Czubek własnego nosa
Mądre i trochę rozpasane przedstawienie. Wielomówne, bujne, pozwalające spekulować zarówno o Losie jak i Historii, o filozofii wolności i o swobodzie śmiechu. Naturalnie każdy bierze zeń co chce, jeśli tylko chce, bo niektórzy sprowokowani - wychodzą.
Anglik Barnes napisał swoją sztukę ("Czerwone nosy") 8 lat temu, wkładając w nią wszelkie możliwe schematy ze zgrywą w herbie, a jednocześnie, niezwykle przewrotnie, zamknął w niej odwieczne pytanie o prawo do sprzeciwu, wolności, przekory, dystansu, inności, dobrego samopoczucia w złym, do pogody ducha... I nie ma to znaczenia, czy pyta ksiądz, czy dziwka, czy żongler, czy biczownik. Ważne, że każdy musi wówczas patrzeć dalej, niż na czubek własnego nosa.
Żenia Korin dostał do gry w teatr tekst gęsty, w rasowej, misternej translacji Barańczaka, z lawiną aforyzmów, paradoksów, przeróżnych chwytów i figur literackich z ironią w tle. Ten przekład, wybornie służący czasowej manierze sztuki (średniowiecze, XIV w.) jest partyturą tak muzyczną w sferze języka, że dostarcza dodatkowej zabawy widzowi, pogrążonemu w rozszyfrowywaniu cytatów, pastiszów, zapożyczeń i gier literackich.
Powodów do radości jest naturalnie więcej. Kształt teatralny (żywiołowość szelmowskiej komedii i teatru dell'arte), aktorskie zachwycenia (Feldman, Kwaśniewska, Lulka, Borowska, Choroszy, Grudziński, Andrzejewski, Dębicki, Szczepaniak, Lajborek, Sabiniewicz...). Tradycje zespołowe tego ansamblu, stworzonego i dyrygowanego przez lata przez Izabellę Cywińską, godnie trwają.
Powodów do refleksji - nie mniej. Nad życiem i nad sztuką. Nad teatrem w ogóle i nad tym przedstawieniem w szczególności. Błyskotliwym w drugiej części, w pierwszej z pewnością przegadanym. Cóż, teatr, choćby w najlepszej działał wierze, również nie może patrzeć na czubek swego nosa. Chociażby dlatego, by nos widza nie był zwieszony na kwintę ani przez moment.