Czas akcji: lata pomiędzy II wojną światową a rokiem 1966.
Miejsce akcji: Warszawa, Wrocław, Paryż, Berlin, Haar, Monachium, Rzym, Tel Aviv, Haifa, Ejlat i inne.
Druk: Marek Hłasko "Piękni dwudziestoletni", Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1988.
Powieść
Powieść w dużej mierze autobiograficzna, przepełniona goryczą, cynizmem i ironią przebywającego na emigracji pisarza, który nie może wrócić do Polski ani znaleźć sobie miejsca w innym kraju. Przedstawiony w powieści obraz polskiej rzeczywistości okresu powojennego daleko odbiega od propagandowego wizerunku. Autor koncentruje się na mrocznych, przemilczanych przez władze i media aspektach rzeczywistości: pisze o nadużyciach, złodziejstwie, donosicielstwie i metodach śledczych Urzędu Bezpieczeństwa. Kierowcy, wśród nich narrator, kradli mięso i benzynę: "Tam najciężej było kraść; ale kradło się i tam. Przy wjeździe na wagę kierownik rzeźni wypisywał wagę wozu, potem jechało się na halę okrężna drogą [...] Pomocnik kładł się pod wóz i otwierał kurek chłodnicy; w ten sposób wóz kładł się lżejszy o dwadzieścia kilo - tę różnicę inkasowaliśmy w mięsie [...] Jechało się na akcję w kilkanaście wozów; lepsze wozy ciągnęły słabsze; licznik wybijał kilometry, a potem benzynę sprzedawało się taksówkarzom prywatnym. Miałem wtedy osiemnaście lat; pisząc o tym dzisiaj, nie wstydzę się tego". Autor ujawnia też bardziej drastyczne przestępstwa: wspomina o lekarce, która dorabiała do głodowej pensji, sprzedając morfinę i wpędziła w ten sposób w nałóg całą wieś. Hłasko wyjaśnia również, na czym polegał sekret masówek protestacyjnych: "Masówki protestacyjne urządzano w sposób prosty, mianowicie po prostu zamykano bramę danego zakładu pracy lub kierownik personalny zabierał listę obecności ze sobą i można ją było dopiero podpisać po skończeniu uroczystości: jak wiemy, każdy robotnik musiał podpisywać listę obecności dwa razy: po przyjściu do pracy i w godzinie odejścia z pracy. Tak więc protestujących było dużo; podpisywało się listy protestacyjne przeciw amerykańskim agresorom, ale ten przeklęty list można było podpisać dopiero wtedy, kiedy mówcy skończyli już swoje oracje i wtedy można było nareszcie iść do domu".
W prozie socrealistycznej funkcjonariusze UB "po długich i serdecznych rozmowach przekonywali więźniów, nad którymi została im powierzona opieka, iż ci działali niewłaściwie, i więźniowie rzucali im się na pierś z łkaniem wyrażając skruchę i obiecując poprawę". Hłasko słyszał jednak o UB zupełnie co innego: "W tych relacjach na temat tortur zadawanych ludziom przez UB nigdy oczywiście nie wiadomo, co jest, a co nie jest prawdą; fakt jednak, ze nie musiało być najlepiej, jeśli mówiono o tym, że oficerowie bezpieczeństwa biją ludzi wyciorami od karabinów, plują na nich, oddają im mocz na twarz i tak dalej, nie mówiąc już o prostych sposobach, jak bicie człowieka do nieprzytomności. Łosia stawiano w karcerze w lodowatej wodzie po pas, pozostawiając mu czas do kontemplacji i wspomnień z okresu dzieciństwa, po czym znów prowadzono go na kolejne przesłuchanie".
Hłasko pisze o ogólnym rozczarowaniu i rozgoryczeniu: "Obiecaliśmy im wzrost stopy życiowej - zamiast tego widzieli wciąż postępującą pauperyzację kraju [...] Obiecaliśmy im wolność słowa i myśli - a pokazaliśmy im sowieckie czołgi w Berlinie, kiedy rozwścieczeni Niemcy nie mogli już dłużej milczeć". Ironicznie wspomina o krwawo stłumionych protestach w Berlinie i Budapeszcie: "Niemcy Wschodni byli tak uradowani wzrostem stopy życiowej, że urządzili w roku 1953 demonstracje; i chyba tylko przez pomyłkę użyto przeciw nim tanków sowieckich. Rozradowani Węgrzy wyruszyli na ulice Budapesztu w roku 1956; ale i tu jakoś ich nie zrozumiano".
Krytycznie odnosi się również do "Po prostu", symbolu przemian polskiego Października. Ujawnia, że redakcja tygodnika cięła i odrzucała jego teksty, w tym "Pierwszy krok w chmurach". Redaktora naczelnego, Eligiusza Lasotę, nazywa tchórzem - czasem odrzucony przez niego tekst przyjmowała "Trybuna Ludu".
Następne rozdziały książki poświęcone są okresowi pobytu pisarza na emigracji. Hłasko z gorzką ironią pisze o stosunku do emigrantów z bloku sowieckiego na Zachodzie - po pierwsze, dla mocarstw zachodnich atrakcyjni są jedynie dygnitarze partyjni, dyplomaci, szpiedzy i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. "Człowiek spoza żelaznej kurtyny, który szpiegował na rzecz Kremla, wyrywał swoim braciom paznokcie lub wprowadzał im kule w tył głowy, zawsze znajdzie życzliwych opiekunów, ponieważ stanowi atut propagandowy i może stać się argumentem w walce przeciw komunizmowi; człowiek uczciwy, który nigdy nie był komunistą lub szpiegiem, jest tylko niepotrzebnym ciężarem dla ludzi Zachodu". Po drugie, Rosjanie są dla Zachodu znacznie bardziej interesujący niż Polacy. "Każda książka rosyjska, choćby najsłabsza, zawsze będzie miała tysiąckroć większe powodzenie od dobrej polskiej". Zachód daje się omamić Związkowi Radzieckiemu: "Było to już po referacie Chruszczowa wygłoszonym na dwudziestym zjeździe; z partii komunistycznych Francji i Włoch wystąpiło kilkunastu intelektualistów; jednak w obrachunku ostatecznym zwyciężył ostatecznie Chruszczow [...] Chruszczow swym referatem stworzył na nowo kredyt zaufania w stosunku do wschodniego bloku i per saldo opłaciła mu się utrata tych kilkudziesięciu rozgoryczonych. Późniejsze zajścia w Poznaniu i w Budapeszcie nie obaliły tego kredytu, a wręcz przeciwnie, w jakiś sposób podbudowały: nie jest tam widocznie aż tak strasznie, jeśli ludzie mają odwagę, aby upomnieć się o swoje prawa". Zachodni dziennikarze niczego nie rozumieją, a przeciętni ludzie gardzą Polakami.
Cóż więc mają zrobić emigranci zza żelaznej kurtyny, nikomu niepotrzebni pisarze, reżyserzy, artyści - "piękni dwudziestoletni"? Na uczciwą pracę nie mają szans; narrator udziela więc gorzkich rad, jak symulować chorobę psychiczną, by dać się zamknąć na trzy miesiące w szpitalu ("Trzy miesiące to nie jest dużo; ale możemy się odeżreć i wymyśleć jakąś nową historyjkę, którą potem opiszemy i zarobimy w ten sposób parę groszy") i jak dać się zamknąć na osiem dni w więzieniu ("Po czym rodacy nasi idą na dworzec, aby się nieco przespać, tam zostają aresztowani i skazani na osiem dni więzienia za włóczęgostwo. W więzieniu dokonują niezbędnych ablucji, których nie są w stanie wykonać na wolności"); nie wyklucza też sutenerstwa. "Jeśli urywa się na Zachód malarz, pisarz czy reżyser, czekają go lata udręki i dorywczych prac; noce spędzone w brudnych hotelach; kobiety, które płacą; i właściwie nie znam wypadku - poza Miłoszem - aby proces deklasacji społecznej nie towarzyszył zawsze artyście uciekającemu spoza żelaznej kurtyny". Hłasko przewiduje jednak (znów z goryczą), że nowe pokolenie emigracji poradzi sobie lepiej: "Ci nowi piękni, dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów; po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami czy Bóg wie zresztą czym".
Ukryj streszczenie