Artykuły

"Don Juan" - "Fedra" - "Wojna i pokój" - "Imiona władzy" - "Miłośći gniew"

Na scenach warszawskich

Po "Don Juanie" w Teatrze Polskim "Fedra" w Teatrze Narodowym: sezon w Warszawie rozpoczął się pod znakiem arcydzieł klasycznego teatru francuskiego. Obydwa spektakle są wznowieniami sprzed kilku lat. "Don Juan" w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego mniej więcej wiernie powtarza zalety i błędy pierwszej wersji. Inaczej z "Fedra". Przypominam sobie doskonale poznańskie przedstawienie "Fedry" (pisałam o nim w "Rzeczypospolitej"; warto zresztą nadmierne, że Poznań jedyny bodaj uczcił 250-tą rocznicę śmierci Racine'a w r. 1949). Reżyser Wilam Horzyca i wykonawczyni czołowej roli, Irena Eichlerówna, do tego stopnia przepracowali pierwszą koncepcję spektaklu, że trzeba mówić o zupełnie nowym zjawisku artystycznym. I wyrazić radość, że publiczność warszawska może oglądać tragedię Racine'a w takim wykonaniu.

Myślę przede wszystkim o roli Fredry, która dominuje w tekście Racine'a i na scenie. Po ośmiu latach Eichlerówna sięgnęła do głębi racinowskiej tragedii sumienia. W sposób wstrząsający ukazała udręki kobiety opanowanej występną namiętnością. Z najwyższym kunsztem aktorskim oddaje artystka przeżycia Fedry, zaplątanej w sprzeczne uczucia, nieszczęsnej kobiety, którą miłość prowadzi do zbrodni i samobójstwa. Fedra Eichlerówny jest postacią na-wskroś racinowską: łączy klasyczną monumentalność z żarem namiętnych uczuć; postacią antyczną, a zarazem współczesną. Znakomita artystka uwypukla bowiem zdumiewającą żywotność problematyki etycznej i psychologicznej, zawartej w utworze Racine'a, genialnego poety miłości.

Język poetycki autora "Fedry" jest wyjątkowo barwny, plastyczny, a przede wszystkim melodyjny. Żaden przekład nie może oddać w pełni jego urody. Trzeba też stwierdzić, że tłumaczenie Boya - przy wielu swych zaletach - nie ma poetyckiej śpiewności oryginału. Eichlerówna potrafiła w momentach szczególnie silnego napięcia uczuciowego wzmocnić melodyjny rytm tekstu, stosując szeroką skalę głosu. Fedra Eichlerówny zachwyca szlachetnością tonu tragicznego, szczerością i prawdą uczuć.

Drugim z kolei wybitnym wydarzeniem jest "Wojna i Pokój" na scenie Teatru Powszechnego. Zespół tego teatru porwał się na rzecz - zdawało by się - ponad swe siły i możliwości. Zwycięsko pokonał niemałe trudności, dając przedstawienie na poziomie. Jest to inscenizacja słynnej powieści Lwa Tołstoja w ujęciu Piscatora, znanego reżysera niemieckiego. Napisał on na podstawie "Wojny i pokoju" utwór dramatyczny, w którym występuje kilkanaście głównych postaci Tołstoja. Wykorzystał wątki powieści, wyrażające protest pisarza przeciwko wojnie. Jest to nowa, oryginalna próba przeniesienia na scenę dużej powieści epickiej. Piscator przedstawił główne momenty akcji w serii luźnych scen, powiązanych tekstem, który wygłasza Narrator, pełniący w tej sztuce rolę komentatora zdarzeń. Spektakl wyreżyserowany przez Irenę Babel obfituje w momenty bardzo udane, odznacza się tez wyrównanym poziomem gry zespołowej. Wyróżnia się młoda aktorka Janina Nowicka w roli Nataszy Rostowej. W psychologicznym rysunku niektórych postaci znać jednak uproszczenia, które zapisać należy na rachunek tekstu adaptacji. Powstały one na skutek nadmiernych skrótów, nieuniknionych przy przenoszeniu na scenę dzieła tak rozległego, jak ""Wojna i pokój".

"Imiona władzy" Jerzego Broszkiewicza są obecnie (obok "Masek Marii Dominiki" Jerzego Zawieyskiego w Teatrze Kameralnym)" reprezentacją współczesnego repertuaru polskiego. Sztuka ta, pisana z pasją publicystyczną, poruszająca aktualne problemy polityczne i moralne, zrobiła na mnie znacznie silniejsze wrażenie czytana w "Dialogu", niż oglądana w teatrze. "Imiona władzy" realizują z góry założoną tezę, do której autor dopasowuje konflikty, charaktery, zdarzenia, zdradzając wszakże w niektórych scenach nieprzeciętny talent dramaturgiczny. Każda z trzech części dramatu rozgrywa się w innej epoce (starożytność -- wiek XVI - współczesność) i na konkretnych przykładach ukazuje bezwzględność autokratów, despotów, tyranów, którzy zdobywają i umacniają swą władzę, nie przebierając w środkach. Sztuka Broszkiewicza obfituje w przejrzyste aluzje do współczesności, choć wnioski autora nie zawsze wydają się logicznie klarowne.

Serię współczesnych sztuk zachodnich, prezentowanych ostatnio dość obficie na naszych scenach, powiększa utwór angielskiego pisarza Johna Osborne "Miłość i gniew", wystawiony w teatrze Ateneum. Wypowiedź swą, zamieszczoną w programie spektaklu, rozpoczyna autor słowami: "Moja sztuka drażniła i irytowała wielu ludzi. Inni znów objawiali entuzjazm - bez mała podrzucali kapelusze w górę..." Przyznać muszę, że wprawdzie nie mam ochoty podrzucać kapelusza w górę, ale odnajduję w sztuce Osborna jakąś cząstkę rzetelnej prawdy o życiu. Utwór ten, ukazujący wycinek przeciętnego bytowania paru przeciętnych Anglików dzisiejszych, świadczy o wyostrzonym zmyśle obserwacji i pewnym zacięciu satyrycznym. Wymaca gry dyskretnej, "cienkiej", która potrafiłaby wywołać wrażenie zwykłości, powszedniości zdarzeń, rozgrywających się na scenie. Spośród pięciu wykonawców najbliższy tego tonu wydaje mi się Bohdan Eimont (Ćliff Lewis) i (w niektórych scenach Alfreda Sarnawska (Alison Porter). Natomiast Tadeusz Pluciński zbyt grubymi "krechami" rysuje główną postać sztuki, Jimmy Portera, co w dużym stopniu wypacza sens i atmosferę utworu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji