Artykuły

Między żalem nad sobą a rozumem

"Rok magicznego myślenia" w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Agnieszka Uścińska w Teatrze.

"Ranek to jest ten czas, kiedy musisz się uporać z kwestią użalania się nad sobą".

Jeśli chcemy to zrobić wieczorem, najlepiej wybrać się do Malarni Teatru Studio. "Rok magicznego myślenia" zamknięty w nieco ponadgodzinną przestrzeń monodramu dla odbiorców najintymniejszych przeżyć, to najnowsza oferta tego teatru. Oferta dość specyficzna i ryzykowna. Nie daje wszak ani satysfakcji z mile spędzonego wieczoru, ani uspokojenia, że to, co się przed chwilą wydarzyło, na szczęście mnie nie dotyczy. Od momentu wejścia na scenę aktorki zostajemy uwikłani w tę sztukę niczym w zakład Pascala. Nie możemy w niej nie uczestniczyć, choć wygodniej byłoby się wycofać. Nie o to tu jednak chodzi.

To monodram oparty na tekście Joan Didion, amerykańskiej scenarzystki, dziennikarki i powieściopisarki. Jest zapisem dramatycznych przeżyć, próby poradzenia sobie z bólem, który wydaje się nieskończony. U jego źródeł leży osobista historia autorki. Na początku była niespodziewana śmierć męża. Zaraz potem śmiertelna choroba jedynej córki. Na końcu pozostała walka o własne życie. O niej postanowiła opowiedzieć sobie i swoim czytelnikom Didion, pisząc autobiograficzną powieść, za którą w 2005 roku została nagrodzona National Book Award. Na jej podstawie bardzo szybko powstaje tekst sceniczny, który w rewelacyjnym wykonaniu Yanessy Redgrave w National Theatre w Londynie (2007 rok) razi tamtejszą publiczność siłą oddziaływania. Ten spektakl to już legenda.

Jak trafia na scenę stołecznego Teatru Studio? Tu należałoby streścić osobistą historię odtwórczyni tego monodramu, Ewy Błaszczyk. Na początku była niespodziewana śmierć męża. Zaraz potem w śpiączkę zapada jej sześcioletnia córka. Pozostała walka o własne życie.

Co dzieje się dalej? Didion przekłada swoją traumę na język literacki. Ewa Błaszczyk zakłada Fundację "Akogo?", pozostając czynną aktorką. Pewnego dnia trafia na angielski tekst Didion i - jak sama mówi - "czuje, że chce nosić te zdania w sobie". Dociera do autorki. Prowadzi z nią ożywioną korespondencję. W końcu Elżbieta Woźniak robi przekład, a Teatr Studio uzyskuje prawa do sztuki.

Rzadko pisze się o przedstawieniu teatralnym z perspektywy biografii jego twórców. Z reguły jest to podejście wykorzystywane li tylko w celu tropienia taniej sensacji. Tu jest zupełnie inaczej.

Materią, z której utkano opowieść, jest świadomie podana autobiografia. Na absolutnie szczerej, osobistej relacji z życia, Didion zbudowała sceniczny przekaz, przez który chce się z nami komunikować. W przypadku Ewy Błaszczyk nie jest to już tak oczywiste. Możemy przecież nic nie wiedzieć o jej życiu osobistym. Jest to możliwe - w końcu Ewa Błaszczyk to nie Doda. Możemy nie wiedzieć, że prowadzi fundację, że jest tytanem pracy czy niezwykle silną kobietą. Idąc na monodram w Teatrze Studio, wystarczy nam rekomendacja jej wszystkich poprzednich kreacji scenicznych. Wystarczy świadomość, że jest to wybitna aktorka. Być może sztuka wyda nam się trochę dziwna, szorstka, może nawet obca, ale za to dobrze zagrana. Nic nie podważa wiarygodności bohaterki, więc chyba wszystko jest w porządku. Zastanawiam się jednak, czy tak odbierany spektakl nie jest zubożeniem płynącego zeń przekazu. Może jednak warto sobie uświadomić, że Ewa Błaszczyk naprawdę wie, o czym mówi?

Zastanawiałam się nad tym, oglądając monodram. Sztuka, jakkolwiek wyjątkowo podchodząca do kwestii odchodzenia bliskich, nie potrzebuje przecież uwiarygodnienia przez osobiste przeżycia ani autorki, ani aktorki. Jest to po prostu dobrze napisany tekst z dramatycznym nerwem i silną wewnętrzną dynamiką. Didion jednak podjęła tę decyzję za nas, czyniąc bohaterką sztuki siebie. I mam wrażenie, że Ewa Błaszczyk zachowała się podobnie. Już sam wybór tego tekstu, małej sceny, na której jest grany, i w końcu, jak sama powiedziała, "prostej jak drut" formy wydaje się bardzo przemyślaną drogą ku odbyciu intymnego spotkania z publicznością, dla której aktorka nie jest przecież anonimowa. Ani na chwilę nie ukrywa tego, co wydarzyło się w jej życiu. Wzmiankę o tym możemy znaleźć w programie sztuki, na stronie teatru czy w wywiadach udzielanych przy okazji premiery. W tym przypadku nie jest to zarzut, lecz wskazówka. Ewa Błaszczyk staje się tym samym równoprawną bohaterką tej sztuki, która opowiada o zjawisku zwanym we współczesnej psychologii "przeżywaniem żałoby". Poprzeczka zawieszona zostaje wysoko.

W zaczernionej przestrzeni sceny dostajemy w prezencie od twórców jedynie krzesło. Jedno zwykłe, drewniane krzesło stojące na środku. A właściwie nie na środku, lecz przed widzem. To jedyny statyczny punkt przedstawienia, zbudowanego na trudnych, nietypowych i obco brzmiących zdaniach wypowiadanych przez kobietę w świetnie skrojonej garsonce i dyskretnie pachnącą drogimi perfumami. Współczesną kobietę sukcesu, która nie będzie nam jednak mówiła o tym, co "niby ważne", ale o tym, co ważne naprawdę. O samotności, miłości, stracie i żalu. Żalu nad sobą. Wypowiada zdania energicznie, jakby prowadziła transmisję z meczu futbolowego, a to przecież szczegóły odchodzenia jej najbliższych. Nazwy jednostek chorobowych, lekarstw, miejscowości, szpitali, ulic... Niczego nie brakuje w tej pośpiesznej, suchej relacji. Ascetyczna forma przekazu i samotna oświetlona sylwetka w przestrzeni ciemności nie pozwalają na rozproszenie naszej uwagi. Podążamy za tą sylwetką po scenie, z lewa do prawa i z powrotem. Tak jak punktowe światło reflektora. Próbujemy pojąć ten nieoczywisty sposób mówienia o sprawach oczywistych, dobrze nam przecież znanych. Trochę się gubimy. Ale jest krzesło. Na nim czasem przysiadzie. Zwolni. Zamilknie. Po czym powie: "Czasami czujesz się jak... osierocone dziecko". Pociągnie nosem, jakby powstrzymując łzy i... ruszy dalej w pogoń za swoimi myślami, odpowiadając samej sobie: "Osierocone dziecko jest jękiem użalania się nad sobą".

Co jakiś czas ta sekwencja się powtarza. Odzwierciedla konstrukcję tekstu, który - zbudowany na antynomii emocji i rozumu - zmienia rytm. Bohaterka opisuje dwoisty stan swojego ducha w odpowiedzi na informację o chorobie i śmierci najpierw męża, potem córki. Obserwuje siebie. Z dystansu relacjonuje swoją szamotaninę między wewnętrznym bólem spowodowanym stratą a rozumem, który nie daje wystarczających odpowiedzi. Z jednej strony wie, że trzeba wziąć się w garść. Załatwić najlepszych lekarzy, poznać szczegóły leczenia, zorganizować sobie życie tak, by ogarnąć całą sytuację. Ślepo przecenia swoje możliwości, przekonana, że tylko ona wie, co jest najlepsze dla jej bliskich. W pewnym momencie słyszy od lekarza: "No, jeśli pani chce się zająć tą sprawą, to ja rezygnuję". Po czym komentuje: "A ja uważałam to za zwycięstwo". Wypowiadając te słowa, już wie, że było to mamidło rozumu. Bo tak naprawdę czuje się potwornie osamotniona. W ogóle nie rozumie, co się wydarzyło i dlaczego. Zal jej samej siebie. Ten rok magicznego myślenia, o którym opowiada, jest czasem jej osobistej żałoby. Po niej przychodzi moment, kiedy nie możemy już odrzucić tego doświadczenia.

Ono jest nasze i staje się niezbędną siłą, by żyć dalej. Jak rozświetlająca się wraz z trwaniem spektaklu długa czerwona linia w głębi sceny, która choć przerwana w pewnym miejscu - nie kończy się, lecz równie intensywnie świeci dalej.

Nie tylko krytyk literacki, ale także zwykły widz oglądając ten spektakl, ma mieszane uczucia, bo dawno nie było monodramu tak szczerego i tak bardzo obnażającego osobiste traumy samych twórców. Ta szczerość jest na tyle porażająca, że publiczność już po wejściu Ewy Błaszczyk na scenę czuje skrępowanie intymnością sytuacji. Mamy ją przecież jak na dłoni, bezbronną wobec naszych reakcji, odartą z rekwizytów, samotną. Ona wie, że my wiemy. Ze odbieramy to, co mówi, jak najprawdziwszą opowieść o jej osobistym końcu świata. Mimo to zawierza nam te przeżycia.

Jednak jestem zakłopotana. Mimowolnie czuję się trochę jak krwiożerczy kapitalista kupujący sobie prawo do wykradania tajemnic ludzkiego cierpienia. Chyba nie jestem w stanie pojąć. Kod, którym mówi do mnie aktorka, nie jest moim językiem. Wszystkie uczucia, o których opowiada, nazwałabym inaczej. Niby rozumiem, ale nie mogę przekroczyć granicy mojej wrażliwości. I nie chodzi tu o ckliwe wzruszenia wyciskające z oczu łzy. Zastanawiam się, dlaczego dobry tekst w równie dobrym wykonaniu nie wzbudza mojego zachwytu? Może dlatego, że w naszej kulturze o podobnych zjawiskach mówi się nieco innym językiem? Może oczekiwałam wzruszeń, a dostałam intelektualną dawkę wiedzy na temat wychodzenia z traumy? Albo po prostu dlatego, że nigdy czegoś takiego nie przeżyłam? Nie wiem, co znaczy ból do granic wytrzymałości i nie mam pojęcia, jak wówczas sama radziłabym sobie z tą sytuacją. Być może wtedy łapałabym w lot każde wypowiadane zdanie.

Trudno mi też odpowiedzieć na pytanie, czy spełniło się zamierzenie twórców, którym zależało na intymnym kontakcie z widzami. Obserwując lekko znudzone twarze, śmiem twierdzić, że wiele osób chyba jednak w ten kontakt nie weszło. Być może z powodów wymienionych wyżej, a może, strach pisać, zatraciliśmy umiejętność empatii i zbyt intymny kontakt odrzucamy na samym starcie jako niewygodnie zobowiązujący? W każdym przypadku jest pewnie trochę inaczej.

Joan Didion i Ewa Błaszczyk ofiarowały nam swoje najtrudniejsze przeżycia, przepracowane emocjami i rozumem, a przełożone na język najczystszej sztuki. "Rok magicznego myślenia" to nie tylko spektakl. To przesłanie skierowane do każdego z nas. Nikt przecież nie wie, kiedy przyjdzie mu się zmierzyć z podobną sytuacją. Na własnym przykładzie, czego dowodem jest już sama premiera w Teatrze Studio, autorki pokazały, że każdą stratę można przerobić na życie. Proces dochodzenia do tej świadomości to bardzo bolesna i trudna droga. Podobnie jak samo jej zrozumienie. Świadczą o tym wątpliwości, jakie wzbudza ten monodram - które jednak powodują, że nie mogę przestać o nim myśleć.

Agnieszka Uścińska - absolwentka filologii polskiej na UKSW, podyplomowych studiów dziennikarskich na UW i psychologii w SWPS. Doktorantka Instytutu Sztuki PAN.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji