Artykuły

Polska przygoda... we Florencji

Emigracyjna premiera współczesnej sztuki Ludwika Hieronima Morstina "Przygoda Florencka" odbyła się w atmosferze niezwykłego zainteresowania. Aby zobaczyć nowy utwór autora krajowego w klubowej sali teatralnej "Ogniska Polskiego" zebrał się cały "polski Londyn" z gen. W. Andersem z małżonką - na czele. Prasa była w komplecie. Sprawiła to nie tylko nowość sztuki, jej temat (Kraj - emigracja) i znane wszystkim nazwisko autora, ale nade wszystko potrzeba dobrego, aktualnego repertuaru.

Ludwik Morstin nie jest obcy widzowi emigracyjnemu. Wszyscy dobrze pamiętają jego "Obronę Ksantypy" wznowioną przed kilku laty w Londynie. Tematyka spotkania przybyszów z Kraju z rodakami na obczyźnie poruszana była już kilkakrotnie w dramacie emigracyjnym (Budzyński, Kiersnowski, Woyciechowski). Polaków we Włoszech pokazywano kilka razy (Sadek). Sztuki współczesnych autorów z Kraju grane już były na scenie emigracyjnej (Brandstaetter) lub na wieczorach teatru sztuk czytanych (Maliszewska, Auderska i in.).

Gdy zmieniła się atmosfera od czasów października 1956 r., po sztukach, w których autorzy poza Krajem próbowali przedstawić życie obecne w Polsce (Naglerowa, Budzyński, Sowiński, Chudzyński) przyszedł czas na pokazanie na scenie krajowej życia emigracji i to możliwie "bez tendencji i błędnych informacji" - że posłużymy się zwrotem Morstina wziętym z jego "Słowa od autora" umieszczonym w programie prapremiery "Przygody Florenckiej" w Teatrze Kameralnym w Łodzi (maj 1957).

W tej intencji napisał on "nie patetyczny dramat na ten temat, ale lekką komedię, pokazując życie codzienne kilku osób, chwilami radośnie uśmiechnięte, to znów smutne, owiane melancholią wspomnień, rozigrane namiętnością i niepokojem nigdy nie nasyconych serc kobiecych". Zadanie to mu się naogół udało, tzn. o tyle, o ile jest możliwe w warunkach ludzkich.

Trzeba pamiętać, że scena odgrywa podwójną rolę w stosunku do słów autora: działa jak pudło rezonansowe, które uwypukla każdą jego myśl, a przy tym nadaje akcji pewne znaczenie symboliczne.

Dlatego "prawdę życia", zwłaszcza zbiorowego - jakim jest emigracja - można uchwycić nie tyle malując je na gorąco, od ręki, w bezpośrednim zetknięciu, ile z pewnej perspektywy czasu dopiero, gdy odpadną naciski i tabu doby bieżącej. Wówczas wykrystalizuje się ta czasowa "prawda", czego spodziewać się możemy chyba nie wcześniej, niż w chwili, o której autor tak taktownie mówi, myśląc o powrocie emigrantów do Kraju, że "przyjdzie, ale nie tak prędko, bo to nie taka łatwa rzecz".

Nie jest to bynajmniej jedyny wątek, jaki zawiera ta pozornie "lekka, bezpretensjonalna komedia", skoro w myśl zamiarów autora główną bohaterką jest "ta "Polska", która, chciałem, by była nieustannie obecna w myślach wszystkich osób, działających na scenie i będąca właściwym źródłem konfliktu dramatycznego..." Jest w tej komedii i charakterystyka Włochów, i charakterystyka Polaków, przy czym emigracji dostaje się niejeden przycinek, o tyle zrozumiały, o ile się przyjmie, że emigracja polityczna to jest bardziej malum necessarium, aniżeli normalny stan społeczny. Jeśli oderwać się od ukrytego nurtu ideowego, sztuka ma raczej powierzchownie ujęty związek dramatyczny i dlatego, w miarę postępów akcji rozpływa się w błahe i banalne konflikciki na płaszczyźnie farsowego czworokąta.

Nie mniej komedia ta napisana jest z dużą kulturą literacką i ma wielkie zalety sceniczne. Autor ma przy tym niezwykłą zdolność wydobywania tragikomizmu. Daje kapitalną rolę główną Giovanny, żony polskiego inżyniera, b. oficera 2. Korpusu, Juliusza. Tą postać Włoszki świetnie odtwarza Krystyna Dygatówna, oddając jak najbardziej celowo cały swój temperament aktorski na usługi wielkiej roli, w której uroda łączy się z inteligencją. Staranność w opracowaniu roli posunęła p. Dygatówna aż do utrzymania przez cały czas sztuki, w ciągu której niemalże nie schodzi ze sceny, lekko cudzoziemskiego akcentu. Głos jej nastawiony jest na wielką scenę i dlatego w akustyce sali klubowej wydawać się może na ogół trochę zbyt wysoki.

Może mniej wdzięczną, bardzo trudną rolę Ireny, (przybyłej z Polski pierwszej żony Juliusza, obecnie żony architekta Andrzeja) gra Irena Brzezińska z wielkim artyzmem dramatycznym, wykańczając wyraz każdego przeżycia wewnętrznego z całą naturalnością. Zespół kobiecy dopełnia postać Anny, gosposi polskiej w tym włosko-polskim domu, z kapitalnym nerwem komediowym i charakterystycznym oddaniem przez Janinę Sempolińską.

Panem tego domu, trochę ponad miarę zasobnego, gdyby miał być typowym dla emigracji, zwłaszcza we Włoszech, jest Wojciech Wojtecki, jako Juliusz Krzesiński, bez patosu, z właściwym sobie kunsztem aktorskim reprezentujący zamożny inteligencka, element emigracyjny wchodzący w życie kraju swego osiedlenia, nie mniej utrzymujący wciąż węzły tradycji kulturalnych i uczuciowych z ojczyzną, do której tęskni, ale do której wciąż wrócić nie może. Kontr-partnerem jego jest drugi mąż Ireny, jego pierwszej żony, sławny architekt Andrzej. (Nazwisko jego nie pada ze sceny, więc możnaby zaproponować aluzyjne Dniewski, lub Gorstin. Gra go rzadko występujący na scenie aktor Bogdan Urbanowicz. Ciekawie zarysował zgodnie z intencjami autora sylwetkę niedźwiedziowatego dystrakta o niewyżytym erotyzmie: ale brak rutyny scenicznej i zawodność pamięci załamały mu rolę pod koniec sztuki. Jako artysta uosabiał odbudowujący się Kraj, gdzie - choć się sam na ten temat nie mógł czy nie chciał się wypowiadać - jego powszechnie podziwianym projektom na papierze rzeczywistość przeciwstawia nie raz takie realizacje, jak Plac Konstytucji lub Pałac Kultury w Warszawie.

Dopełniającą postacią epizodyczną był tęskniący do Kraju Pan Zygmunt Ostrogski, krakowianin, w wykonaniu Stanisława Zięciakiewicza, który dał sympatyczną sylwetkę siwego emigranta, do którego wspomnień zawędrował hemarowski motyw gołębi.

Przy otwarte i kurtynie oklaskiwane były dekorację Tadeusza Orłowicza, który osiadł na staje w Londynie. Jesteśmy więc pewni, że znów dokonywać będzie raz po raz "cudu" pomnożenia przestrzeni scenicznej, dając barwne, finezyjne o-I prawy dekoracyjne, tak ważne dla stworzenie właściwej atmosfery dla gry aktorów. Projekty toalet damskich były dziełem P. Z. Kielanowskiej, która zdobyła sobie u widzów wiele uznania elegancją kroju i doborem kolorów, niekiedy bardzo odważnych, jak w wypadku zielonego kostiumu Ireny Brzezińskiej w 3. akcie. Do pełnego zharmonizowania go z tłem przyczynić by się mogły walnie światła, którymi tak sprawnie operuje zazwyczaj p. F. Stawiski, a które w trudnych warunkach pracy na scenie klubowej nie były wykorzystane w całej pełni.

W sumie było to znów jedno z szczególnie starannie przygotowanych widowisk, za co należą się słowa uznanie reżyserowi dr L. Kielanowskiemu. Nie zawiódł on nadziei pokładanych przez autora i byłoby nader wskazanym, aby Ludwik H. Morstin mógł zobaczyć - po swym przyjeździe w marcu br. "Przygodę Florencką" w wykonaniu Teatru Polskiego na emigracji, który wbrew opinii sceptyków wciąż daje dowody pielęgnowania pięknych tradycji gry godnej dobrego imienia polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji