Artykuły

Życie to przygoda

- Artystą się jest - aktorem się bywa. Uprawiałem kilka zawodów, z których aktorstwo było najłatwiejsze. Nie zrobiłem wielkiej kariery, nie zarobiłem wielkich pieniędzy, ale jestem obywatelem świata - rozmowa z TOMASZEM BORKOWYM, aktorem, reżyserem, producentem i menedżerem.

Katarzyna Klukowska: Wiśta, wio! Łatwo powiedzieć". Pamięta pan, kto tak mówił? Tomasz Borkowy: Jak ja nienawidziłem tego powiedzonka! Ale Andrzeja Talara lubiłem. Dzięki serialowi "Dom" stał się pan - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli - celebrytą. - Śmieję się, że sława mnie dosłownie wyprzedzała! Pamiętam, a były to lata 90. - jedziemy z Laurą, moją szkocką narzeczoną, samochodem z Londynu do Warszawy, gdzie właśnie zaczęły się zdjęcia do kolejnych odcinków serialu. Trochę nam się spieszy, więc wciskam gaz do dechy. Nagle - stop! Zatrzymuje nas patrol drogówki. Zapraszają do radiowozu. Laura zostaje w aucie. Wracam, a ona pyta: "Ile?". "Nic" - odpowiadam. "Poznali mnie". Zbladła. Myślała, że jestem jakimś gangsterem. - A pan tylko Jędrka Talara zagrał. Jak to się stało, że został pan aktorem? - - Nie uwierzy pani. Gdy miałem trzy lata, spadłem ze stołu i złamałem ząb. Krew się polała, a ja się tak wystraszyłem, że zacząłem się jąkać. Przez całe dzieciństwo normalnie zdania nie mogłem wykrztusić.

Nauczycielka polskiego w podstawówce zauważyła, że jak recytuję coś z pamięci, to się nie jąkam. I zaczęła mi zadawać wierszyki na pamięć. Uczyłem się z chęcią, bo jak je recytowałem, to wszyscy koledzy patrzyli na mnie z szacunkiem. Byłem najmniejszy w klasie, takie chuchro. Na szczęście kumplowałem się z klasowym siłaczem. Jak ktoś do mnie startował z pięściami, Andrzej zawsze stawał w mojej obronie: "Z Tomkiem zaczynasz? Ze mną zacznij".

Przyjęli jąkałę do szkoły teatralnej?

- Na trzy miesiące przed egzaminami poddałem się terapii w hipnozie. Pomogło. Choć do dziś, jak się zdenerwuję, to się jąkam.

Rodzice pochwalali pana wybór?

- Ojciec chciał, żebym został lekarzem albo adwokatem, jak on. "Poszedłbyś na prawo, kancelarię po mnie wziął " - powtarzał.

Pochodził ze Śląska. Na początku wojny został wywieziony na roboty do Niemiec. Uciekł po półtora roku i wstąpił do AK. Miał 17 lat i był dowódcą drużyny Kedywu. "Sami mordercy" - wspominał po latach. "Byliśmy od wykonywania wyroków śmierci na kolaborantach i zdrajcach. Śnią mi się ci, których zabiłem". Zastrzelił nawet swoją dziewczynę, bo okazało się, że współpracowała z gestapo. Chyba nigdy się z tego nie otrząsnął.

Po wojnie jako adwokat z urzędu bronił zbrodniarza hitlerowskiego Ericha Kocha i wielu niemieckich szpiegów. Zawdzięczał tę robotę biegłej znajomości niemieckiego.

Jego starszy brat, jako Ślązak, został wcielony do Wehrmachtu. We Włoszech zdezerterował, wstąpił do armii Andersa i walczył pod Monte Cassino. Żeby było śmieszniej, bił się z tym samym niemieckim oddziałem, w którym wcześniej służył. Z Andersem przyjechał do Wielkiej Brytanii i tam został.

Z matką była inna historia. Któregoś marcowego popołudnia 1968 roku wracam ze szkoły i widzę, że mama siedzi w kuchni i płacze. "Wyrzucili mnie z pracy, wyrzucili z partii" - mówi. "Za co?" - pytam. "Jestem Żydówką".

Usiadłem z wrażenia. Mam 16 lat, jestem ochrzczony, chodzę na religię, a tu okazuje się, że jestem Żydem! Tąpnęło mną strasznie. Nie dlatego, żebym myślał, że być Żydem to coś gorszego niż być Polakiem (dwaj moi przyjaciele z dzieciństwa to Goldberd i Szpuner), tylko że spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.

Na fali czystek marcowych nie kazali wam wyjechać z Polski?

- Prawdopodobnie uratował nas brat matki, generał Włodzimierz Muś, wieloletni dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Był ideologicznym komunistą i ciężko go było ruszyć. Jeszcze przed wojną uciekł z domu, żeby walczyć w Hiszpanii w 1936 roku. Potem wstąpił do armii polskiej w ZSRR. Został najmłodszym polskim generałem.

Należał pan do PZPR?

- Na pierwszym roku studiów wstąpiłem do partii i do Zrzeszenia Studentów Polskich, bo myślałem, że to jedyna droga, żeby coś zmienić. Byłem dość aktywny i nie wszystkim się to podobało. Dwa razy chcieli mnie wylać z PZPR, ale się nie dałem. A że miałem "układy", więc z grupą studentów krakowskiej szkoły teatralnej dostaliśmy miejsce w nowohuckim studenckim centrum kultury Fama i stworzyliśmy własny teatrzyk. Zamieszkałem w garderobie, a żyłem z etatu sprzątaczki w Famie. Pierwszą premierą była "Antygona" Anouilha.

tym czasie zacząłem też stawiać pierwsze kroki w filmie. Jeszcze na studiach zagrałem u boku Zapasiewicza w "Tylko Beatrycze" Stefana Szlachtycza, potem w "Nie zaznasz spokoju" Mieczysława Waśkowskiego z Joasią Pacułą i Krzyśkiem Janczarem. To był pierwszy prawdziwy film o gitowcach. Pierwszą główną rolę zagrałem w "Wysokich lotach" Ryszarda Filipskiego. Równolegle prowadziłem ze Zbyszkiem Książkiem w krakowskiej TV program "Kwadrans akademicki" o sztuce studenckiej.

Legitymację partyjną oddałem w 1978 roku. Kompletny beton. Już nic się nie dało zrobić. Potem zapisałem się do "Solidarności".

Kiedy pojawia się reżyser Jan Łomnicki?

- Grałem jakiś epizod w "Do krwi ostatniej" Jerzego Hoffmana. Zauważył mnie operator Jerzy Gościk, prywatnie przyjaciel Łomnickiego, który po śmierci Bogusława Lambacha został autorem zdjęć do serialu "Dom". Łomnicki miał już za sobą drugą turę poszukiwań do roli Talara. Jak mu o mnie powiedzieli, to zaprosił mnie na rozmowę i bez próbnych zdjęć zaproponował główną rolę.

Propozycja była kusząca, ale ja w tym czasie z moimi aktorami przygotowywałem olbrzymią imprezę na krakowskim Rynku. Dziesięć koni, tygrys, niedźwiedź - czego tam miało nie być! Kreowałem się na następcę Krzysztofa Jasińskiego, dyrektora krakowskiego Teatru STU, który był autorem słynnych wtedy widowisk.

Dzwonię więc do Łomnickiego i mówię: "Panie Janku, nie mogę wziąć tej roli". Ale żeby złagodzić nieco złe wrażenie, mówię: "Dam panu chłopaka ode mnie z teatru. Wielki zdolniacha. Krzysztof Pieczyński się nazywa". Krzysiek pojechał na zdjęcia próbne. Dzwoni Łomnicki i mówi: "Rzeczywiście, świetny. Ale na pana brata". I tak Pieczyński zagrał rolę Bronka Talara.

W tym czasie moją narzeczoną była Barbara Hollender, dzisiaj krytyk filmowy "Rzeczpospolitej". Jej ojciec, Wilhelm Hollender, był głównym producentem filmowym w Polsce. Godzinę po rozmowie z Łomnickim mam od niego telefon: "Tomek, jak nie weźmiesz tej roli, to nie masz się po co u mnie w domu pokazywać!". Zakochany byłem w Basi do szaleństwa, więc wolałem nie ryzykować. Wsiadłem w pociąg do Warszawy i zostałem Andrzejem Talarem.

Pierwsze pół roku na planie było straszne.

Łomnicki się do mnie nie odzywał. Rozmawialiśmy przez drugiego reżysera w mocno nieparlamentarny sposób. Uznał jednak, że zrobił błąd obsadowy, że ja się nie nadaję do roli Talara. Dopiero jak obejrzał pierwszy zmontowany odcinek, zadzwonił do mnie i mówi: "Panie Tomaszu, czy możemy się spotkać? Proszę przyjechać do mnie do domu". Przyjeżdżam, a tam na stole litr wódki. Tak żeśmy się zaprzyjaźnili.

To był pierwszy pana film z Łomnickim?

- Wcześniej grałem u niego epizod w "Akcji pod Arsenałem". To był zupełny przypadek. Z kilkoma studentami piliśmy całą noc Pod Jaszczurami w Krakowie. O świcie pijany w sztok kolega wyszedł na rynek, a tam czołgi! Wpada zdyszany i krzyczy: "Chłopaki! Ruscy weszli!". Na szczęście to była tylko scenografia do filmu. Potrzebowali epizodystów i tak się załapałem.

W serialu "Dom" zagrał pan z najlepszymi aktorami.

- O, tak! Janek Englert - Mundi z jego słynnym "Riki tiki tak", Wacław Kowalski jako dozorca Popiołek ("Koniec świata!"), Tadeusz Janczar jako doktor Kazanowicz, Wirgiliusz Gryń - komunista Jasiński ("Mówi wam to coś?") i wielu innych.

Jest też kilku aktorów, którzy grają samych siebie: Olbrychski, Mikulski, no i Bareja.

- W jednym z epizodów "Domu" moja filmowa chrześniaczka Danusia zakochała się na zabój w Olbrychskim. Obiecałem jej pilnować, więc pędzę do teatru, widzę, jak oboje wychodzą, i rzucam się na Olbrychskiego z pięściami. Zanim zaczęliśmy kręcić tę scenę, Daniel mówi do mnie: "Nie martw się, Tomek, wiem, jak to się robi, jeszcze żadnego kolegi nie uszkodziłem na planie".

Zaczynamy ujęcie. Daniel wyprowadza cios prosto w moją szczękę i padam jak długi. Ledwo się podniosłem. "Za darmo?" - zdołałem wykrztusić. Olbrychski się przeraził. "Pierwszy raz w życiu... Jak Boga kocham!". W taki oto sposób dostałem po ryju od Olbrychskiego.

Czy stan wojenny przerywa kręcenie "Domu"?

- Jak zobaczyłem czołgi na ulicach, poleciałem do Łomnickiego i mówię: "Dzieją się rzeczy, które będą nam potrzebne za parę lat. Postarzcie mnie [akcja "Domu" zaczyna się wiosną 1945 roku. Andrzej Talar ma 18 lat. W 1981 roku powinien wyglądać na 54-latka] i kręcimy". Następnego dnia zabrano nam kamerę i wstrzymano zdjęcia.

Stan wojenny całkowicie pokrzyżował moje plany. W sobotę 12 grudnia miałem jechać do Niemiec na spotkanie z Rainerem Wernerem Fassbinderem. Dzień wcześniej zadzwonił Andrzej Zielonka, producent "Domu", i mówi: "Panie Tomku, niech pan zostanie na poniedziałek, mamy taką dużą scenę ze wszystkimi aktorami. Nie zbiorę was wszystkich". "No dobrze - odpowiedziałem - pojadę we wtorek". Budzę się w niedzielę rano, w domu zimno, bo wyłączyli ogrzewanie, w telewizorze flaga narodowa, a w telefonie głucho.

Nie wiedziałem, co będzie z Polską, ale wiedziałem, co będzie ze mną: muszę wyjechać! Fassbinder mi przepadł, więc zacząłem szukać innego sposobu. Przez przyjaciela Filipa Dargiewicza, który mieszkał w Wielkiej Brytanii, nawiązałem kontakt z HandMade Films George'a Harrisona, tego od Beatlesów. Stworzyli dla mnie fikcyjny film, rolę i umowę. Z tą umową w ręku przez pół roku biłem się o paszport.

Dostałem go 16 sierpnia 1982 roku w południe. Natychmiast wsiadłem w mojego "malucha" i popędziłem do ambasady brytyjskiej. Właśnie zamykali. Dopadłem jakiegoś urzędnika i wydyszałem: "Jestem aktorem. Pół godziny temu dostałem paszport. Muszę natychmiast wyjechać z tego kraju". Popatrzył na mnie i kazał usiąść. Godzinę później miałem paszport z brytyjską wizą.

Złapałem dokument i pognałem do koleżanki, której matka pracowała w Locie. Załatwiła mi bilet i o 6 rano następnego dnia cały szczęśliwy siedziałem w samolocie do Londynu. W Warszawie zostawiłem żonę, półtoraroczne dziecko i ojca. Dla nich to była tragedia.

Wysiada pan w Londynie z fikcyjnym kontraktem w ręku. Co pan robi dalej?

- Łatwiej powiedzieć, czego nie robię. Mój przyjaciel ma ruinę w centrum Londynu. Zatrudniam się u niego na budowie. Rano uczę się angielskiego w szkole dla cudzoziemców, od południa do wieczora mieszam zaprawę i noszę cegły. Nocami gotuję. I tak świątek, piątek i niedziela, przez osiem miesięcy. Pierwszy wolny od pracy dzień mam w Wigilię. Przez pół roku takiej orki schudłem 20 kg. To było prawdziwe zdrowie na budowie!

Remont się skończył, przesiadłem się na taksówkę. Jeździłem głównie nocami. Dwa razy ledwo uszedłem z życiem. Raz wsiadła czwórka młodych ludzi. Każą się wieźć. Po chwili jeden wyjmuje nóż i mówi: "Wyskakuj z kasy!". Oddałem wszystko, co miałem.

Drugi raz odbierałem pijanego młodzieńca. Zawożę go pod wskazany adres, a ten "Pieniądze!" krzyczy i wyciąga nóż. Tak się wkurzyłem, że wyskoczyłem z taksówki i niewiele myśląc wyciągnąłem go na ulicę. Kiedyś trenowałem karate i taekwondo i trochę bawiłem się w kaskaderkę, więc wiedziałem, co robić. Ale od tego czasu powiedziałem sobie: koniec z jazdą nocami. Albo mnie się coś stanie, albo ja komuś coś zrobię.

Na moje szczęście kolega oddał mi posadę kierowcy i butlera, czyli majordomusa, w domu pewnej bogatej Angielki. Żydowska rodzina jej męża zaraz po wojnie otworzyła w Londynie kluby nocne i kasyna. Interes okazał się żyłą złota. Do klubów chodzili wszyscy, włącznie ze słynącą z szaleństw księżniczką Małgorzatą, siostrą brytyjskiej królowej.

Przedsiębiorczy pan wkrótce zmarł na zanik mięśni, zostawiając żonie cały majątek. Pewnego dnia moja chlebodawczyni wzywa mnie i pyta: "Tomek, czego ci trzeba, żebyś zaczął grać większe role?". Odpowiedziałem, że mam problem z angielskim. "To nie ma nauczycieli?". "Są - ja na to - ale to kosztuje". "Zapłacę" - powiedziała.

Wynająłem najlepszą nauczycielkę dykcji w Londynie. Tę samą, która uczyła Christophera Lamberta do roli w filmie "Nieśmiertelny". Godzina lekcji kosztowała 50 funtów. Ja w tym czasie zarabiałem 150 funtów tygodniowo.

Dla lepszych efektów zabroniła mi mówić po polsku. Straciłem wtedy wielu kolegów z Polski. Myśleli, że mi odbiło. Tylko Jurek Zelnik nie robił problemów. Pewnego razu zadzwonił, a ja do niego po angielsku: "Nie gniewaj się, ale będziemy rozmawiać po angielsku". "No problem" - powiedział. Inni nie byli tak wyrozumiali. Wielu się obraziło.

Gdy już poprawiłem mój akcent, zacząłem grać więcej i zapisałem się do szkoły filmowej. Skończyłem produkcję i reżyserię telewizyjną.

Nie tęsknił pan za rodziną?

- Jeszcze jak! Pierwszy raz rozmawiałem z żoną przez telefon po trzech miesiącach.

- Ojciec chciał. Napisał do mnie: "Wracaj". Ja na to: "Pomóż wyjechać Basi i dziecku". Wykupił ich. Kosztowało to 3 tysiące dolarów. Dał w łapę i po trzech długich latach Basia z Filipem dołączyli do mnie.

Byliście szczęśliwi?

- Nie bardzo. Basia myślała, że jest więcej, niż było. W Polsce byłem kimś, a tu zarabiałem jako taksówkarz. Nie układało nam się. Dwa razy się rozstawaliśmy, dwa razy schodziliśmy. W końcu wzięliśmy rozwód. Ale jesteśmy w dobrych stosunkach. Nasz syn Filip jest prawnikiem w ONZ.

W wolnej Polsce wraca pan do serialu "Dom".

- Gdzieś tak w 1986 roku dzwoni do mnie Janek Łomnicki: "Tomek, nie wróciłbyś?". Zdębiałem. "Czy to rozmowa kontrolowana?" - pytam. "Mam ci przekazać, że jeśli wrócisz, możesz dostać każdy teatr oprócz Narodowego". Miałem się upokorzyć, przyznać, że z tą Anglią to był błąd. "Nic z tego" - powiedziałem.

Nadszedł rok 1990. Przyjechałem do Polski i dzwonię do Janka. "Ściągaj Mularczyka i Janickiego [scenarzyści "Domu"]. Musimy pogadać" - mówię. "Co ty, nikt już nie chce tego robić, wszyscy zapomnieli o Domu ". Uparłem się. "Rozpowiadajcie wokół, że wrócił Borkowy i zaczynamy zdjęcia". Pół roku później Janicki odbiera telefon. Dzwonią z telewizji, która finansowała serial. "Panie Janicki, co z tym Domem ?". Tak rozpoczęliśmy produkcję.

Moim agentem został mój przyjaciel Edward Dargiewicz i wynegocjował taką stawkę, że stałem się najlepiej opłacanym aktorem w Polsce. Byłem pewny siebie, bo zagrałem już w kilku brytyjskich i amerykańskich filmach, w tym w "Nieznośnej lekkości bytu" Philipa Kaufmana.

Do tego zażądałem własnej garderoby. "Odbiło ci?" - kręcił głową z niedowierzaniem Janek Englert. "Nie będę się przebierał za krzakiem - upierałem się. - To nie ja zgłupiałem, tylko wy się nie szanujecie".

Dużo pan zarobił na serialu "Dom"?

- Kupiłem rodzicom mieszkanie w Warszawie, a resztę pieniędzy woziłem do Anglii na mój teatr. Wystawiłem "Zapiski z podziemia" Dostojewskiego i "Ścisły nadzór" Geneta. Wyprodukowałem nawet operę. Kosztowało mnie to

100 tys. funtów. Do tej pory spłacam. Angielskie teatry dramatyczne odmawiały przyjęcia spektaklu, bo to opera. Sceny operowe broniły się, że to musical. I tak, po prawie 50 spektaklach w Szkocji, przedstawienie zostało odstawione na bocznicę. Może kiedyś zrobię to w Polsce?

A nie myślał pan, żeby nakręcić dalsze odcinki "Domu"? Serial kończy się w 1980 roku podpisaniem Porozumień Sierpniowych. Od tego czasu tyle się wydarzyło.

- Nie tylko myślałem, ale nawet napisałem scenariusz kolejnych odcinków. Akcja miałaby się przenieść z Polski do Wielkiej Brytanii. Po śmierci żony Talar jedzie do Edynburga i tam odnajduje Nikę, dawną kochankę. Okazuje się, że mają wspólnie dziecko, o którym Nika nic mu nie powiedziała. Samotni i starzy na obczyźnie wybaczają sobie stare grzechy i układają życie razem. Takie geriatryczne "love story" na początek. Później byłaby to już historia Talarowych dzieci i polskiej emigracji. "Poza domem", czyli wszystko, czego doświadczam i co obserwuję od 27 lat na obczyźnie.

Na Wyspach Brytyjskich zagrał pan w kilku filmach i serialach, m.in. w "Taggarcie" i "Doktorze Who". Ale kariery pan nie zrobił.

- Zagrałem w 20 filmach, ale karierę to zrobiła Joasia Pacuła. Zrezygnowała z roli Ewy, czyli żony Talara - w dalszych odcinkach zastąpiła ją Halina Rowicka - i wyjechała do Paryża. Bardzo pomógł jej Polański. To dzięki niemu dostała rolę Iriny, rosyjskiej agentki KGB w amerykańskim filmie "Park Gorkiego". Ale najbardziej pamiętam, jak ja, były znany polski aktor, wykończony po robocie na budowie, siedzę przed telewizorem i oglądam galę rozdania amerykańskich Oscarów. I kogo widzę? Joasię! Wręczała nagrodę za najlepsze zdjęcia. To było coś.

Wielką karierę na Wyspach zrobiła też Joasia Kańska, w Polsce prawie nieznana. Zagrała w kilku serialach, z czego dwa napisano specjalnie dla niej. Z dumą przyznaję, że kiedyś była moją dziewczyną.

Mnie ciągnęło do teatru. Wszystko jedno, co mam robić, kible sprzątać, byle w pobliżu sceny.

W szkole angielskiego poznałem Argentyńczyka, który miał dziewczynę aktorkę. Nadała mi robotę - asystenta inspicjenta w malutkim - tylko 35 miejsc - teatrze na londyńskim West Endzie. Mieścił się nad pubem i nazywał Cafe Theatre Upstairs. Właścicielem był izraelski dramaturg Michael Almaz, zdolny pisarz i menedżer. Szybko się zorientował, że mam trochę pojęcia o teatrze. Po miesiącu mówi do mnie: "Tomek, otwieram nową scenę. Czy przejąłbyś tam inspicjenturę?". Inspicjent w Wielkiej Brytanii to jakby asystent reżysera. Zgodziłem się z radością. Płacił mi 10 funtów tygodniowo. Na przejazdy. Wystawiał właśnie adaptację "Intymności" Sartre'a. Aktorzy zmieniali się co trzy tygodnie, bo zarobki były żałosne. Michael wyjechał, a ja przejąłem próby z nowym zespołem.

Zagraliśmy. Po premierze przychodzi Michael i mówi: "Tomek, nie chciałbyś zostać współdyrektorem teatru?". I tak to się zaczęło.

Wyreżyserowałem jego adaptację "Śmierci markiza de Sade" pod tytułem "Rozmowy z umierającym". Bardzo ostra rzecz, kontestująca religijne dogmaty. Sztuka zbierała dobre recenzje i nagle przyszło mi do głowy: może by z tym jechać do Edynburga na festiwal? Pojechałem i się zakochałem. Na razie w Edynburgu, a potem także w Laurze, mojej przyszłej żonie.

Póki mieszkałem w Londynie, grałem też w polskim teatrze. Reżyserował tam Paweł Dangel (obecnie prezes Allianz Polska), prawdopodobnie najlepszy reżyser teatralny, z jakim pracowałem.

Zrobiliśmy kilka znakomitych produkcji, a za "W małym dworku" Witkacego obaj dostaliśmy nagrody Feliksa Łaskiego. W Polsce Paweł przejął pałeczkę po Łaskim i Allianz funduje teraz teatralną nagrodę Feliksy Warszawskie.

W 1994 roku przeniosłem się do Edynburga na stałe. Poznałem tam wicedyrektorkę festiwalu, szkocką arystokratkę Laurę Mackenzie Stuart i namówiłem, żeby przeszła do mojej firmy Universal Arts. Ustanowiłem ją moją szefową i nie miała już innego wyjścia, tylko wyjść za mnie za mąż. Pracujemy razem już 15 lat, prowadzimy teatry festiwalowe i promujemy międzynarodowe spektakle na scenach całego świata.

Festiwal w Edynburgu to prawdziwe wrota do międzynarodowego rynku teatralnego. Przyjeżdża tu ok. 1,5 tys. promotorów i producentów, kierowników programowych i dyrektorów festiwali, którzy poszukują gotowych spektakli dla swoich instytucji lub sztuk, które chcą wyprodukować w swoich krajach.

W tym roku prezentujemy w Edynburgu dwa przedstawienia z Polski: "Więcej światła" Teatru Praga z Warszawy i "Erę Schaeffera", wielkie widowisko zorganizowane z okazji 80. urodzin najlepszego muzyka wśród dramaturgów i najlepszego dramaturga wśród muzyków. Bogusław Schaeffer napisał 40 sztuk tłumaczonych na

17 języków, 500 utworów muzycznych. Schaeffer to moim zdaniem polski geniusz

Nie żałuje pan, że uciekł na Zachód? Tu był pan znanym aktorem, tam zarabiał na chleb na budowie.

- Artystą się jest - aktorem się bywa. Uprawiałem kilka zawodów, z których aktorstwo było najłatwiejsze. Nie zrobiłem wielkiej kariery, nie zarobiłem wielkich pieniędzy, ale jestem obywatelem świata. Mam mieszkanie w Szkocji, dom w Hiszpanii, przyjaciół w Polsce, Wenezueli, Kanadzie, USA, Australii, Hongkongu i na Tajwanie. Mówię dobrze po angielsku, uczę się hiszpańskiego, reżyserowałem w Korei i w Wenezueli, jestem profesorem uczelni na Tajwanie. Nie ma czego żałować. Życie to przygoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji