemu, prywatnie, w szlafroku. Stopniowo na scenie ujawniają się kolejne postaci, gotowe wziąć udział w dyskusji. Podnoszą się głosy ukrytych wśród publiczności aktorów. W mieszczańskim saloniku, na tle samotnego fikusa, rozpoczyna się sąd ostateczny nad porządkiem świata.

Krzysztof Garbaczewski skomponował swoją wersję "Biesów" niczym debatę i śledztwo zarazem. Pytanie nie brzmi jednak "kto zabił?", ale: "dlaczego nie mielibyśmy zabijać?". I: "dlaczego właściwie od razu się nie zabić?" Każdy z bohaterów staje się dla siebie i innych śledczym i oskarżonym, każdy widzi w sobie motyw i zdolność do najgorszych zbrodni.

Androginiczny Stawrogin (Katarzyna Warnke) wydaje się zdumiony wpływem, jaki wywiera na ludzi. W pancerzu z idealnie dopasowanego garnituru kryje się przecież nie lider, ale zranione dziecko. Traumatyczne wspomnienie zmusza jego ciało do nieustannego ruchu, nie pozwala mu przylgnąć do żadnego człowieka, mebla czy pozy. Warnke nie mówi, ale wygłasza. Nie siada, raczej przyciska sobą krzesła i szezlongi niczym powalonych przeciwników, którzy w każdej chwili mogą zaatakować znowu. Ani chwili ulgi, ani chwili spokoju.

Równie dręczące napięcie popycha młodego Piotra Wierchowieńskiego (Marcin Czarnik) do błazenady. To szatan w ciuchach z wybiegu, piękny i głupawy. Szatan biegający z oklapniętym fikusem, drażniący, komiczny, zapiekły w nienawiści do ojca-kabotyna. Szatan, który miał trudne dzieciństwo. Scena, gdy przychodzi kusić Kiryłowa-Chrystusa (Adam Szczyszczaj) staje się parodią. Zwłaszcza, że Kiryłow, który przez większą część spektaklu odgrywa za parawanikiem teatrzyk cieni, to Chrystus z rockowego koncertu, a nie z ołtarzy. Półnagi, z rozmazanym makijażem przypomina nie Mesjasza, ale Freddiego Mercury'ego. Gdy śpiewa balladowe "Ready, Able" Grizzly Bear, z powracającym "chcę, byś wiedziała, co zrobiłem", czuć w tym raczej okrucieństwo niż potrzebę prawdy i naprawiania krzywd.

Debata między bohaterami - Chrystusami i szatanami, rodzicami i dziećmi, kochankami - nie ma sensu. Tak jak u Dostojewskiego zamiast klasycznych dialogów są następujące po sobie monologi, tak też wrocławski spektakl staje się ciągiem wyznań, auto-denuncjacji, obsesyjnych auto-analiz.

W swoim poprzednim spektaklu, intrygującej "Odysei" (Teatr im. Kochanowskiego, Opole), Garbaczewski zdawał się szukać odpowiedzi na podstawowe pytania w internetowej wyszukiwarce. Stworzył piekło skojarzeń i cytatów, które uruchamiają się za każdym razem, gdy wstukujemy we własną pamięć słowa-klucze, jak "miłość", "cel" czy "ojciec". "Biesy" to także próba wyszukania odpowiedzi na kwestie podstawowe. Dobro, zło, wiara, uzasadnienie. Dążenie do rozwikłania tych tajemnic rozbija historię i narrację. Zapowiedziany we wstępie zamiar ustalenia raz na zawsze pewnych spraw, nie powodzi się. Myśli przefruwają bez konkluzji. Niedobici bohaterowie powracają w nowych wcieleniach. Może od początku byli martwi.

Interpretacji Garbaczewskiego trudno zarzucić brak autentyzmu. Podstawowe pytania można jednak zadawać ze szczerością pokorną bądź infantylną. Wrocławski, poszarpany spektakl niebezpiecznie ciąży ku tej drugiej. Nie pomaga tu otwieranie wszystkiego kluczem psychologicznym, odnoszenie postępowania postaci do ran odniesionych w dzieciństwie.

"Biesy" wpisują się w powrót teatru spraw egzystencjalnych, które powoli wypierają ze scen politykę i kwestie historyczne. O wiarę pytali ostatnio Jan Klata i Maja Kleczewska. Kwestiami ostatecznymi zajmował się Krystian Lupa i jego uczniowie. W ich spektaklach ujawniała się rozpacz bądź moralizatorstwo, samotność, przerost odpowiedzialności moralnej lub cierpienie zagłuszane poszukiwaniem doznań granicznych.

Wiemy, co zrobiliśmy, nie wiemy, co robić... "This is out of our reach" - wrzeszczą w "Biesach" aktorzy słowami z "Negative Creep" Nirvany. Tym wrzaskiem kończy się sezon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji