Gwiazdy zawodzą, teatr zachwyca
Na Open'erze najciekawsze rzeczy działy się wcale nie na głównej arenie, tylko na małych scenach i w namiotach teatralnych - pisze Marcin Kube w Rzeczpospolitej.
O tym, że nawet najbardziej oczekiwane gwiazdy potrafią zagrać przeciętnie, można się było przekonać podczas sobotniego koncertu Kings of Leon. Ze sceny wiało chłodem, muzycy grali bez żaru, źle ich było słychać, a komplementy wobec publiczności nie brzmiały przekonująco.
Chłopaki z supergrupy mogliby wziąć lekcje od innych artystów - np. Josha Homme'a z Queens of the Stone Age, który promieniował radością grania muzyki. Mogliby też przejść się na scenę pod namiotem, gdzie świetny koncert dał zakręcony Kalifornijczyk Devendra Banhart. Z każdą piosenką grał coraz lepiej i bawił się swoimi kompozycjami.
Fanów nie zawiedli Blur i Kendrick Lamar. Nawet w sobotni dzień wciąż słychać było westchnienia za ich środowymi koncertami. Swoją pozycję solidnych zespołów koncertowych potwierdziło Arctic Monkeys i The National, ale to nie były olśnienia trzymające za gardło.
Więcej energii wniosło Skunk Anansie. Grali o wczesnej porze, ale nie przeszkadzało im to rozgrzać publiki do białości. Szkoda, że odwołano z programu amerykański zespół Modest Mouse. To mogło być duże przeżycie nawet dla tych, którzy nigdy wcześniej o nich nie słyszeli - tak jak to było w przypadku Animal Collective.
Tegoroczny Open'er ma podwójne zakończenie. Z jednej strony alternatywne - fenomenalny koncert Animal Collective, którzy niezwykłymi wizualizacjami i scenografią wprowadzili widzów w swój pokręcony, psychodeliczny świat. Najnowsze utwory znakomicie wymieszali z piosenkami z wcześniejszych albumów.
Z drugiej strony zakończenie mainstreamowe: oczekiwany niedzielny koncert Rihanny - supergwiazdy, na której występ wielu festiwalowiczów zostało, choćby z ciekawości, by na własne oczy zobaczyć wielkie show. Sama piosenkarka pojawiła się na festiwalu dzień wcześniej, można ją było dostrzec pod sceną na koncercie Miguela.
Teatr na festiwalu to znakomity pomysł i bardzo dobrze się rozwija. Większa liczba spektakli teatralnych sprawiła, że ludzie nie musieli z trudem walczyć o bilety tak jak w zeszłym roku na "Anioły w Ameryce" Krzysztofa Warlikowskiego. Udany był również program wycieczek miejskich "Gdynia w budowie".
Organizatorzy szukają nowych pomysłów w walce o oryginalność pośród innych festiwali. Teatry i muzea korzystają z okazji, by znaleźć nowych widzów, a sponsorzy dbają o swój wizerunek.
Inny festiwal mieli też studenci szukający imprezy po trudach sesji, oraz licealiści, którzy niczym w filmie "Spring Breakers" przeżywali pierwsze wakacje bez kontroli dorosłych. Byli oczywiście też fani muzyki, którzy na jednym letnim festiwalu mogą zobaczyć więcej koncertów niż przez cały rok.
Może w sytuacji, kiedy gwiazdy nie budzą emocji, czy wręcz zawodzą, w kolejnych latach będzie jeszcze więcej różnorodności i atrakcji pozamuzycznych.