Artykuły

Krótko, acz intensywnie

Gdyby powołano konkurs na najmniej megalomańskie wydarzenie teatralne, Wybrzeże Sztuki wygrałoby w przedbiegach. Pozbawione rozdmuchanej otoczki - konferencji prasowej, wyznaczania godziny rozpoczęcia sprzedaży biletów i innych festiwalowych atrybutów - lokuje się bliżej kameralnego przeglądu teatralnego - o festiwalu Teatru Wybrzeże pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

W programie jedenastej edycji znalazły się zaledwie cztery spektakle (w tym trzy nowe - z bieżącego bądź poprzedniego sezonu). Organizator, Teatr Wybrzeże, postawił na jakość a nie na ilość, co przełożyło się na świetną (ponadnormatywną) frekwencję na widowni. Trudno się dziwić zainteresowaniu publiczności - starannie wybrano intrygujące, zróżnicowane (formalnie i tematycznie) przedstawienia przygotowane przez twórców i twórczynie o ugruntowanej pozycji, którzy dotychczas nie pracowali w Trójmieście (z wyjątkiem - powracającego po wielu latach - Jana Klaty). Szkoda jednak, że w programie Wybrzeża Sztuki nadal pomija się jakiekolwiek wydarzenia towarzyszące (nie odbywają się nawet pospektaklowe spotkania z artystkami i artystami). Pod tym względem gdańskie wydarzenie niechlubnie wyróżnia się na tle innych przeglądów i festiwali, które stają się platformami łączącymi odmienne dyscypliny sztuki oraz wielorakie misje kulturotwórcze.

Na grobie Silnego

Chociaż Wybrzeże Sztuki z zasady jest pozbawione hasła przewodniego, poprzednia edycja była skupiona wokół sytuacji kobiet i dlatego świetnie odnalazłaby się na niej propozycja otwierająca tegoroczny festiwal. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" w reżyserii Pawła Świątka to odwrócenie męskocentrycznej perspektywy stworzonej przez Dorotę Masłowską.

W adaptacji Mateusza Pakuły po gburowatym, chamskim, maczystowskim dresiarzu Silnym pozostał jedynie szkielet. Może dlatego przestrzeń tworzy nieco kiczowaty cmentarz, pełen sztucznych róż, pośrodku którego Marcin Chlanda ulokował konstrukcję przypominającą pomnik (a zwłaszcza krakowski Grób Nieznanego Żołnierza). Dzięki temu wszystkie kobiety pojawiające się w życiu Silnego wreszcie odzyskały podmiotowość. Magda (Katarzyna Zawiślak-Dolny), Andżela (Agnieszka Kościelniak), Natasza (Marta Waldera), Arleta (Natalia Strzelecka), Ala (Karolina Kazoń) i Matka Silnego (Marta Konarska) wkraczają na scenę niczym bajkowe księżniczki, z koronami na głowach, a kostium każdej z nich to nie seryjna produkcja, ale podkreślenie indywidualności. Teraz kobiety mogą buntowniczo naigrywać się ze swoich doświadczeń z Silnym i po mistrzowsku (zwłaszcza Katarzyna Zawiślak-Dolny!), bez zahamowań sparodiować dawnego partnera - jego ordynarną ekspresję blokersa, melodykę języka i szowinistyczne opowieści. Dzięki temu spektakl Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie staje się refleksją o kryzysie męskości, a także o niezwykle współcześnie brzmiącej sile, którą zyskują kobiety. Może dlatego ich drogi nie mogą się skrzyżować nawet na teatralnej scenie?

Mała forma, wielki spektakl

Najwięcej bezpośrednio okazywanych emocji wywołało minimalistyczne przedstawienie "Ewelina płacze". Debiut Anny Karasińskiej jest inteligentną opowieścią o złożoności ludzkiej tożsamości, którą tworzą często wykluczające się narracje. W tym celu reżyserka rozkłada na czynniki pierwsze sytuację teatralną, wykorzystując do tego celu wizerunki aktorek i aktorów TR Warszawa, którzy grają samych siebie wyobrażonych przez kogoś innego. Adam Woronowicz gra Kasię, która z kolei gra Adama Woronowicza. Rafał Maćkowiak to Monika wcielająca się w Maćkowiaka, a Maria Maj na scenie jest Jankiem, który ma za zadanie zagrać Marię Maj. Dla przełamania schematu, w kontrze do nich jest Ewelina Pankowska, która gra Ewelinę, a ta z kolei ma wcielić się w Magdalenę Cielecką. W tym szaleństwie jest metoda, bo najciekawsza okazuje się wielopiętrowość ról (doskonale oddana przez zespół!) i wynikający z tego zadania absurdalny, dwuznaczny humor oraz (auto)ironia. Stworzona baza pozwala postaciom dworować z "przekraczania granic" i "eksperymentalnego projektu", do którego zostali zaproszeni, a to z kolei wprowadza na scenę dodatkową dezorientację. Karasińskiej udała się rzecz wyjątkowo trudna. W godzinnym, humorystycznym przedstawieniu zawarła mnóstwo treści (począwszy od refleksji na temat hierarchii panującej w zespołach teatralnych, kpiarstwa z gwiazd, gry z wizerunkiem TR Warszawa, obierania różnych strategii karier, aż po mierzenie się z wyobrażeniami na swój temat), zachowując przy tym nienachalną lekkość, bezpretensjonalność i potrzebny powiew świeżości.

Dług, czyli głowa podana na tacy

Rzeczywistość nieco pokomplikowała plany Jana Klaty, który chciał wystawić "Dług" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Ostatecznie, wraz z aktorkami i aktorami pracującymi niegdyś w Starym, zrealizował spektakl w krakowskim Teatrze Nowym Proxima. Nieustępliwość twórców i twórczyń, wynikająca z chęci doprowadzenia projektu do premiery, wzmacniała oczekiwania, lecz efekt okazał się raczej banalny. Klata postanowił pokazać - ni mniej, ni więcej - że długi, kredyty i pożyczki (nie tylko ekonomiczne, ale też zobowiązania społeczne) stanowią kategorię towarzyszącą człowiekowi od zarania dziejów, stając się przez to rodzajem matni, bo nie sposób ich spłacić.

Spektakl rozpoczyna fragment (podobno) dosłownego przekładu modlitwy "Ojcze nasz" ("I odpuść nam nasze długi jako i my odpuszczamy naszym dłużnikom"), a później Klata dramaturg poszukuje motywu długu w innych, klasycznych tekstach. Pojawiają się rozważania Platona, są fragmenty "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego, "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego czy "Kupca weneckiego" Williama Szekspira. Klata wybrane wątki inkrustuje tezami zaczerpniętymi z socjologiczno-ekonomicznej publikacji "Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat" Davida Graebera. Dowiadujemy się, że większość pieniędzy istnieje jedynie wirtualnie, a gdyby ludzkość wiedziała, w jaki sposób działają banki, wybuchłaby rewolucja. Stawiane diagnozy nie są więc zbyt odkrywcze. Dodatkowo wszystko jest podane w szybkim tempie, a gęstość wątków nie pozwala dostatecznie mocno wybrzmieć zawartych w nich myślom. Może dlatego największe emocje budzi konfesyjny finał, w którym Marcin Czarnik zwierza się z rodzinnych zobowiązań kredytowych i bankowych wycen jego wizerunku. W przypadku doświadczonego i pomysłowego artysty jakim jest Klata, można było spodziewać się lepszego teatru eseistycznego.

Nie zawodzi za to atrakcyjna inscenizacja - jak (prawie) zawsze u tego reżysera utrzymana w teledyskowej estetyce, z pomysłową choreografią Maćko Prusaka. Dobry efekt wywołują proste - wydawać by się mogło, że banalne - pomysły, jako choćby uzupełnienie muzyki Jakuba Lemiszewskiego przez "pieniężną" audiosferę (dźwiękiem szeleszczących banknotów, brzękiem monet czy odgłosami złotych szczęk). Świetne kostiumy Mirka Kaczmarka wydają się czerpać z antykapitalistycznego trendu zero waste - dżinsowe kurtki tworzą zarówno górną jak i dolną część garderoby, a buty z noskami z przodu i z tyłu wzmacniają efekt zmultiplikowania postaci. Trudno też nie wspomnieć o doskonałej obsadzie - Monice Frajczyk, Małgorzacie Gorol, Bartoszu Bieleni i Marcinie Czarniku - energetycznej, uważnej i multiutalentowanej, która z każdej sceny potrafi uczynić aktorsko-wokalno-taneczną perełkę. I to właśnie dlatego warto obejrzeć ten spektakl.

Ten dom jest więzieniem, ten dom jest schronem

Na zakończenie zaprezentowano najnowszą inscenizację Krystiana Lupy. Choć zaproszenie wystosowano pewnie przed oficjalną premierą, nie ryzykowano zbyt wiele, "Capri - wyspa uciekinierów" z Teatru Powszechnego w Warszawie to propozycja, do jakich przyzwyczaił nas jeden z najważniejszych polskich reżyserów. Monumentalna inscenizacja jest dojmującym oczekiwaniem na lepszy świat, w którym żniwa nie będzie zbierał faszyzm i kolejna wojna.

Lupa tworzy paradoksalną przestrzeń. Jest jednocześnie więzieniem i azylem, w którym mieszają się czasy i porządki. Zamieszkuje ją Jezus Chrystus, biblijna Ewa (Magdalena Koleśnik) i Adam (Julian Świeżewski), ale też bohaterki i bohaterowie "Pogardy", filmu Jeana-Luca Godarda z 1963 roku, postaci ze zbioru wojennych reportaży "Kaputt" i obrazy ze zrujnowanego Neapolu ze "Skóry" - dzieł Curzia Malapartego. Obok perspektywy oprawców - zwłaszcza królewskich aspiracji Hansa Franka (doskonały Michał Czachor) i ignorancji Amerykanów (świetnie oddanych przez Mrs. Flat - Halinę Rasiakównę i generała Corka - Wojciecha Ziemiańskiego) - jest też sytuacja ofiar: żydowskich prostytutek z Soroki, kalekich żołnierzy i cywilów. Nie brakuje porządku współczesnego, na poły prywatnego, gdy trwający w zawieszeniu aktorzy i aktorki oczekując na wskazówki reżysera, rozmyślają nad tym, kogo w ogóle grają. Gubimy rachubę czasu - jest pierwsza, druga czy permanentna wojna światowa? Lupa na każdym kroku utrudnia interpretacyjne uporządkowanie "Capri", nawet swoją nieprzezroczystą obecnością na widowni. Reżyser co rusz komentuje akcję, wchodzi w spór z postaciami, ironizuje na temat twórczości Malapartego, ale też rzuca sporo gorzkich słów o upadku dzisiejszej kultury. Jego najnowsze dzieło, pełne przejmujących obrazów i z konsekwentnie dekonstruowaną strukturą, stawia pełne tęsknoty pytania o celowość i sens sztuki w dzisiejszym świecie. Choć w finale Lupa zawarł sporo niepewności(nagie postaci szukają schronienia w jaskini), na wskroś pesymistyczna wymowa "Capri" podpowiada, że nie ma szansy na nowe, lepsze. Innego końca świata nie będzie.

XI Wybrzeże Sztuki, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, 11-16 listopada 2019

Wiktoria Formella - absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej oraz zarządzania kulturą na Uniwersytecie Gdańskim. Publikowała w "Kwartalniku Artystycznym Bliza" oraz "Fragile. Piśmie Kulturalnym".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji