Artykuły

Piszę dla Oscara

Próbował pan także sił w teatrze i to z niezłym skutkiem. Sztuka pańskiego autorstwa, "Fryzjer" wygrała w 2004 roku prestiżowy festiwal dramaturgii w Sopocie... - z BARTKIEM KUROWSKIM rozmawia Waldemar Grudzień.

DL: Jest pan na fali. Sypią się książki, scenariusze trafiają na ekran, teksty teatralne wygrywają festiwale.

BK: Istotnie, nie jest chyba źle. Maciej Pieprzyca kręci właśnie na Śląsku "Barbórkę", w kwietniu powinna się ukazać moja nowa książka "Aureole jak swastyki", a Jurek Bogayewicz przymierza się do realizacji filmu m.in. z Joanną Brodzik, Pawłem Wilczakiem i Markiem Kondratem, którego jestem współscenarzystą. To zamierzenie wspierane przez TVN powinno więc wypalić. Ale mimo wszystko, nie zawsze jest tak różowo. Film jest sztuką kolektywną i dlatego czasem cierpi moje ego, gdy mówi się, że jest tylko dziełem reżysera. Mnie się potem nie chce pisać przez jakiś czas scenariuszy. Uciekam w powieść, gdzie jestem sam na sam z materią i odpowiadam za nią. Poza tym film to jedna wielka bajka i ludzie przesadzają z całym tym uwielbieniem dla gwiazd wynoszonych niesłusznie na piedestał czy ludzi kręcących się po planie.

DZ: Jak długo pisze się dobry scenariusz filmowy? Przed laty istniało nawet specjalne studium scenopisarstwa uczące tej sztuki.

BK: Nie zdałem kiedyś egzaminu do tego studium. Dziś nie mogę podać przykładu osoby po tej szkole, której teksty trafiają do produkcji. Scenariusz pisze się według wzorca, którego można nauczyć się w godzinę. Powstaje od miesiąca do kilku lat i tekst stale się poprawia. Musi mieć przynajmniej 20 wersji, by w końcu był dobry. Mimo to dalej będzie to sztuka nieprzewidywalna, jak i cały film. Na koniec nie wiadomo czy spodoba się ludziom i to niezależnie od wpompowanych pieniędzy.

DZ: Jak zaczęły się pańskie pisarskie zmagania?

BK: Jako siedemnastolatek wydrukowałem w "Radarze" kilka wierszy. Dziś wiem, że to nie była poezja, a raczej... dramat. Na początku lat 90. ukazała się moja pierwsza książka "Zdeptane kwiaty" będąca opisem pokolenia hippisów lat 60. w krajach anglosaskich. Potem w 1991 r. był pierwszy scenariusz pt. "Wirus". Kupił go Juliusz Machulski. Film nie powstał, ale i tak miałem sporo satysfakcji. Później napisałem "Inferno" (reż. Maciej Pieprzyca, przyp. red.). Ten tekst został przełożony na obraz i chociaż wyświetlony w telewizji przeszedł niezauważony, wygrał kilka festiwali, m.in. w Portugalii, USA i Czechach. Na festiwalu w Gdyni ten film miał pecha. Był pokazywany 11 września, w czasie ataku na USA, gdy ludzie wychodzili z kina zobaczyć, czy wybuchła wojna.

DZ: Próbował pan także sił w teatrze i to z niezłym skutkiem. Sztuka pańskiego autorstwa, "Fryzjer" wygrała w 2004 roku prestiżowy festiwal dramaturgii w Sopocie...

BK: Ten tekst napisaliśmy wspólnie z Maćkiem Pieprzyca, podobnie jak scenariusz "Barbórki", ale to dramatopisarstwo było jak na razie moim jedynym.

DZ: Żyje pan w Warszawie, ale stara się nie tracić kontaktu z Zabrzem.

BK: Tutaj mieszkają moi rodzice i odwiedzam ich, gdy tylko mogę. W Warszawie spełniam się zawodowo, więc wciąż jestem rozdarty pomiędzy tymi miastami. W Zabrzu odpoczywam od środowiska filmowego, które tak naprawdę jest bardzo nudne i monotematyczne. Wszyscy gadają o filmie i sposobach jego zrobienia. Od trzech lat współpracuję ze szkołą prowadzoną przez Andrzeja Wajdę jako konsultant do spraw scenariuszy. Spotykamy się na tygodniowych zjazdach i intensywnie pracujemy ze studentami poprawiając ich prace. To bardzo pożyteczna szkoła i już pełni rolę ośrodka scalającego środowisko. A jest ono bardzo rozbite i sfrustrowane. Młodzi nie mają szans na debiut, a gdy już w starszym wieku dostaną szansę, często spalają się....

DZ: Ma pan inne zainteresowania poza pisaniem?

BK: Jestem fanem piłki nożnej, szczególnie angielskiej. Kiedyś chciałem być nawet dziennikarzem sportowym. Później zrozumiałem, że bardziej wolę tworzyć, niż opisywać i tak się to potoczyło. Kolekcjonuję też płyty winylowe i mam już ich kilka tysięcy. To mnie bardzo pochłania. Dużo czytam, teraz o średniowieczu. To fascynująca epoka i może kiedyś napiszę książkę dziejącą się w tym czasie.

DZ: Ma pan jakieś marzenie zawodowe?

BK: Owszem. Chciałbym dostać Oscara za scenariusz.

DZ: Tak po prostu?

BK: Po prostu. Uprawiam śmieszny zawód, to chociaż przydałaby się poważna nagroda. Oscar to mój przyjaciel, dla którego piszę, chociaż on pewnie jeszcze o tym nie wie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji