Artykuły

Wśród symboli "Księcia Niezłomnego"

Od dłuższego już czasu czekało się na wystawienie "Księcia Niezłomnego" Pedro Calderona de la Barca (1601-81) przyswojonego mowie polskiej przez Juliusza Słowackiego (1844). Toteż teatr emigracyjny dobrze zasłużył się sztuce, podejmując trud wznowienia tej tragedii i wprowadzenia jej znowu do żywego repertuaru polskiego. I znowu wyręczył w tym Kraj, który na tę manifestację wolnego ducha wciąż nie może sobie pozwolić. Dobrze, że stało się to właśnie teraz, gdy arcydzieło dwóch kongenialnych mistrzów słowa mieni się całą gamą żywych symbolów odwiecznego losu ludzkiego.

Fakt, że z 520 dzieł his zip ans kiego dramaturga, z których zachowało się "tylko" sto dwadzieścia, Słowacki wybrał "Księcia Niezłomnego" dla przyswojenia polszczyżnie, był następstwem nie tylko jego wartości ogólnoludzkich, ale i symbolicznych nawiązań do spraw jakże bardzo bliskich dla Polski, zarówno wtedy (1844) jak i dziś (1958). Słowacki utożsamiał się z postacią Księcia Niezłomnego, i to nie z tytułu tego,, iż sam był potentatem w królestwie poezji, ale jako Polak, wygnaniec, "który za ojczyznę oddał swój żywot" i który mówił o sobie" ... jak książę mój Niezłomny ... srogo i twarda stoję przy dawnej strzeżonej chorągwi -- a może i straconej placówce ... ufam, że zwycięstwo nad wszystkim jest między oczami moimi..."

Nie sposób wspominać tutaj wszystkich tych symbolów. Każdy z Polaków na emigracji obcując z tym utworem odnajdzie je sam. Do nich zaliczył w swym przemówieniu z przed kurtyny na londyńskiej premierze w sali zebrań Ratusza św. Pankracego dr Zygmunt Nowakowski i zestawienie chrześcijańskiej Ceuty z Lwowem i Wilnem, których Polak nie może się wyrzec na rzecz swej osobistej wygody, i postać Księcia Niezłomnego Kościoła... Nic też dziwnego, że ta tragedia, w której wątek narodowy przepojony jest blaskami religijnego przeżycia, był nie tylko bliższy Słowackiemu od jego własnych utworów, ale stał się także w ostatnim okresie w dziejach polskich utworem pełnym głębokiej i bliskiej treści. Takim właśnie utworem był "Książę Niezłomny" nie tylko dla światłych ludzi teatru na przełomie XIX i XX wieku, u progu niepodległości (premiera w "Teatrze Polskim" w Warszawie, 13 września 1918 r.), dla Osterwy w okresie niepodległości w latach 1926-27, dla Jaracza podczas okupacji wojennej Kraju, ale również dziś, dla każdego wolnego Polaka a zatem i dla wolnego aktora polskiego.

Obowiązek wskrzeszenia tej wizji scenicznej spełnił wolny teatr polski. Inna rzecz, że zepchnięty z większej sceny prawdziwego teatru, jakim rozporządzał przy poprzednich swych odświętnych inscenizacjach, przez niedopisującą widownie i brak możnych finansowo mecenasów, musiał się pomieścić na scenie podobnej raczej do estrady koncertowej i to w sali o fatalnej akustyce, nie dał i nie mógł przeto dać widowiska, tej miary, na jaką ten utwór dramatyczny zasługiwał. Dlatego nie można było wprowadzić ani tłumów statystów, ani barwnych, rozległych dekoracji, ani wielu innych efektów, które się składają na ostateczny kształt sceniczny.

Proste, skromne, jednobarwne, na miarę warunków zakrojone dekoracje Jana Smosarskiego umieszczone przed kotarami nasuwały myśl, iż inscenizacja pójdzie w kierunku teatru rapsodycznego. Ale i z tego reżyser dr Leopold Kielanowski musiał zrezygnować, skreślając niejedną tyradę i sprowadzając tekst do jego niezbędnego minimum dla wydobycia właściwego wątku dramatycznego. I tak przecież niejedno wyrzeźbione słowo Słowackiego jak najpoprawniej wypowiedziane przez aktora ginęło, wsiąkało w kotarę, ilekroć razy aktor na skutek sytuacji musiał odwrócić się od widza.

Niemniej "Książę Niezłomny" był widowiskiem nieprzeciętnym i pozostanie w repertuarze polskim w serii przedstawień wyjątkowych. Rzecz jasna, iż główny ciężar spadł na barki odtwórcy roli tytułowej Don Fernanda. Wojciech Wojtecki ma wszelkie dane aktorskie, aby ją podźwignąć. I raczej na karb wskazanych powyżej warunków można złożyć pewne akcenty w początkowej fazie sztuki, będące jak gdyby wynikiem braku przekonania w skuteczność pełnego wysiłku odtwórczego. Pogłębienia i blasków nabierała jego gra dopiero w miarę rozwijania się akcji, jakkolwiek nieodzowne skróty musiały obedrzeć z ładunku poetyckiego tę skomplikowaną postać sceniczną.

P. Kora-Brzezińska jako Feniksana dała rolę konsekwentnie przeprowadzoną, lecz jakby w tonacji nazbyt miękkiej i smutnej, tak jakby rola ta w gruncie rzeczy niezbyt jej odpowiadała. Brata Fernanda, Don Henryka, odtwarzał członek zespołu "Pro Arte" Bohdan Kozerski, który dobrze się prezentował w pierwszym swym wystąpieniu u boku Wojteckiego. Tu jednak wypadł zupełnie po amatorsku.

Jednolicie udane role stworzyli Zygmunt Rewkowski, jako portugalski król Alfons, pełen rycerskiego animuszu oraz Stefan Laskowski jako Don Żuan Coutino, w roli członka świty Fernanda. Szekspirowski akcent w postaci trefnisia Brytasza oddał bardzo dobrze Władysław Prus-Olszowski. Dobrze też wypadły scenki z niewolnikami, którym przewodził J. Bzowski, a wśród których byli R. Ratschka, B. Doliński, E. Chudzyński i M. Kiersnowski.

Z postaciami Feniksany i ojca jej Króla Fezu wchodzi na scenę zagadnienie barwy lokalnej. Koloryt wschodni wprowadzony został niemal wyłącznie za pośrednictwem charakteryzacji, kostiumów i z lekka zarysowanej gestyki. W postaci króla, którą odtwarzał S. Szpiganowicz brakowało pewnych cech majestatu władcy wschodniego. Trzy niewolnice ze świty Feniksany wyglądały w swych powiewnych przezroczystych szatach uroczo (Barbara Galicówna, Ewa Suzin, Ina Sobieniewska), ale w gestach ich było więcej banału "plastycznego", niż jakiegokolwiek kolorytu ruchowego. Dobrą sylwetkę miał F. Stawiński jako dozorca niewolników, podobnie jak i postacie beduińskiej straży królewskiej. Charakteryzacją odznaczał się J. Rymsza-Szymański.

Do pozytywnych składników inscenizacji zaliczyć należy nadto gościnny wystąp Wacława Krajewskiego z Monachium w roli rycerskiego i nieszczęśliwego zakochanego Muleja, wodza galer fezańskich. Mocno zarysowaną postać dał również B. Urbanowicz jako książę Tarudant, trochę zaskakujący był jednak jego strój jakby tatarski.

Oprawę muzyczną do widowiska opracował Jerzy Kropiwnicki. Może nigdy przedtem nie widać było tak wyraźnie, jak wielkie znaczenie może mieć ilustracja muzyczna dla poszerzenia sceny i nadania perspektywy toczącym się wydarzeniom. Bogactwo tej oprawy wzmagał udział Stanisława Pieczory - wykonawcy pieśni niewolników oraz Chóru im. Fr. Szopena. Urozmaicona była i oprawa świetlna, dzieło F. Stawińskiego, jakkolwiek brak próby generalnej na scenie nie pozwolił aktorom wykorzystać w pełni jej efektów.

Wszelkie zastrzeżenia podyktowane rzetelnością traktowania poważnego wysiłków całego zespołu teatralnego nie mogą umniejszyć faktu, iż wolne aktorstwo polskie zdobyło się na wystawienie jednego z arcydzieł dramatu mierząc siły na zamiary. Za to należą mu się iłowa prawdziwego uznania i aplauz. Słusznie się też stało, iż tej manifestacji artystycznej patronował Komitet Honorowy uczczenia 40-lecia Z.A.S.P. z gen. W. Andersem na czele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji