Artykuły

Dramat i globalizacja w zjednoczonej Europie

Biennale Nowe sztuki z Europy w Wiesbaden pokazuje, jak bardzo zacierają się różnice społeczne i kulturowe między Wschodem i Zachodem - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

W festiwalowym namiocie w Parku Zdrojowym w Wiesbaden świętujemy zwycięstwo Ukrainy na mundialu. Każda z dwudziestu paru osób siedzących przy stole pochodzi z innego kraju Europy. Christo przyjechał z Sofii, Marius z Wilna, Nikołaj z Mińska, Walery z Moskwy, Mark z Londynu, Mara z Rygi, by wymienić tylko siedzących najbliżej.

Bohaterem wieczoru jest oczywiście Oleksandr z Kijowa, który odbiera gratulacje i w kółko opowiada o golu, który Andrij Rusoł strzelił Saudyjczykom kolanem. Tym razem mówi płynnie po polsku, który w tym towarzystwie jest jednym z trzech języków uniwersalnych obok rosyjskiego i angielskiego.

Takie spotkanie może mieć miejsce tylko podczas festiwalu "Nowe sztuki z Europy" - największego na kontynencie europejskim przeglądu współczesnej dramaturgii. Imprezę wymyślili 16 lat temu niemiecki dramatopisarz Tankred Dorst i reżyser Manfred Beilharz. Chcieli stworzyć miejsce spotkań i dialogu różnych części Europy jednoczącej się po upadku totalitaryzmu.

I rzeczywiście, co dwa lata najpierw w Bonn, a od 2004 r. w Wiesbaden dochodziło do wymiany skrajnie różnych doświadczeń i poglądów. Zachodni dramat pokazywał problemy alienacji w społeczeństwie konsumpcyjnym, prowokował obrazami brutalnej przemocy i seksu, analizował styk życia prywatnego i publicznego, z kolei dramat wschodniej Europy rozliczał się z totalitarną przeszłością, odkrywał białe karty XX-wiecznej historii, pokazywał społeczeństwo epoki transformacji uczące się na przyspieszonych kursach nowych zasad i wartości.

Ale dzisiaj, po ośmiu edycjach festiwalu różnice powoli się zacierają, w miarę jak zrasta się blizna po murze berlińskim. Coraz częściej z postkomunistycznej Europy przyjeżdżają przedstawienia, które można by z powodzeniem zrealizować w Wiedniu, Londynie czy Berlinie. Kończy się demonstrowanie ran i granie na współczuciu niemieckiej klasy średniej, która wypełnia festiwalowe widownie i uważnie słucha tłumaczonych symultanicznie tekstów. Globalizacja obejmuje także teatr.

Tak jest i w tym roku. Biljana Srbljanović z Serbii, znana w Polsce ze sztuki "Sytuacje rodzinne" (1998) o wojnie bałkańskiej z perspektywy dzieci, przywiozła tym razem dramat o... starości. Bohaterami "Szarańczy" są belgradzcy inteligenci, którzy mierzą się z problemem starzenia się i umierania. Z jednej strony są to dynamiczni czterdziestolatkowie, którzy dyskutują o chirurgii plastycznej i boją się panicznie śmierci, z drugiej - dogasające pokolenie ich rodziców, których młodzi pogardliwie porównują do szarańczy. Relację między pokoleniami obrazuje scena, w której syn zostawia chorego na Alzheimera na poboczu autostrady. Wyrzuca go jak psa, szkoda mu bowiem pieniędzy na opiekę.

Podobną sztukę mogłaby napisać Teresa Walser, niemiecka dramatopisarka, która akcję swojego dramatu "Córki King Konga" z 1998 r. umieściła w domu starców. Starość to problem całego kontynentu: Europa starzeje się, a jednocześnie goni za młodością, bo to najcenniejszy towar na rynku. Różnice mają wymiar ekonomiczny: w Wiesbaden umiera się w luksusowych klinikach, w Belgradzie w komunalnym mieszkaniu. Ale lęk przed śmiercią jest taki sam.

Drugim wątkiem, który łączy dramaturgię z obu stron Europy, jest emigracja wewnętrzna. Czesi pokazali świetną, na poły realistyczną, na poły absurdalną sztukę Davida Drabka "Pływacy synchroniczni" o grupie trzydziestolatków, którzy odreagowują wyścig szczurów, uprawiając wieczorami na basenie pływanie synchroniczne do muzyki pop (w przedstawieniu robią to "na sucho"). Tu odnajdują harmonię, której brakuje w ich życiu. Jeden z nich do tego stopnia dobrze czuje się w wodzie, że powoli traci cechy ludzkie i zamienia się w półczłowieka, półwydrę.

O ucieczce opowiada także estońska sztuka "Bezmyślny" Jaana Tatte, której bohater, biznesmen po czterdziestce, porzuca interesy i przenosi się na wieś w nadziei odnalezienia utraconego sensu. I holenderska sztuka "Azylant" Koena Tacheleta oparta na prozie Arnona Grunberga, której bohater, uznany pisarz (znów po czterdziestce!), odkrywa, że sukces jest iluzją. Najmuje się więc do pracy w charakterze anonimowego tłumacza instrukcji żelazek i lodówek. Wszystkie trzy dramaty podważają wartości uznawane w kulturze zachodniej za centralne, takie jak kariera, praca i sukces. Pokazują, że perfekcja to złudzenie, że niezbędnym elementami ludzkiego doświadczenia są słabość, choroba i klęska.

Oczywiście nie wszyscy zajmują się problemami starości czy alienacji. Białorusini z mińskiego Wolnego Teatru przywieźli przedstawienie oparte na trzech jednoaktówkach młodych autorów, które jest jednym wielkim krzykiem protestu przeciw dyktaturze i brutalizacji życia społecznego. Bohaterami są m.in. chłopak, który zamordował przyjaciela za to, że zniszczył mu nową komórkę, i małżeństwo napadnięte we własnym mieszkaniu przez pijanych intruzów. Sceny z brutalnego życia przeplatane są wulgarnymi rozmowami robotników nagranymi na placu budowy Biblioteki Narodowej w Mińsku. Tytuł całości: "My. Samoidentyfikacja", brzmi w tym kontekście jak gorzka ironia.

Polityczny temat podjął także brytyjski dramatopisarz Mark Ravenhill. Autor słynnej sztuki "Shopping and Fucking", która pod koniec lat 90. utorowała drogę brutalistom, napisał tym razem przewrotny dramat o wojnie z terroryzmem. "Produkt" obnaża zachodnie stereotypy na temat islamu: producent (gra go sam Ravenhill) opowiada aktorce fabułę planowanego filmu, w którym ma zagrać zachodnią bizneswoman zakochaną w islamskim terroryście. Ravenhill po mistrzowsku gra z kliszami Hollywoodu. Słuchając jego opowieści, widzę przed oczami gotowe sceny: terrorystę ze skrytobójczym nożem w ręku, jego kochankę rozdartą między miłość do mężczyzny a wierność zachodnim ideałom demokracji. I niepostrzeżenie daję się uwieść tej od początku do końca zakłamanej, propagandowej wizji.

Świetna sztuka Ravenhilla, jedna z najlepszych na przeglądzie, uświadamia, jak daleko zaszły procesy globalizacji. Europejczycy z Kijowa, Londynu czy Belgradu żyją tymi samymi lękami kreowanymi przez popkulturę i media. A jednocześnie pokazuje siłę teatru. On jeden potrafi się jeszcze przeciwstawić dyktaturze polityki i popkultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji