Artykuły

Dzika róża

- Gdy widziałem ją dziesięć lat temu w Nowym Jorku, tęskniła za Polską i Polakami. Było oczywiste, że powinna wrócić, ale - jako osoba ambitna - wróciłaby, gdyby była potrzebna. Niestety, zainteresowanie jej osobą w Polsce malało, więc pozostawała na wygnaniu - Kazimierz Kutz, artyści i przyjaciele wspominają ELŻBIETĘ CZYŻEWSKĄ.

Elżbieta Czyżewska była dla Warszawy tym, czym Edith Piaf dla Paryża.

Władysław Kowalski, aktor: Mówiło się, że Czyżewska to taki Cybulski w spódnicy. Ona nie miała takiej roli jak Zbyszek w "Popiele i diamencie", ale w życiu była jego kalką - to samo ostre tempo. Przyjmowała każdą propozycję, kierownicy produkcji ją sobie rano spod domu wyrywali, do którego pojedzie. "To może do mnie, to może do mnie!" - wołali.

Andrzej Łapicki, aktor: Dla mnie to była najbardziej warszawska aktorka. Miała warszawski dowcip, taki łobuzerski, była cwaniarą z STS-u, zabawową laską. Jej zaplecze stanowiła Warszawa lat 60. Bez Warszawy nie istniała, co się, niestety, sprawdziło. Była dla Warszawy tym, czym Edith Piaf dla Paryża, tyle że nie umiała śpiewać. To, że nie miała słuchu, sprawiło, że nie zrobiła kariery w Ameryce. Nie mogła się nauczyć języka, a to jest kwestia słuchu. Strasznie kaleczyła angielski.

Andrzej Wajda, reżyser: Scenariusz "Wszystko na sprzedaż" był szkicowy, nie miał nawet 30 stron. Dlatego do tego filmu trzeba było szukać aktorów, którzy są tak ukształtowani, że już stanowią gotowe postaci, ponieważ te nie były napisane, tylko pomyślane. Chodziło o grupę ludzi, która znała Cybulskiego, która miała coś o nim do powiedzenia. Było dla mnie jasne, że Czyżewska musi się wśród tych aktorów pojawić, ale nie wiedziałem, że da przykład całej reszcie, jak mogłyby wyglądać te role, gdy wszyscy mieli taką odwagę jak ona. Elżbieta była gotowa do swoistego striptizu psychicznego.

Ponieważ z każdym dniem była coraz bardziej ekscytująca, dostawała coraz więcej scen, które powstawały w ogromnym stopniu z jej inicjatywy. Była w nich jej pomysłowość w mówieniu dialogów, jej sposób zachowania, np. gdy tańczy przeciwko wszystkim. Ja ją wcześniej widziałem w takim tańcu w sytuacji towarzyskiej. Jednak wiele aktorek, gdy się je prosi, żeby zagrały coś, co się u nich widziało, pyta: "No dobrze, ale co ja wtedy robiłam?". Elżbieta wiedziała, co robiła i do czego to teraz potrzebne.

Daniel Olbrychski, aktor: Gdy Wajda zmontował film, okazało się, że bardzo dużo Czyżewskiej jest w pierwszej części. Pamiętam, że w stołówce Związku Literatów Elka, po ruskich pierogach, powiedziała: "W pierwszej połowie prowadzę 5:0, w drugiej nie wypuszczają mnie na boisko".

Bohdan Łazuka, aktor: Szybko stała się sławna. Gdy wtedy obsadzano filmy, mówiono: "Nie, nie, tylko nie Czyżewska". A po chwili okazywało się, że właśnie tylko Czyżewska może to zagrać.

Masz dobry debiut

Andrzej Łapicki: Miała temperament i wdzięk. Wszystko, co mówiła, brzmiało prawdziwie. W graniu była kontaktowa, bardzo dobrze się z nią rozmawiało na scenie. Występowaliśmy razem w sztuce "Don Juan, czyli miłość do geometrii" Maksa Frischa. Niektórzy nie lubili jej głosu, był trochę za wysoki. Patrzący na nią spodziewał się niższego. Ale wtedy była też taka moda - wszystkie panienki mówiły dziecinnymi głosami. Cały STS tak mówił, Krysia Sienkiewicz do dziś tak mówi.

Stanisław Jędryka, reżyser: Była szalenie ambitna. W "Domu bez okien" grała cyrkówkę. Choć w weekend była przerwa w zdjęciach, ona wracała na plan w niedzielę w południe, szła na arenę i ćwiczyła. Na huśtającym się trapezie stała na jednej nodze i robiła na nim salto. Upierała się, że jak najwięcej ewolucji będzie wykonywać sama, a nie kaskaderka. Przestrzegaliśmy ją, że to jest niebezpieczne. Na szczęście nic się nie stało.

Daniel Olbrychski: Gdy kręciliśmy "Małżeństwo z rozsądku", Ela wiedziała, że kocham się w rudej Monice Dzienisiewicz. Powiedziała więc do Staszka Barei: "Żeby Daniel miał do mnie zmysłowy stosunek, zrób mi perukę jak włosy jego narzeczonej". I w takiej rudawej peruce chodziła. Mieliśmy tam scenę, w której się namiętnie całujemy. Elka spytała: "To jest twój pierwszy filmowy pocałunek?" "Tak" - odpowiedziałem. "No to masz dobry debiut".

Bohdan Łazuka: Jako rozgrzewkę przed występami w Kongresowej miałem recital w kawiarni U Ewy przy Konopnickiej. Sam czułbym się tam niewyraźnie, dlatego poprosiłem Elżbietę, żeby to poprowadziła. Agnieszka Osiecka napisała jej konferansjerkę. Ta konferansjerka to był mój życiorys, ale zrobiony w ten sposób, że Agnieszka przepisała życiorys Józefa Stalina, wstawiając wszędzie zamiast "Stalin" "Bohdan Łazuka".

Ela miała cztery wejścia. Za każdym razem coś zmieniała w stroju - a to dokładała kokardę, a to kwiatek. Pokazywała też upływ czasu w życiorysie. W ostatnim wejściu nosiła siwą perukę. Zachwyciła wszystkich. Poproszono ją wtedy, żeby poprowadziła z Lucjanem Kydryńskim festiwal w Sopocie. Stuosobowa salka to jednak coś innego niż Opera Leśna, a Elka tym swoim głosikiem mówiła w Sopocie tak jak U Ewy. Przepadła przy Kydryńskim, który miał słynne "r" i szeroką frazę.

Ciepły "New York Times"

Władysław Kowalski: Czytała wiecznie. Albo spała, albo czytała. Spała głównie w taksówkach, które woziły ją z planu na plan.

Bohdan Łazuka: W Szkole Teatralnej była wyżej ode mnie. Wydawała mi się jakaś niedostępna. Chodziła głównie z książką. A ponieważ byłem nią zainteresowany jako kobietą, musiałem to sprawdzić: co kilka dni książka była inna.

Daniel Olbrychski: Cokolwiek by grała, w jej oczach było widać przenikliwą inteligencję. Z Agnieszką Osiecką, której piosenki Ela śpiewała jeszcze w Szkole Teatralnej i w STS-ie, spotkały się na równym poziomie intelektualnym. Agnieszka prawie bała się inteligencji swojej przyjaciółki.

Magda Dygat: Spędzałyśmy godziny na telefonicznych rozmowach. Wiedziałam, kiedy zapędzam się w banał, bo wtedy po drugiej stronie zalegała długa cisza. "No dobra, piesku" - mówiła w końcu Ela. I wiedziałam, że szuka pilota, żeby włączyć telewizor. "To nie mamy sobie już nic do powiedzenia, czy mogę zdjąć krawat?".

Weronika Olbrychska, projektantka mody: Pasja Eli w zgłębianiu tematów ważnych lub mniej ważnych była niedościgła. Jako jej znajomi wiedzieliśmy, że spokojnie możemy utopić telewizor, roztrzaskać radio i usmażyć na rożnie internet, bo z ust Eli poznamy nie tylko najnowsze wersje wszelkich wydarzeń, ale też usłyszymy je z najbardziej dogłębnym komentarzem.

Ela szła przez dwie czy trzy ulice - od swojego domu do oficyny, w której dostawała najświeższe wiadomości z całego świata. Wiedziała, co to jest trzymać w rękach jeszcze ciepły "The New York Times". Wystudzony był już poza sferą jej zainteresowań.

Patrzcie, podziwiajcie

Kazimierz Kutz, reżyser: Była trzpiotką. Strasznie zależało jej na tym, żeby zwłaszcza mężczyźni zwracali na nią uwagę. Uwodziła właściwie każdego. To był rodzaj prowokacji, zabawy - żeby było ciekawiej, żeby było napięcie. Była w tym kompletnie nieprzewidywalna. Bardzo niebezpiecznie było ją potraktować serio, bo ona cały czas się wymykała. Nie umiała naprawdę przywiązać do siebie mężczyzny. Poza tym wybierała sobie takich niezwykłych, jak książęta - Jerzego Skolimowskiego, Davida Halberstama - pięknych i utalentowanych. A potrzebowała silnego mężczyzny, który by nią zawładnął. Myślę, że takiego szukała, ale nie znalazła.

Zuzanna Łapicka: Byłam dzieckiem, gdy przyjechała do Chałup ze Skolimowskim i z Gołasem, z którym kręciła "Żonę dla Australijczyka". Na plaży zdziwiłam się, że ojciec poszedł aż na sam koniec falochronu. Skoczył do wody, choć wcześniej tego nie robił, a woda była lodowata. Poczułam zazdrość, że popisuje się przed Elą. Krzyczeliśmy z brzegu: "Jak woda?". Ojciec udawał, że świetna: "Zupa!". Czyżewska na to: "Chyba chłodnik". Zorientowałam się, że flirtują.

Kazimierz Kutz: Z filmem "Milczenie" byliśmy na festiwalu w Wenecji. Ela przygotowała się do tego wyjazdu - uszyła sobie czarną sukienkę eksponującą wszystkie jej walory. Taką zapinaną z tyłu na zamek błyskawiczny. Suknia była tak obcisła, że to ja musiałem ją dopinać. Wszystkie weneckie samce rzuciły się na Elę, która chodziła w aurze: patrzcie na mnie, podziwiajcie mnie. Doszło do tego, że już pierwszego dnia, pod wieczór, musieliśmy zamienić się pokojami. Żeby ją chronić. Przyjmowałem te wszystkie telefony.

Kawa, papierosy i...

Władysław Kowalski: Papieros za papierosem i termos z kawą, taką smołą. Ona się nie zastanawiała, co ze sobą robi, jak żyje.

Magda Dygat: Nie chciała przestać palić, bo uważała, że palacze są intelektualną elitą: "Wszyscy artyści, a szczególnie egzystencjaliści, zawsze palili, a od czasu wprowadzenia restrykcji stali się dyskryminowaną częścią społeczeństwa". Była dumna, że do niej należy, tak jakby to było AK czy KOR. Raz zapaliłam razem z nią, żeby poczuć się egzystencjalistką. Elżbieta patrzyła na mnie z zadowoleniem: "Widzisz, teraz wyglądasz jak nowojorska intelektualistka, koleżanka Vonneguta".

Andrzej Łapicki: W Polsce gazowała, ale u nas wszyscy gazują, więc trudno to było zauważyć. W Ameryce z trudem wyciągnęła się z nałogu.

Zuzanna Łapicka: Gdy w latach 90. grała w Teatrze Dramatycznym w "Szóstym stopniu oddalenia" Johna Guare'a, strasznie się zdenerwowała, bo podczas spektaklu ktoś, może złośliwie, zamiast lemoniady wlał jej do kieliszka szampana. Ona to wypiła, a bała się już alkoholu.

Zuzanna Łapicka: Gdy Ela już nie piła, jechałyśmy do Kazimierza samochodem. "Ile będziemy jechać?" - spytała. "Dwie godziny". "To ja muszę sobie kupić torcik wedlowski". W życiu w takich nerwach nie szukałam torcika. W delikatesach Ela przepraszała, czy może kupić bez kolejki, bo jej się strasznie spieszy. Dwa torciki jadła całą drogę.

Dojechałyśmy do Kazimierza, gdzie w sąsiedztwie siedziała zaprzyjaźniona z nami Ewa Koźniewska, neurolog. Zaczęłam przygotowywać kolację. Gdy po półgodzinie weszłam do pokoju, Ewa i Ela rozmawiały o mózgu. Ewa była wstrząśnięta. Przy kolacji powiedziała: "Dziesięć lat tu koło mnie mieszkacie i nikt mi nie zadał tylu pytań, co dzisiaj Ela". Spytałam: "Ela, skąd ty wiesz takie rzeczy?". "Bo się interesowałam". Dwa lata temu Ela chodziła się uczyć aramejskiego.

Dzika róża na głowie

Kazimierz Kutz: Do weneckiej czarnej sukni Ela przywiozła sobie polski słomkowy kapelusik. A do niego, w małej walizeczce, gałązkę dzikiej róży. Wpinała ją w przód kapelusza. Umiała go nosić. Dysonans między jej seksowną sukienką i tym dziwnym nakryciem głowy sprawiał, że wszyscy zwracali na nią uwagę. W weneckim tłumie dam całych w złocie i brylantach pytano ją, cóż to ma na głowie. Mówiła, że to polska dzika róża i że przywiozła ją Wenecji w prezencie.

Zuzanna Łapicka: W latach 60. moja mama zachwycała się, że Ela ma niebywały gust. W mieszkaniu na Górczewskiej, gdzie Czyżewska wtedy mieszkała, wieszała ramę bez obrazu. Jak na tamte czasy pomysł nadzwyczaj artystyczny.

Weronika Olbrychska: Metraże naszych mieszkań na Times Square były znikome. Potoczna mowa Manhattanu określa ten typ kwater jako "shoebox" - pudełko na buty. To, co Ela wykonała ze swoim pudełkiem, to był majstersztyk. Mieścił się w nim zarówno dwór sarmacki, opera rokokowa, lupanar Cezara, jak i gabinet Zygmunta Freuda. Książki, bibeloty i fotografie kłębiły się w eleganckim przesycie. A w każdym kącie czaił się cichy morderca - Nat Sherman. To marka wykwintnych papierosów palonych przez Elę hurtowo.

Luz z domu dziecka

Władysław Kowalski: Gdy była świeżo po Szkole Teatralnej, miałem już samochód. Lubiła, gdy ją woziłem. "To gdzie jedziemy?" - pytałem. "Do Konstancina". Pokazywała mi tam pewien dom. To był sierociniec, w którym spędziła kawałek życia. Oglądała dom z zewnątrz, trochę o nim opowiadała. Zapadała się wtedy w sobie, co było do niej zupełnie niepodobne.

Zuzanna Łapicka: W Konstancinie chodziłyśmy na spacery. Stawałyśmy przy domu dziecka koło ZAiKS-u. Ela mówiła: "Wiesz, słyszę szczęk łyżek do obiadu". Wzdrygała się.

Andrzej Łapicki: Kiedyś powiedziała: "Chodź, pokażę ci, gdzie mieszka mama". Mama mieszkała na Tamce. Tam były jeszcze wtedy niskie przedwojenne chałupki, do których wchodziło się prosto z ulicy - jak się otwierało podwójne drzwi, od razu było mieszkanie. Mama królowała na zielonej kanapie. W otoczeniu dżentelmenów. Ela mi opowiadała, że swego czasu mama była królową Powiśla, chociaż była ułomna. Miała coś z nogą, co jeszcze zachęcało kawalerów. To była bardzo miła pani. Mama nie miała czasu zajmować się Elą, więc oddała ją do sierocińca. Ela chwaliła się, że jest wychowana w domu dziecka i dlatego ma taki luz.

Polska Marilyn

Andrzej Łapicki: Grała Marilyn Monroe w "Po upadku" Arthura Millera w Teatrze Dramatycznym, z Janem Świderskim. Miller przyjechał to obejrzeć. Była jakaś kolacja, mówił, że grała świetnie. Pomyślałem, że jest jakaś analogia między Elą i Marilyn. Ela też chyba sobie tak pomyślała. No, bo życiorys podobny. Prosta dziewczyna, niezwykle utalentowana, która poznała amerykańskiego dziennikarza - Halberstama - z Nagrodą Pulitzera, z najwyższych sfer towarzyskich. On miał jej ustawić światową karierę i pewnie by ustawił, gdyby nie to, że ona przychodziła na ważne spotkanie nie o 7, jak było umówione, tylko o 12. Była strasznie bałaganiarska. No i ten niemożebny akcent. Miała go we wszystkich językach.

Bohdan Łazuka: Uwielbiałem jej poczucie humoru. Zanim Halberstama wyrzucono z Polski, za artykuł o PRL-u, mieszkał z Elką w pensjonacie Zgoda przy Brackiej. Kiedyś, gdy Halberstama nie było, miałem pójść z Elką na jakiś raut do zachodniej ambasady. Wypiwszy po drodze, gdzieś się jednak zagubiłem. Elka zadzwoniła po dwóch dniach: "Pysieniu - bo mówiła do mnie Pysieniu - siedzę w fotelu, czekam na ciebie. Ja cię bardzo proszę, żebym mogła przynajmniej zdjąć płaszcz, bo mi się ciepło zrobiło. Poza tym on jest niewygodny".

Sztuka gubienia

Daniel Olbrychski: Początkowy okres pobytu w Stanach Ela zmarnowała. Nie mogąc ze słabym angielskim zaistnieć silnie na scenie, czuła się niepewnie. Tę niepewność demonstrowała, wywołując różne skandale.

Andrzej Łapicki: Mieszkając z Halberstamem, przyjmowała tylko rodaków. Niektórych utrzymywała. Halberstam nie wytrzymał, jak mu mili Polacy parę razy zarzygali mieszkanie.

Zuzanna Łapicka: Po latach poleciałyśmy na letniskową wyspę Nantucket prywatnym samolotem Witka Markowicza, który razem ze swą żoną Moniką opiekował się Czyżewską. Spacerowałyśmy z Elą, a ona opowiadała o tym, jak tu kiedyś przyjeżdżała z mężem. Nagle powiedziała: "A to chodź, skręcimy trzy ulice dalej, tam jest dom Halberstama". Podeszłyśmy pod ten dom, taki z szarym sidingiem. Mówię: "Może zadzwonisz?". "No skąd, on jest tam z żoną". Wtedy pierwszy raz wydawało mi się, że Ela czegoś żałowała.

Weronika Olbrychska: Jest lato, biegamy z Elą w górę i w dół po schodach wielkiej biblioteki publicznej na Piątej Alei. Ela właśnie zgubiła ukochany sygnet - znając jej kolekcję, zakładam, że jeden z wielu. Szukamy pod paszczą marmurowego lwa, pod legendarnymi drzwiami, pod każdym schodkiem. Bez skutku. Ela cytuje wiersz Elizabeth Bishop: "The art of losing's not too hard to master. Though it may look like (write it!) a disaster"*.

Zofia Czerwińska, aktorka: Gdy w 1986 r. przyjechałam do Nowego Jorku, Ela przyszła zobaczyć nasz występ, którego gwiazdą była Violetta Villas. Przybyły także m.in. dwie moje koleżanki z Polski, tam osiadłe, jedna bardzo majętna. Ta zaprosiła nas do restauracji na kolację. Ela była urocza, piła już wtedy niewiele. Po kolacji wszystkie dostałyśmy rożki z wróżbą. Rożek Eli okazał się pusty. Powiedziała wtedy: "Tak wygląda całe moje życie".

Z drabiną na obcasach

Zuzanna Łapicka: Zawsze robiła prezenciki tym, którzy przyjeżdżali do Nowego Jorku. Kupowała np. w Barnes & Noble śmieszną latarkę do czytania książek pod kołdrą. Miałam od niej cudną parasolkę z gołymi kobietami z XIX wieku.

Magda Dygat: Kiedy dowiedziała się, że kupiliśmy dom na wsi pod Nowym Jorkiem, obudziła o 4 nad ranem nas i całą 81. Ulicę, zanim ją usłyszeliśmy, żeby wręczyć nam oleodruk z aniołem stróżem. "Przeczesałam cały Greenpoint, żeby to znaleźć. Bałam się, że przegapię wasz wyjazd, nie możecie spędzić tam ani jednej nocy bez anioła stróża" - powiedziała zadziwiająco poważnym tonem.

Zuzanna Łapicka: Gdy moja córka Weronika znalazła się w Ameryce, Ela pomagała jej urządzać mieszkanie. Przyniosła złoty gwóźdź, na którym powiesiła koronkową nocną koszulę. Weronika wszędzie przybijała zdjęcia dziadka, mówiąc: "Może dziadziuś tu, może tu?". A Ela się odwracała i mówiła: "Błagam, nie mów o nim dziadziuś".

Weronika Olbrychska: Kiedyś wpadła po drodze z teatru z przepięknym świecznikiem. Żaliłam się jej późną nocą, że muszę zmienić moją pierwszą dorosłą żarówkę i nie sięgam. Ela na dziesięciocentymetrowych obcasach przytargała i wniosła drabinę na moje szóste piętro bez windy.

Daniel Olbrychski: Gdy "Blaszany bębenek" i "Panny z Wilka" dostały nominacje do Oscara, Ela chciała, żebym zrobił karierę w Stanach. Jako moja sekretarka - pożyczyła sobie w tym celu specjalny kostiumik - oprowadzała mnie po agentach, żeby mnie sprzedać. Mówiłem wtedy źle po angielsku, więc kazała mi się tylko uśmiechać i mówić parę słów. Resztę mówiła ona.

Weronika Olbrychska: Gdy przeniosłam się z Manhattanu do Brooklynu, Ela lekko się na mnie pogniewała. Zaczęłyśmy się jednak wspierać na odległość. Ela grała w sztuce ambitnej reżyserki na dolnym Manhattanie i karmienie kota na Brooklynie - podczas moich wojaży - nie stanowiło podobno dla niej problemu, skoro i tak musiała wejść do metra. Od tej pory zyskała nową ksywę - "Catsitter". Ponieważ zajmuję się modą, udzieliłam Eli, na jej prośbę, kilku rad w sprawie ubrań przed ważnym dla niej wydarzeniem. Od tej pory ja też dostałam ksywę - "Garderobiana".

Jestem tu, bo lubię

Daniel Olbrychski: Mówiłem jej wielokrotnie: "Elu, ty mieszkasz sama, co cię tu wiąże?". "A lubię tu być, lubię". I oprowadzała mnie po Manhattanie. Pokazała mi np. kawiarnię boksera Jacka Dempseya, wiedząc, że to mnie zainteresuje.

Andrzej Wajda: Będąc w Nowym Jorku, powiedziałem jej: "Ela, marnujesz się tu, siedzisz, nic nie grasz. Wracaj do nas, zrobimy jakiś film". Na co ona: "Andrzej, ale ja tu spotykam takich ludzi, których bym nigdy w Polsce nie spotkała. Może to jest właśnie mój teatr". Zawiozła mnie do wiejskiego domu Arthura Millera. Patrzyłem, jak oni rozmawiali, jak on ją traktował. Ci ludzie wcale nie oczekiwali, że ona będzie amerykańską aktorką. Ona była częścią towarzystwa, do którego emigranci nie mają raczej dostępu.

Kazimierz Kutz: Gdy widziałem ją dziesięć lat temu w Nowym Jorku, tęskniła za Polską i Polakami. Było oczywiste, że powinna wrócić, ale - jako osoba ambitna - wróciłaby, gdyby była potrzebna. Niestety, zainteresowanie jej osobą w Polsce malało, więc pozostawała na wygnaniu. Powrót to byłby dla niej dyshonor, musiałaby przyznać się do porażki.

To był dobry wybór

Andrzej Łapicki: Gdy wróciła na chwilę, wystąpiliśmy w filmie "Debiutantka" Barbary Sass. Zobaczyłem, że ona już nie umie grać. Gdy Ela miała w sobie radość życia, gdy kochała ją cała Warszawa, to było w porządku. Ale jak wychodzi starsza pani, która mieszka w Nowym Jorku, a tu przez chwilę zatrzymała się w loży Stalina w Pałacu Kultury i Nauki, to co ona ma nam do powiedzenia?

Władysław Kowalski: Gdy próbowaliśmy w teatrze "Szósty stopień oddalenia", widziałem, że wszystko wciąż w niej jest, tylko siły już nie ma.

Filip Bajon, reżyser: Dowiedziawszy się o jej śmierci, obejrzałem "Limuzynę Daimler Benz", żeby ją sobie przypomnieć. Na planie wprowadzała dekadencki nastrój. To już nie była ładna kobieta. To była kobieta ciekawa. Miała tylko dwa dni zdjęciowe. Była lekko rezedrgana. Stała trochę z boku. Przewalają się w łóżku z Holoubkiem, fajnie to zagrała. To był mój świetny wybór. Wziąłem Elę do "Limuzyny..." z sentymentu.

Wtedy pociągi odchodziły z Warszawy o podobnej porze. Ja jechałem do Poznania, ona - do Łodzi. Stała na innym peronie - jak królowa życia.

Kazimierz Kutz: Gdy przyjechała do jakiegoś filmu, spotkaliśmy się w SPATiF-ie. To był wspaniały wieczór, ona lubiła plotkować. Wyszliśmy jako ostatni. Oczywiście dosyć przyprawieni. Elka mieszkała w Hotelu Europejskim. Pod hotelem postanowiła zapalić papierosa, ale nie miała zapałek. Tam, gdzie stoi teraz pomnik kardynała Wyszyńskiego, był ułożony krzyż ze zniczy i kwiatów. On w nocy płonął. Elka odpaliła od niego papierosa. Robiąc to, zauważyła w kwiatach małego, zziębniętego kundelka. Wzięła go ze sobą. Mówiła, że to jej alter ego.

Zuzanna Łapicka: Halinka - najbrzydszy pies świata. Elka latała z nim samolotami, załatwiając, żeby był z nią na pokładzie, a nie w klatce w bagażowni. Pies ciągle rzygał. Elka była zachwycona.

Ja to muszę zagrać

Andrzej Łapicki: Można się zastanawiać, co by było, gdyby Elka została w Polsce. Grasowałaby jeszcze przez dziesięć lat. Potem byłaby starą aktorką. Pełno jest takich w Teatrze Polskim czy w Narodowym. Przechodzą przez scenę. Ona kiedyś mogła zagrać Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany'ego", jakiś małżeński dramat psychologiczny, ale nie Lady Makbet. Nikt nie uwierzyłby w Lady Makbet, która mówi dyszkantem.

Władysław Kowalski: My na dobrą sprawę nie poznaliśmy jej do końca jako aktorki. Gdy wyjechała, miała dopiero 30 lat. Grała często role komediowe. Kiedy jednak Janusz Nasfeter robił dramatyczną "Niekochaną" wg Adolfa Rudnickiego i miał już skompletowaną obsadę, ona mu powiedziała: "Nie, ja to muszę zagrać". Przekonała go. To, co u niego zrobiła, podobało się.

Andrzej Wajda: Jeżeli coś przez kogoś zostało już zagrane, i to wyraziście, nie widzę w tym Czyżewskiej. Czyżewską widzę w rolach niespodziewanych, w których, jak się wydaje, jest z pozoru niewiele do powiedzenia. Ją byśmy wzywali w sytuacji beznadziejnej. Była urodzona do tego, żeby się z czymś takim zmierzyć. Tylko że wtedy musiałaby być na stałe tutaj.

Jezus Maria, Elka

Magda Dygat: Kiedy zachorowała, udawała przede mną, że to jakiś nieważny problem trawienny, nie ma o czym mówić. Nie dlatego, żeby nie przyznać mi racji, tylko z niedowierzania, że została zdradzona przez swój ukochany nałóg. "Jak ja się teraz wstydzę, że nie palę" - powiedziała w naszej ostatniej rozmowie telefonicznej.

Zofia Czerwińska: Gdy była w Polsce cztery lata temu, umówiłam się z nią u aktora Omara Sangare. Powiedziałam, że jeśli dostarczy mi papiery, wyrobię jej emeryturę w ZASP-ie. Nigdy mi tych papierów nie dostarczyła.

Filip Bajon: Na niedawno zakończonych egzaminach na reżyserię w szkole w Łodzi kandydaci robili scenki na podstawie otrzymanych od nas tekstów. Wśród aktorek grających w tych scenkach była jedna z trzeciego roku. Nie wiem, jak się nazywa. Spojrzałem na nią i mówię: "Jezus Maria, Elka". Tak była podobna z urody i zachowania. Aż mną szarpnęło.

* "Tak, w sztuce tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy; tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy" - przekład Stanisław Barańczak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji