Artykuły

Żywioł śmiechu zagłaskany

Na zakończenie sezonu Teatr Ateneum postanowił zafundować widzom potężny wybuch relaksującego śmiechu. Krzysztof Zaleski wyreżyserował klasyczną, słynną farsę Eugene Labiche'a (1513- 1888) "Słomkowy kapelusz", w tłumaczeniu Juliana Tuwima. Sztuka grana była w Polsce po raz ostatni w 1953 r.

Wiadomo doskonale, że pogardzana często za swą intelektualną pustką "mieszczańska" farsa wymaga od teatru najwyższych kwalifikacji zawodowych. Afisz Ateneum zapowiada, że rzecz potraktowano poważnie - są na nim nazwiska znakomitych aktorów, m.in. Ewy Wiśniewskiej, Jana i Mariana Kociniaków, Mariana Opani, Jana Matyjaszkiewicza, Jerzego Kamasa. Scenografie zaprojektował Janusz Wiśniewski, kostiumy - Irena Biegańska, choreografię stworzyła sama Ewa Wycichowska, szefowa Polskiego Teatru Tańca. Nowe piosenki napisał Marcin Sosnowski.

Wytworny . paryżanin, Fadinard (Krzysztof Tyniec) w dzień swego ślubu wybrał się rankiem na przejażdżkę konną. Zanim się spostrzegł, koń zjadł zawieszony na krzaku, ozdobiony makiem słomkowy damski kapelusz. W tym momencie uruchomiona została lawina absurdalnych wydarzeń - pomimo przybycia oblubienicy z rozsierdzonym ojcem (Marian Kociniak), głuchym wujem (Jan Kociniak) i przygłupawyrn kuzynem (Marian Opania), Fadinard zmuszony jest wyruszyć na desperackie poszukiwania identycznego kapelusza. Rozpoczynają się gonitwy, komedie pomyłek, błazenady, bufonady i bieganiny, w których w żadnym wypadku nie należy doszukiwać się logiki 1 prawdopodobieństwa. Podobnie zresztą jak i pogłębionej psychologii postaci - składają się one bowiem z: wyglądu, tików i powtarzanych wciąż charakterystycznych powiedzonek. Farsa z samej swej istoty nie chce naśladować życia, a jedynym jej celem jest wywoływać niepowstrzymany śmiech. Cóż wiec śmieszy w Ateneum?

Przede wszystkim Krzysztof Tyniec w roli Fadinarda - paryskiego bon vivanta w opałach. To największy atut przedstawienia. Od pierwszego momentu przykuwa wzrok jego wytwornie wychudzona sylwetka. Nienaturalny, starannie wystudiowany ruch i gest dandysa komicznie kontrastuje z mało eleganckimi tarapatami, w jakie popada.

Śmieszy Wiktor Zborowski jako krewki porucznik dragonów, a zarazem czuły kochanek. Wicie w tym zasługi autorki kostiumów, która i bardzo wysokiego już z natury aktora zrobiła niewiarygodnego wprost wielkoluda. Zborowski wraz z filigranowym Tyńcem tworzą nieodparcie śmieszny duet kontrastowych typów.

Śmieszy Krystyna Tkacz jako modystka Klara, dawna kochanka Fadinarda, kobieta zachłanna i zaborcza na sposób liryczny - takie właśnie są największym postrachem wszystkich łowców serc.

Może śmieszyć także ekscentryczna baronowa de Champigny Marii Pakulnis z sentymentalnym wielbicielem w tle (Andrzej Zieliński).

I na tym właściwie koniec wielkiego, spontanicznego śmiechu, a im bliżej finału, tym go w Ateneum mniej. Widownia wydaje się znużona pościgami i ciągłym qui pro quo. Czyżby "Słomkowy kapelusz" postarzał się już nieodwołalnie? Podejrzewam co innego.

Eugene Labiche, autor 173 sztuk scenicznych, niezwykle popularnych, wybrany został nawet do grona "nieśmiertelnych", czyli do Akademii Francuskiej. Jego farsy odeszły w cień na przełomie wieków, ale przeżyły renesans w epoce kina - "Słomkowy kapelusz'1 filmowano trzykrotnie, m.in. wielki Rene Clair. Zastanawiam się, dlaczego reżyser przedstawienia w Ateneum nie poszedł tym tropem, choć przecież przebrał aktorów w kostiumy z lat dwudziestych. Inscenizacja Zalewskiego wydaje się ugrzeczniona i ugłaskana w porównaniu z tym, co można by sobie wyobrażać na temat rozbuchanego żywiołu farsy.

Labiche fascynował i pobudzał do myślenia najwybitniejszych intelektualistów. W studium estetycznym "Śmiech" wielki filozof Henri Bergson posłużył się zaczerpniętymi ze "Słomkowego kapelusza" przykładami. Znakomity etnograf i filozof, twórca strukturalizmu, Claude Levi-Strauss porównuje strukturę tej sztuki z "Królem Edypem" Sofoklesa. W farsach Labiche'a dopatrywano się też prekursorstwa wobec surrealizmu i teatru absurdu. Najwyraźniej w tych pozornie pustych sztukach jest jakieś ziarno geniuszu - być może obraz ludzkiego szaleństwa.

O tym, niestety, przekonuje wyłącznie lektura teatralnego programu. Uświadamia ona także, że w przedstawieniu umyka uwadze wiele węzłowych dla akcji momentów. Jednym słowem - w warszawskiej inscenizacji "Słomkowego kapelusza" zabrakło precyzji i odwagi, której przecież nie brakowało XIX-wiecznemu autorowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji