Artykuły

"Ukraińska zima 2014 jest europejską klęską" - Andrzej Stasiuk dla "Die Welt"

Podczas pomarańczowej rewolucji w 2004 na Majdanie trwało radosne święto, chociaż zima była równie dotkliwa. Z Polski przyjechało tysiące młodych ludzi, by wspierać przemiany. Dziś, kiedy naprawdę jest groźnie, gdy trwa prawdziwa, a nie karnawałowa walka, gdy leje się krew i torturuje się ludzi nad kijowskim Majdanem, zalega cisza. Nie wiem, co się stało. Jakbyśmy stracili wiarę w sens pomocy. O wartości się walczy! - pisze Andrzej Stasiuk w "Die Welt".

Rewolucjoniści z Majdanu zbudowali katapultę i bombardowali z niej milicjantów. Kozacy, których zwykliśmy widzieć jako szaloną konnicę, zazwyczaj walczyli jako piechota. Byli też specjalistami od oblężeń. Budowali machiny oblężnicze zwane hulajgorodami służące do forsowania bram i murów. Teraz budują katapulty.

Jak film z gatunku fantasy

Cały zresztą Majdan i cała ukraińska rewolucja na fotografiach, w telewizji i w sieci wygląda jak film z gatunku fantasy pomieszanego z katastroficzną opowieścią z przyszłości. Czarny dym, płonące barykady, rewolucjoniści ubrani w czołgowe hełmofony, gogle, kaski budowlane, motocyklowe, hełmy z demobilu, plastikowe zbroje narciarskie, maski gazowe, maski w kształcie trupich czaszek, maski potworów, oddziały snowboardzistów, którzy ruszają do ataku, wykorzystując swoje deski jako tarcze, miarowe, bojowe uderzenia w blachę niczym wojenne bębny, koktajle Mołotowa rozświetlające ciemność jak komety, barykady budowane ze śniegu i polewane wodą, by na mrozie stwardniały na mur.

Wygląda to jak groźny karnawał, jak złowieszcza fiesta. A po drugiej stronie Mordor w czarnych nieruchomych szeregach za prostokątnymi tarczami, które od czasu do czasu układają się z rzymskiego "żółwia", by zasłonić funkcjonariuszy przed pociskami.

To dzieje się naprawdę

Nie daj się jednak zwieść własnym pragnieniom, droga Europo. Wiem, że wyobrażasz sobie, że to się nie dzieje naprawdę. Że to właśnie jakiś Mordor, jakaś stepowa Tataria na innym kontynencie. Że to tak naprawdę jakaś Rosja, która znowu się zmaga ze swoimi wewnętrznymi problemami, więc lepiej się nie wtrącać, nie drażnić i nie przeszkadzać.

Rosja jest duża i sobie poradzi. Zawsze sobie przecież radziła. Nie możemy przecież inkorporować części Rosji. Jakby to wyglądało. Zaraz zgłosi się jakaś Kałmucja, że też chce. Z tymi wszystkimi wielbłądami, jurtami, buddystami i pustynią. Albo Mordowia, skoro już mówimy o Mordorze. Przyłączyliśmy Polaków i Rumunów i już trochę żałujemy.

Poza tym oni tam palą opony. U nas nie pali się opon, bo to nieekologiczne. Nie używa się deficytowej benzyny, by rzucać nią w stróżów prawa.

A nad Majdanem cisza

Z Berlina do Kijowa jest 1332 km. Do Rzymu - 1500. Do Paryża - 1032. Do Madrytu - 2300. Według map Google'a. Jednak żadna mapa nie jest w stanie oddać i zmierzyć samotności, w której znalazła się tej zimy Ukraina. Podczas pomarańczowej rewolucji w 2004 na Majdanie trwało radosne święto, chociaż zima była równie dotkliwa.

Z Polski przyjechało tysiące młodych ludzi, by wpierać przemiany. Pojechali najważniejsi polscy politycy. Muzycy nagrywali piosenki, artyści robili solidarnościowe happeningi. W Polsce wszechobecny był pomarańczowy kolor: szaliki, kokardy, nakrycia głowy, na antenach samochodowych powiewały pomarańczowe wstążeczki. Wydawało się, że rewolucja jest wesołym świętem.

Dziś, kiedy naprawdę jest groźnie, gdy trwa prawdziwa, a nie karnawałowa walka, gdy leje się krew i torturuje się ludzi, nad kijowskim Majdanem zalega cisza. Nawet mój kraj - tak proukraiński i skłonny do uczestnictwa w cudzych powstaniach i rewolucjach - wyczekuje, przygląda się, obserwuje. Jakby te parę unijnych i szengeńskich lat nauczyło go wyrachowania i ostrożności. Nie rwie się na barykady jak kiedyś. Ogląda się za siebie i czeka na to, co powie europejska reszta.

Nie wiem, co się stało. Jakbyśmy stracili wiarę w sens pomocy. Tymczasem tam, na Majdanie, dzieją się rzeczy wielekroć ważniejsze i groźniejsze niż w 2004. No więc co? Ukraińcom przybyło wiary i siły, a nam ubyło? Bo już jesteśmy bezpieczni i syci? Już nie krzyczymy: "Kijów - Warszawa wspólna sprawa!"? Bo nie ma karnawału, tylko mróz, smród palonej gumy, benzyny, czerń nocy, samotność i strach: zaatakują, nie zaatakują, zabiją, nie zabiją.

Doświadczenie samotności

Europa jest ciasnym kontynentem. Jeżeli to jest w ogóle jakiś kontynent, nie tylko półwysep. Doświadczenie samotności w takiej ciasnocie terytoriów, narodów, miast jest doświadczeniem perwersyjnym i okrutnym. Polska doświadczała całkowitej samotności (i zdrady) w 1939. Ale to było dawno.

Lecz wystarczy przypomnieć sobie otoczone telewizyjnymi kamerami Bałkany. Były równie samotne i jednocześnie cały świat mógł oglądać jak wydane są na rzeź. Więc w porównaniu z 1939 r. nastąpił spory postęp. Postęp perwersji i okrucieństwa. Powtarzaliśmy obłudnie: To jednak Bałkany, tam tak zawsze, oni po prostu to lubią.

W przypadku Ukrainy trudno o podobną obłudę. Niestety, drodzy Państwo, oni tam walczą za nas. Jeśli myślicie, że tak zwane "wartości europejskie" są dane raz na zawsze, że to jest coś, co można kupić i mieć, to jesteście w błędzie.

Jeśli tak myślicie, to najlepiej od razu ten skrawek lądu, ten półwysep czy przylądek ogrodzić murem. Zrobić z niego coś w rodzaju getta samozadowolenia, pozornego bezpieczeństwa i pornograficznego dostatku. Wystawić straże i obserwować, czy reszta świata nie nadciąga, by nas ograbić. I będziemy tak żyli, dopóki nie umrzemy ze strachu, endogamii i nudy.

Lękliwie wyglądamy zza firanki

Nie wiem, co się stało z tym kontynentem, z jego energią, odwagą, ekspansywnością, ciekawością, witalizmem. Potrafiliśmy na piechotę wędrować na krańce świata, puszczać się na drugą stronę globu w drewnianych łupinach nie większych niż wagon kolejowy. Tak, robiliśmy rzeczy potworne, ale i wielkie. Świat wpatrywał się w ten śmieszny przylądek na końcu wielkiego cielska Eurazji i nie mógł oderwać oczu.

Dziś sami stoimy przy oknie i lękliwie wyglądamy zza firanki: Czy aby ktoś, broń Boże, nie zacznie "wyznawać tych samych wartości". A jeśli już musi, to najlepiej jak najdalej. Najlepiej w jakimś Mordorze. Ale to się nie uda.

O wartości się walczy. Nie wszystko można posiadać. Nie da się wartości otoczyć murem i strażami. Nie da się ich ufortyfikować jak śródziemnomorskiego wybrzeża przed uchodźcami z Afryki. Nie da się zatrzymać na wschodniej granicy mojego kraju.

Europa umiera ze strachu o swój stan posiadania

Za czasów komunizmu mieliśmy w Polsce pewną zagadkę. Pytało się: Z kim graniczy Związek Radziecki: Odpowiedź brzmiała: Z kim chce.

Podobnie jest dzisiaj z Europą. Tyle że odwrotnie niż Związek Sowiecki Europa ogranicza swoje sąsiedztwo. Nie przyjmuje do wiadomości, że wyznawane przez nią (niegdyś?) wartości wyznawane są również poza jej nominalnymi granicami. Ona wręcz drży, że tak może być, ponieważ oznacza to tylko kłopoty. Zmniejsza się, kurczy, kryje za firanką. Obsesyjnie liczy zyski i straty. Umiera ze strachu o swój stan posiadania. O swój obrzydliwy spokój, obsceniczny dostatek, wstrętne samozadowolenie.

Ukraińska zima 2014 jest europejską klęską. Patrzę na obrazy z lodowatego Kijowa, na ludzi, którzy gotowi są ginąć za wolność, i próbuję sobie przypomnieć jakikolwiek "europejski" zryw o podobnej sile w ostatnich kilkudziesięciu latach. Widzę Berlin w 1953, Budapeszt w 1956, Pragę w 1968, Gdańsk w 1970. Natomiast jeśli idzie o tę drugą część kontynentu, to przychodzi mi do głowy co najwyżej rozpaczliwy protest przeciwko zagrożeniu wolności w internecie. To żałosne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji