Artykuły

Gdzie jesteś, Eurydyko?

TE śpiewano w tym roku na festiwalu opolskim "Eurydyk tańczących" i żaden Orfeusz nie poskromił swym śpiewem dzikich zwierząt, co dopiero recenzentów. Nie pękła bania z piosenką nad głowami telewidzów, choć dało się wyłowić kilka zgrabnych melodii, wykonawców i aranżacji; o tym jednak zapewne pisać będzie specjalny nasz wysłannik. W każdym - razie dwa wieczory, spędzone przed festiwalowym telewizorem nie odkryły nam nowych horyzontów, ani tym bardziej Orfeuszy polskiej piosenki. Prócz kilku piosenek Młynarskiego, Osieckiej i Waligórskiego, pozostał stary śpiewnik, pełen żałosnych pień, udręczonych miłości i bezpłodnych oczekiwań, jakby na przekór młodym ludziom z niefrasobliwego programu "dla każdego coś miłego", którzy sugerowali iż "piosenka, taka lekka i prosta, musi z nami pozostać". Chyba nie pozostanie.

Zaiste, wolę już Glucka "Orfeusza i Eurydykę", montaż przekazany nam zgrabnie, jak .zwykle z Poznania i jak zwykle - o najbardziej nieodpowiedniej porze i wolę fontanny deszczu, bijące, jak rok temu na opolską estradę. Przynajmniej coś si"ę działo! Porcja kilkudziesięciu piosenek naraz jest w TV nie do zniesienia, chyba, że coś się na scenie zacznie dziać, albo że ktoś pomyśli o reżyserii. Wydaje się, że reżyser opolskiego widowiska, Włodzimierz Gawroński jakoś o tym nie pomyślał.

Wybaczcie ten wzrost zainteresowania piosenką, ale zbliża się jej wielki sezon, a program telewizyjny jest coraz bardziej naszpikowany piosenkami, jak tegoroczny czerwiec deszczem. Bo poza tym nic nie zwiastuje sezonu ogórkowego mimo złowróżbnych proroctw niektórych telewizyjnych recenzentów.

Na przykład teatr: pięć godnych uwagi wydarzeń na siedem dni! Przede wszystkim kapitan Kloss awansował na polskiego majora, i choć ranny, ruszył na letnią rekonwalescencję. Ten ostatni odcinek, zatytułowany "Okrążenie" nie był telewizyjnym majstersztykiem mimo sporej dozy emocji i prochu strzelniczego; w każdym razie rana w głowie Klossa do października się wygoi, a do Berlina jeszcze daleko. Nieco gorzej powiodło się realizatorom "Dragona" Edwarda Szustera (reżyseria T. Minc), mimo, iż główne role przypadły dwu najznakomitszym moim zdaniem aktorom łódzkim L. Benoit i S. Łapińskiemu. Sztuka była w miarę dowcipna, w miarę rubaszna, przecież telewizyjnie nie nazbyt strawna, gdyż nie zdołała telewidza trzymać do końca w napięciu, chociaż bawiła detalami.

Trudno też - niestety - przy klasnąć katowickiej "Podróży poślubnej", adaptacji komedii muzycznej Wł. Dychawicznego i Wł. Słobodzkiego, w reżyserii T. Aleksandrowicza. Mimo niezawodnych piosenek Dwu Starszych Panów gra aktorów trąciła nadto amatorszczyzną, a sytuacje były zbyt naiwne, jak na komedię, zbyt serio, jak na wodewil. Cocktail, jaki z tego wynikł, nie mógł ani cieszyć, ani bawić.

Chciałbym tu, na marginesie spektakli o pewnych ambicjach, wspomnieć o zjawisku nader przykrym. Traktowaliśmy dotychczas programy dla dzieci i młodzieży zupełnie serio, pomni głośnego aforyzmu Gorkiego; niech więc te kryteria pozostaną w mocy, żadnej taryfy ulgowej. To, co nam pokazał w niedzielę teatr młodzieżowy ("Heca na 14 fajerkach", widowisko Hanny Ożogowskiej w reżyserii Bohdana Radkowskiego) było absolutnie nie do przyjęcia. Aktorzy nie umieli swoich ról i podpowiadali je sobie w trakcie spektaklu, ktoś z obsługi w czasie trwania przedstawienia wniósł na scenę planszę finałową, była mowa o rydzach, a bez przerwy obierano borowiki itd. itd. Młody widz jest nieraz bardziej spostrzegawczy od dorosłego: czy programy dla dzieci nie podlegają już w telewizji żadnej kontroli?

Natomiast "Spotkania z aktorem" utrwaliły jeszcze bardziej swoją dobrą markę: jest to jeden z najambitniejszych programów teatralnych TV. Tym razem Juliusz Kydryński przedstawił telewidzom aktorkę krakowską Marię Kościałkowską w jej repertuarze, dającym pełne możliwości ukazania tragicznego emploi tej mało znanej telewizyjnej publiczności odtwórczyni roli Antygony Anouilha.

Jednym z najbardziej interesujących spektakli telewizyjnych stała się także "Przygoda Pana Trapsa" Duerrenmatta ("Kraksa").

Na kameralnej scenie telewizyjnej jeszcze jedno zwycięstwo świetnej dramaturgii i wysokiej klasy aktorstwa! Wszystkie walory talentu Duerrenmatta zyskały tu znakomitą oprawę: sensacyjna fabuła (niemalże "kobrowa", gdybyśmy mieli dla "Kobry" takich autorów i takich wykonawców); trzymała widza w nieustannymi napięciu mimo długich partii dialogowych, a zarazem skłaniała do znacznie poważniejszych i głębszych przemyśleń: los człowieka, stosunki społeczne, panorama i ambicje niemal rozsadzające wąskie ramy widowiska, ale od czego Duerrenmatt! Od czego J. Świderski, jako kapitalny prokurator, A. Bardini jako obrońca. W. Krasnowiecki, jako sędzia i gospodarz, S. Butkiewicz jako emerytowany, małomówny kat, od czego S. Zaczyk jako Alfredo Traps, Z. Małynic jako Simona! Przy tak bezbłędnej obsadzie błysły wszystkie uroki duerrenmattowskiego dialogu, a K. Swinarski chyba słusznie uczynił, nie kładą nacisku na element sensacji choć zakończeniu nadał po smak zbytniego naturalizmu trochę taniej makabry. "Pan Traps" zwyciężył na scenie TV: krył w sobie walory dobrego, a zarazem bardzo telewizyjnego teatru.

ZAFRAPOWANI estradą sceną, jak to się zwykli dzieje, mniej , mieliśmy tym razem czasu na publicystykę, na inne tematy. Wymieńmy więc tylko dwa: Poznań i Morze.

Targi poznańskie doczekały się wielu programów, wśród których zasługuje na wyróżnienie audycja "Z Merkurym na ty".

Sześciu kolegów po piórze, biorących udział w imprezie, powinno było przedstawić i zareklamować sześć eksponatów w ten sposób, aby zachęcić ewentualnych nabywców do zawarcia transakcji. Kupcami na niby a jurorami naprawdę byli radcy handlowi Austrii, Czechosłowacji, Jugosławii, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego oraz trzej przedstawiciele Ministerstwa Handlu Zagranicznego.

Aby dziennikarze-sprzedawcy mieli z czym wystąpić przed kamerami i "kupcami", postarał się przemysł. Gdy się posiada takie silniki elektryczne, jakie sprzedawał redaktor Jerzy Wysokiński z Polskiej Agencji Prasowej, takie koparki uniwersalne reklamowane przez naszego kolegę redakcyjnego Andrzeja Żmudę, statki rybackie oferowane prze redaktora Leszka Kołodziejczyka z "Życia Warszawy", ubrania męskie "podane" przez red. Barbarę Wiśniewską z "Życia Gospodarczego". Fabrykę kwasu siarkowego zademonstrowaną przez red. Zygmunta Szeligę z "Polityki" i przyrządy pomiarowe przedstawione przez red. Macieja Słotwińskiego z "Polskiego Radia", można pokazać przed kamerami i ewentualnymi nabywcami.

Dziennikarze wypadli różnie. Była to wcale niełatwa próba. Zaczęła się ona od momentu wybrania pośród wielu jednego eksponatu i trwała aż do głosowania jury.

Dziennikarze rzadko kiedy dowiaduje się o skuteczności swoich wystąpień. Daliby wiele, aby się dowiedzieć, czy udało im się przemówić do wyobraźni czytelników i słuchaczy, przekonać ich o swojej racji, sprzedać im swój dziennikarski "towar". Tutaj mogli się natychmiast dowiedzieć o skuteczności swoich poczynań.

Na plus telewizji trzeba zapisać sam pomysł przybliżenia w ciekawej, kwizowej formie Targów do szerokiej publiczności telewizyjnej oraz żywe tempo audycji rozgrywającej się na kilku targowych płaszczyznach. Było to zasługą autora programu red. Łozińskiego oraz realizatorów: red. Kolińskiego i Hofmana.

W wyniku glosowania Jury, red. Jerzy Wysokiński i Andrzej Żmuda otrzymali jednakową ilość punktów. Przewodniczący jury wiceminister Handlu Zagranicznego Tadeusz Olechowski rozstrzygnął na rzecz red. Wysokińskiego.

Wspomnieć trzeba także pięciominutówki "Poznań 65". Firmowane przez "Tele-Reklamę" mogły wpędzić niejednego w zadumę. Jeśli Tele-reklama - to znaczy rzecz raczej płatna i handlowa. Czy słuszna była taka właśnie prezentacja i polskiego dorobku, ukazanego na Targach! Te bezbarwne i odfajkowane migawki, gdzie prócz wibrujących maszyn i stojących nie o-podał drętwych facetów niczego nie udało się zobaczyć? Sądzę, że tak poważnej imprezy, jaką są Targi Poznańskie, nie można załatwiać Tele-reklamą. Przypomina to jako żywo ogłoszenia o korzystnej sprzedaży lokomotyw, jakie ukazywały się przed laty w naszej prasie ku niebywałej uciesze ciułających na ten cel czytelników.

A morze? Przed jego świętem - okolicznościowe reportaże. Ciekawa gawęda kontr admirała Ludwika Jancyszyna w "Gawędach wilków morskich" i najzupełniej niewykorzystany reportaż z rajdu "Groma" do fiordów norweskich, "ubarwiony" nieudolną, nienaturalną rozmową kombatantów i zupełnie amatorskimi, robionymi przy fatalnym oświetleniu, dokrętkami filmowymi.

TAK więc, jak się okazuje, można nie tylko po amatorsku śpiewać, ale także kręcić. Bywa jednak dobra i zła amatorszczyzna: dobra, gdy jest objawieniem talentu ludzi, będących w innych dziedzinach świetnymi fachowcami, i zła, gdy fachowcy stają się amatorami w swoim fachu. Niestety, Orfeusze rzadko pokazują się na placu Powstańców Warszawy, szukając swojej Eurydyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji