Artykuły

Huzia na Cimcirymci!

Tragikomiczna historia "Iwony, księżniczki Burgunda" dawała wielu reżyserom spore pole do popisu. Witold Gombrowicz wielce się ubawił, gdy próbowano odczytać jego utwór jako satyrę polityczną na reżim komunistyczny w Polsce czy kpinę z monarchii. Tymczasem sam autor "Ferdydurke" podkreślał: "Naprzód Iwona bardziej jest rodem z biologii, niż z socjologii, po wtóre jest rodem z owego bezdroża mojego, gdzie mnie dopadała nieograniczona dowolność kształtu, ludzkiego kształtu, jego rozwiązłość, jego wyuzdanie".

Kiedy ogląda się "Iwonę" wystawioną w warszawskim Teatrze Studio, nasuwa się nieodparty wniosek, że reżyserka przedstawienia zbyt dosłownie zrozumiała pojęcie "nieograniczona dowolność kształtu" i nie była w stanie zapanować nad całością. Puszczenie wszystkiego na żywioł spowodowało, że nie ma w przedstawieniu żadnej właściwie różnicy między światem Iwony a rzeczywistością dworską pełną ceremonii i fanfaronady. Spektakl składa się z całej serii "improwizacji", które dają szanse zabłyśnięcia aktorom, lecz, niestety, odbija się to fatalnie na spoistości przedstawienia i uniemożliwia dostrzeżenie w nim choćby wątłej myśli przewodniej.

Wojciech Malajkat, grający Księcia Filipa, mówi w pewnym momencie: "Samemu jest gorzej. Człowiek jak jest sam, to się rozdyma...", nieświadomy, że rozdymania tego on właśnie jako pierwszy staje się ofiarą. W roli księcia, który zaręczając się z Iwoną chce rzucić wyzwanie swej naturze, Malajkat powtarza chwyty, które wykorzystywał już wielokrotnie we wcześniejszych spektaklach Teatru Studio. Mamy tu więc rozterki Hamleta, komizm Woody Allena i dylematy Alcesta (te ostatnie widać szczególnie w końcowej scenie). Wszystkie te elementy nie tworzą jednak żadnej nowej wartości i świadczą raczej o pewnej bezsilności i zagubieniu aktora.

Szambelan w wielu inscenizacjach stanowi jedną z najważniejszych postaci sztuki. Na dworze królewskim jest szarą eminencją i rzeczywistym kreatorem świata, z którym bezskutecznie próbuje zerwać Książę Filip. Ingmar Bergman w swej sztokholmskiej "Iwonie..." pozwolił sobie na pewne odstępstwo i zamienił szambelana na kardynała. Ewa Bułhak zaś, nie wiedzieć czemu, kazała szambelanowi (Andrzej Blumenfeld) być znudzonym intelektualistą, który do przedstawienia nie wnosi właściwie niczego nowego. Anna Chodakowska grająca Królową Małgorzatę potraktowała tę postać brawurowo, choć ani przez moment nie przekroczyła granicy dobrego smaku. Zagrała ją w iście operetkowym stylu i trochę szkoda, że scena czytania kajecika - księgi własnych zgryzot, pełnej rymów częstochowskich, nie została wyśpiewana jako aria.

Iwona bardzo utalentowanej Marii Peszek jest postacią w takim samym stopniu opętaną formą, jak większość królewskiego dworu. Trudno więc zrozumieć zainteresowanie, jakim darzy ją Książę Filip i nienawiść do niej króla, królowej i szambelana. Prawdziwymi perełkami sztuki aktorskiej są postacie epizodyczne. Przede wszystkim dworzanin Inocenty w świetnym wykonaniu Zbigniewa Zamachowskiego oraz ciotki Iwony: znakomita Joanna Żółkowska, której godnie partneruje Elżbieta Kijowska.

Jedynym rzeczywistym outsiderem w spektaklu Ewy Bułhak, człowiekiem, który odczuwa wyraźne znużenie konwencjami, jakie musi odgrywać z racji sprawowanego urzędu, jest Król Ignacy w wykonaniu Stanisława Brudnego. Brudny nadał swej postaci cechy najbardziej ludzkie. Król Ignacy to jedna z najciekawszych ról w tym spektaklu, a jednocześnie jedna z najlepszych w dotychczasowej drodze artystycznej tego aktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji