Artykuły

Franc Josef jak żywy

Rzeczywiście - operetka w swoim klasycznym kształcie zdaje się już być anachronizmem, gatunkiem raczej trudnym do obrony. Ma wszakże swój wdzięk, wdzięk banału i wspaniałych melodii, co zapewnia jej popularność. Pojawia się więc w repertuarach scen muzycznych, ale nie zawsze traktowana bywa przez inscenizatorów całkiem poważnie. Skoro bowiem sięga się lamusa po taki przeżytek, wypada mieć oryginalny pomysł na odświeżenie staroci. Robert Skolmowski, który właśnie wyreżyserował "Zemstę nietoperza" w Teatrze Muzycznym w Gdyni, taki pomysł mieć musiał również dlatego, że możliwości wokalne tutejszego zespołu nie są jego najmocniejszą stroną, więc o atrakcyjność widowiska zadbać trzeba inaczej.

Skolmowski wraz że scenografem Markiem Braunem i choreografem Henrykiem Konwińskim stworzył spektakl zabawny i pełen niespodzianek. Dawno już na gdyńskiej scenie nie oglądaliśmy widowiska zrealizowanego z takim rozmachem, starannością i dowcipem. Pierwsze sceny zbiorowe ukazujące się nam po podniesieniu kurtyny są tego próbką i zapowiedzią następnych efektownych i brawurowych rozwiązań. Farsowe perypetie bohaterów stają się mało ważne, liczy się zaś muzyka Straussa i reżyserska inwencja. Muzyka w wykonaniu teatralnej orkiestry pod batutą Wiesława Suchoplesa brzmi wspaniale i oczarowuje nas od pierwszych taktów. Błyskotliwość i humor inscenizatorów kokietują nas z równą siłą aż do ostatniej sceny. Oczywiście te rozwiązania, pokpiwające sobie z operetkowej konwencji i dopuszczające wszelkie niemal chwyty, mieszczą się w baśniowym świecie banalnej muzycznej komedii, który nie opiera się przecież na racjonalnych podstawach. I ładnie to wszystko puentuje finał, w którym pojawia się cesarz Franciszek Józef i miniaturowy pociąg-zabawka. Akcja gdyńskiej "Zemsty nietoperza" rozgrywa się bowiem w pociągu, a sceniczne tego konsekwencje są wyborne!

Przedstawienie jest długie, za długie nawet dla tych, którzy lubią ten typ teatralnego widowiska. Bez szkody dla całości dałoby się skondensować akcję, przyspieszyć tempo co najmniej kilku wlokących się niemiłosiernie fragmentów. Poza tym jednak - bez większych zastrzeżeń. Wspaniałe sceny zbiorowe przywołują wspomnienie najlepszych spektakli tego teatru, celującego przez lata właśnie w scenach zbiorowych. "Zemsta nietoperza" dobra jest także aktorsko (Katarzyna Chałasińska jako Książę, Krzysztof Kolba w roli Froscha, Zdzisław Tygielski jako Frank!) i bardzo przyzwoita wokalnie, przy czym na ogół lepiej od partii solowych brzmią duety i tria. Eisensteina gra gościnnie Ryszard Minkiewicz i spisuje się świetnie pod każdym względem. Rosalindą jest Grażyna Drejska, Adelą - Iwona Faj, Alfredem - Edmund Jabłoński. W historii polskiej sceny operetkowej z każdą z tych postaci wiążą się wielkie nazwiska i prawdziwe kreacje, od Adolfiny Zimajer poczynając. Na gdyńskiej scenie mamy solidną poprawność i to też ważne. Ale premierowy niedzielny wieczór na pewno zapisze się w teatralnych kronikach, gdyż przed publicznością także stanęły gwiazdy pierwszej wielkości. Pod koniec drugiego aktu, w charakterze gości na balu u Księcia, pojawili się Ewa Podleś i Wiesław Ochman w towarzystwie Piotra Nędzyńskiego. I tak oto w "Zemście nietoperza" znalazła się jeszcze jedna niespodzianka, maleńki recital (orkiestrę poprowadził Jacek Boniecki) naszych operowych sław. Po tej króciutkiej uczcie przyszło na powrót słuchać mniejszych głosów i podziwiać w gdyńskich artystów, że nie popadając w kompleksy, odważnie stawili czoła scenicznym zadaniom...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji