Artykuły

Udana premiera w Teatrze Aktora

"Szczęście Frania" Perzyńskiego

Nic tak szybko nie starzeje się w teatrze, jak problemy i zagadnienia, które czas zasypuje szybko pyłem zapomnienia. O trwałości sztuki teatralnej decyduje albo poezja twórcy, albo prawdziwość i szczerość pokazanych charakterów i natury ludzkiej w konflikcie z bliźnimi lub takimi czy innymi zagadnieniami.

Do nielicznych sztuk polskich sprzed pierwszej wojny światowej, których czas nie zdołał zabić i które w naszych oczach wyrosły na sztuki klasyczne swej epoki, należy znakomita komedia Włodzimierza Perzyńskiego (1878 -1930) "Szczęście Frania", którą wystawia obecnie w Ognisku Teatr Aktora.

Sama fabuła sztuki wydaje się teatralnie trochę przebrzmiała. Jest to historia młodej panny z mieszczańskiego domu, która w sekrecie przed rodzicami ma romans z malarzem i spodziewa się dziecka, wywołując tym skandal w rodzinie i jeszcze większą grozę przed możliwością skandalu towarzyskiego.

Co jest ważne w tej ostro i z temperamentem napisanej komedii, to głęboka znajomość natury ludzkiej z jej wszystkimi niezmiennymi małostkami i kompleksami i drapieżną zarazem ironią, z jaką narysowane są sylwetki sztuki - to stworzenie zupełnie wyjątkowej w literaturze dramatycznej postaci, dobrego i biednego Frania.

Nie ma nic trudniejszego, jak pokazanie na scenie charakteru do gruntu dobrego i poczciwego, który by nie był jednocześnie blady i konwencjonalny.

Franio ze sztuki Perzyńskiego mimo pozorów przeciętności, urasta na postać nieprzeciętną i zastanawiającą, na postać, która nas jednocześnie śmieszy, drażni wzrusza. Jego dobroć nie jest przysłowiową "poczciwością", graniczącą z głupotą. Dobroć Frania wypływa z głębokiej delikatności i lęku przed życiem i ludźmi. Franio ma swoisty instynkt i rozum i zawsze wie, kiedy ma paść ofiarą swej "dobroci" ale nie ma siły, by walczyć ze światem, a co tragiczniejsze, z samym sobą i stale się poświęca, poddaje i ustępuje. Ma też przeczuloną ambicję i miłość własną przez co cierpi podwójnie.

Można by napisać dłuższe studium o dobrym i biednym Franiu. Przysłuchując się obecnie, po wielu latach, tej komedii w Teatrze Aktora, miałem wrażenie, że charakter Frania przypomina mi trochę postacie śmiesznych i zarazem nieskończenie smutnych "nieudaczników", których grał Chaplin w swoich wczesnych komediach. Ale komedia była przecież pisana na dobre kilka lat przed pierwszą wojną światową, kiedy nie było jeszcze filmów Chaplinowskich.

Perzyński był doskonałym technikiem teatralnym. Napięcie sztuki idzie crescendo. Akt pierwszy ma jeszcze w dialogu kilka naiwności, które chciałoby się mimowoli przeredagować, akt drugi jest skokiem wzwyż, akt trzeci - znakomity, pełen dramatycznego napięcia. Ostatnie sceny między rodzicami Heleny, a Franiem, przejmują do głębi, choć Perzyński ani przez chwilę nie jest sentymentalny. Gdyby autor "Szczęścia Frania", "Lekkomyślnej Siostry" i "Aszantki" był Francuzem, jego komedie grywane byłyby stale w Domu Moliera, podobnie jak wzruszający "Poil de Carotte" Jules Renarda, czy "Paryżanka" Becque'a.

Rolę Frania grał na naszej małej emigracyjnej scenie świetny aktor rewiowy, Mieczysław Malicz. Miał zadanie dość trudne, zwłaszcza wobec tych widzów, którzy pamiętają genialną kreację Stefana Jaracza w tej sztuce (rola Frania była jedną z najlepszych, legendarnych wprost, ról Jaracza). Ale nie przywołujmy porównań!... W pierwszych dwóch aktach komedii grał Halicz z nadmierną może powściągliwością, graniczącą prawie z markowaniem roli. Lepsze to jednak, niż szarżowanie. W akcie trzecim się rozgrzał i ostatnią scenę zagrał z wielką siłą i przejęciem. Tak samo trudna i niewdzięczna rola uwiedzionej Heleny zajaśniała w interpretacji naszej uroczej prymadonny, Krystyny Dygatówny, dopiero w trzecim akcie, w cynicznej i dramatycznej scenie z rodzicami. Wojtecki, który reżyserował sztukę i na szczęście nie dopuścił nikogo z zespołu (z jednym wyjątkiem) do nadmiernej szarży, do której aktorzy polscy mają na ogół dużą skłonność, sam z powodzeniem zagrał uwodzicielskiego malarza. W innych rolach wystąpili pp. Belska, Dietrich, Kostrzewski. Specjalne wyróżnienie należy się p. Butscherowej, która, jako służąca i powiernica domu, Mroczyńska, stworzyła kreację godną sceny Jaracza w Warszawie.

W całości bardzo udane przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji