Artykuły

Wyspiański fortissimo

To, co zobaczyliśmy na scenie Teatru Starego określić można najlepiej terminem muzycznym: Wyspiański fortissimo, Wyspiański zagrany na najwyższych tonach - namiętności, tragicznego patosu, aż do granic melodramatu. "Sędziowie" i "Klątwa", w reżyserii Konrada Swinarskiego, na długo pozostaną w pamięci widzów; są jedną z tych premier, która utrwala się niezależnie od tego, czy się sam kształt artystyczny i koncepcję przedstawienia zaakceptowało, czy też nie. Bo Swinarski postawił w niektórych partiach przedstawienia wszystko na jedną kartę z całą świadomością, że może to oznaczać wygraną, bądź przegraną.

Środki wyrazu, jakie oglądamy np. w finale "Klątwy", są tak silnym koncentratem wszystkiego, czym teatr usiłował poruszyć widza od czasów romantyzmu, poprzez modernizm po ekspresjonizm, że przez zwolennika umiaru mogą być określone jako przejaskrawienie i melodramat czystej wody. Dotyczy to również stylu gry aktorskiej. U niektórych wykonawców jest miotaniem się, jakby w obliczu najwyższego niebezpieczeństwa, grożącego ciągle i bezpośrednio. Swinarski zapragnął nam pokazać Wyspiańskiego jako dramaturga wielkich namiętności, najwyższych napięć bólu i rozpaczy; jako moralistę, który rzuca klątwę na zło świata i miażdżący ludzi los z gwałtownością proroków. Trzeba przyznać, że jakkolwiek by szczegółowo oceniać rezultaty tych zamierzeń, w ogólnym wyrazie reżyser osiągnął zamierzone efekty. To nie poeta od "Akropolis", od historiozoficznych dywagacji i stylizatorskich wizji przemawia do nas ze sceny - to pisarz, którego twórczość wyrasta z najgłębszych niepokojów zwykłego, prostego człowieka, podniesionych dogodności tragedii bogów. To romantyk ożeniony z naturalistą i modernistą, który jednocześnie widzi swoich bohaterów jak Corneille i Racine - jakby można próbować paradoksalnie określić obraz pisarza, jaki zaproponował Swinarski. Od razu chciałbym zaznaczyć: niezupełnie się z tym zgadzam, jeśli idzie o koncepcję. Niezupełnie się zgadzam ze środkami wyrazu i stylem przedstawienia, mimo że np. "Nieboska" Swinarskiego podobała mi się bardzo. W spektaklu Wyspiańskiego jest, być może, szaleństwo - ale szaleństwo z metodą połączone, którego nie musi się akceptować, ale trzeba docenić i uszanować wysiłek twórczy.

Już od dawna daje się zaobserwować w stylu reżyserskim Swinarskiego owo przedziwne połączenie symbolizmu (ew. symboliczności) z pewnymi chwytami ekspresjonistycznymi i naturalistycznymi - obok, naturalnie, dobrego realistycznego teatru. Ale to, co mnie i liczonych widzów najbardziej u niego pociąga, to ironiczny dystans, umiejętność "brania w cudzysłów". Jest to metoda "przekłuwania balonika patosu", jak pisał pewien krytyk. Reżyser, którego pociąga patos istnienia, "kondycji ludzkiej" w jej dramatycznych zmaganiach z losem - a takim jest Swinarski - musi być przygotowany na antyreakcję publiczności, jeśli przekracza pewną granicę psychicznej gotowości na przejęcie się losami bohaterów. Niezbędne staje się wtedy drobne przesunięcie akcentów, jakiś szczegół, wentyl bezpieczeństwa ironii śmiechu. W "Fantazym" na scenie pojawia się z rozgłośnym gdakaniem żywa kura. W "Klątwie" podczas najbardziej gwałtownych dialogów na rusztowaniu popijają wódkę i czkają murarze, w tle miga pawie piórko najemnego robotnika, dorodny buldog dyszy u stóp "urlopnika". W ogóle, zabudowa sceny, mnóstwo szczegółów gry aktorskiej czy reżyserii to "smaczki", które trzeba starać się w przedstawieniach Swinarskiego koniecznie wyłapać. Nie są one wyłącznie dowcipami, pełnią istotną rolę dopełniająco-równoważącą. Jeśli się ich nie dostrzeże, pozostanie wyłącznie patos, zginie cała finezja, zniknie podwójne dno, łączące w sobie to, co tragiczne i dramatyczne z tym, co groteskowe i komiczne, dachowanie się ludzi, przesłuchujących winnych w "Sędziach", to znakomite, tragikomiczne studium głupoty i obojętności w obliczu śmierci i rozpaczy. Studium, zbudowane z drobnych gestów, półsłówek - ale jakie trafne i zjadliwe. Podobnych scen jest więcej.

No, ale recenzent mimo wszystko od oceny uciec nie może, spróbujmy więc oceniać. To na pewno przedstawienie wybitne, choć miejscami przeszarżowane. B. Smela jako Dziad, a później Ksiądz zbyt się w chwilach szczególnego napięcia "zagrywa". To dobra rola, takie było reżyserskie, zamierzenie - ale mnie niezupełnie się podoba. Reżyser tu i indzie "mnoży pyty ponad potrzebę" - choćby owa wiejską gromada. W której nie musiało być aż tylu kaleków i wariatów. W scenie finałowej wszystko jest na tej granicy, którą jeszcze osobiście

gotów jestem akceptować - tym bardziej, że budzi mój podziw balansowanie na skraju przepaści, w którą przy następnym nieostrożnym kroku może się osunąć całe przedstawienie. Poza tym - bezbłędne, interesująco rozwiązane sceny, w bardzo dobrej scenografii projektu również Konrada Swinarskiego. Zwłaszcza plebanijne podwórko z murem, zza którego ciągle ktoś kogoś szpieguje, doskonale spełnia swą rolę.

Wykonawcy: Wiktor Sądecki jako Samuel, pełen obłudy, rozpaczy, godności. Bardzo "monumentalna", dobrze zagrana rola. Natan Antoniego Pszoniaka - mały człowieczek i mały szatanek ze starej karczmy, tarzający się u stóp Jewdochy - Izabeli Olszewskiej, opanowanej w swej tragedii, noszącej w sobie śmierć od pierwszej sceny. Bolesław Smela (Dziad) i Aleksander Fabisiak (Urlopnik) zamykają listę obsady "Sędziów". W "Klątwie" warto podnieść aktorstwo Marii Bednarskiej (Matką). Anna Polony niemal bez zarzutu podołała roli Młodej, mając epizody wręcz znakomite (np. z Matką). Sołtysem był Wiktor Sądecki, Parobka grał (bardzo dobrze) Wojciech Pszoniak, a Pustelnika - Jerzy Nowak. Muzyka Stanisława Radwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji