Krymska miłość po kielecku
"Życzę szczęścia w miłości po krymsku" - takiej treści fax przysłał z Meksyku Sławomir {#au#87}Mrożek{/#} przed sobotnią premierą w Teatrze im. Źeromsklego w Kielcach.
I szczęście nie zawiodło. "Miłość na Krymie", najnowsza sztuka Mrożka w reżyserii Piotra Szczerskiego, jest dużym wydarzeniem artystycznym, Szczerski powiedział, że jego zespół dojrzał do zagrania takiej właśnie sztuki. Przekonaliśmy się, że nic a nic nie przesadził. "Miłości..." potrzebny jest zespół i rzetelne, dobre aktorstwo.
Rzecz cała ma miejsce na Krymie, rozpoczyna się na początku wieku. W każdym z trzech aktów zmienia się czas, akt trzeci dotyczy współczesności. Bohaterowie są ci sami. Jedni się starzeją, inni nie. I choć - gdzie Krym, gdzie Kielce - i miłość, i ta rzeczywistość są blisko, bliziutko... To także, jak myślę, zasługa aktorów, reżysera, scenografa. W spektaklu bierze udział prawie cały zespół aktorski. Nie ma ról pierwszo- i drugoplanowych. Sztuka jest pomyślana tak, aby każdy z grających miał swoje pięć minut i wszyscy znakomicie swój czas wykorzystują. Sztuka - choć stosunkowo długa - od początku ma dobre tempo. Nie nudzi. Scenografia według projektu Jerzego Sitarza jest świetna: prosta i równocześnie pomysłowa. Spektakl, choć niezwykle harmonijny, jest po Mrożkowemu zaskakujący. I bardzo widowiskowy, po prostu ładny. Krymska miłość po kielecku jest znakomita.