Artykuły

Uwaga! Strzelają do publiki w Awinionie

W tym roku w Awinionie widzów wrażliwych na hałas prosi się o kontakt z obsługą widowni. Są też spektakle gdy bez zbędnych pytań wszystkich wchodzących na spektakl wyposaża się w zatyczki do uszu - pisze Piotr Gruszczyński w Gazecie Wyborczej.

To ironiczny i nieświadomy komentarz ostrożnego mieszczańskiego społeczeństwa do piorunujących wypowiedzi bezkompromisowych artystów.

Po kilku dniach festiwalu w Awinionie widać, że program rozpada się na dwa nurty. Pierwszy penetrują twórcy poszukujący w teatrze sztuczności jako miary artystycznej doskonałości. "Akt nieznany" według własnego tekstu i we własnej reżyserii pokazał już Valere Novarina, jeden z najważniejszych pisarzy tworzących we współczesnym teatrze francuskim. Festiwalową premierę miały też "Parawany" Geneta w reżyserii Frederica Fisbacha, który w tym roku pełni funkcję artysty współdecydującego o programie festiwalu. Novarina tworzy poetyckie przedstawienia utrzymane w tonie surrealno-onirycznym, które w potoku wyszukanych słów usiłują dociec sensu życia i istnienia. Z kolei Fisbach, chcąc rozwiązać problem wielości postaci, jaki nastręczają "Parawany" (zapisana przez autora 96 osobowa obsada), zatrudnił do spektaklu trójkę aktorów, dwóch czytaczy interpretujących większość ról i japońskich marionetkarzy youkiza. Problem obsadowy został więc brawurowo rozwiązany, każdy z widzów miał lornetkę, by z bliska obserwować oszałamiającą grę marionetek, ale z "Parawanów" wyparowała cała dzikość, którą zastąpiła poetycka baśniowość. Oba przedstawienia, choć przygotowane z ogromną pieczołowitością, koncentrują się na sobie, ignorując potrzebę komunikowania się z widownią.

W tym kontekście przywiezione przez mieszkającego od wielu lat w Hiszpanii Argentyńczyka Rodrigo Garcię - 43 letniego reżysera i autora - przedstawienie było jak uderzenie w pysk. Tytuł "Cruda. Vuelta y vuelta. Al punto. Chamuscada" [na zdjęciu] trudno przetłumaczyć na polski z uwagi na słabą tradycję befsztyka w naszym kraju. Tytuł oznacza kolejne etapy smażenia mięsa, od najbardziej krwistego po mocno przypalone.

Odnosi się nie tylko do sławnej argentyńskiej wołowiny, ale także do ludzkiego ciała, które po hiszpańsku określane jest tym samym słowem, co mięso - "carne". Garcia, goszczący regularnie w Awinionie, pokazał spektakl z udziałem nieprofesjonalnych aktorów, zainspirowany skromnym, bardzo różnym od brazylijskiego argentyńskim karnawałem. Na scenie kilkunastu mężczyzn, młodych, czasem jeszcze chłopięcych. Spektakl grany na najpiękniejszym bodaj z festiwalowych dziedzińców zaczyna się od dresiarskich zaczepek i wygłupów. Jakby nadmiar testosteronu poszukiwał ujścia we wzajemnej agresji. Mężczyźni oblewają się wodą, biją z byle powodu (dyskusja, czy teściową można nazwać mamuśką). Szybko zamieniają scenę w pobojowisko. Śpiewają karnawałową piosenkę, ale zaraz potem grają mrocznego, ciężkiego rocka. Wciąż agresywni obsypują się mąką, którą potem zdmuchują wielkimi dmuchawami, okładają ciastem do pizzy, polewają keczupem, biegają nago. Ostry, agresywny rytm przerywają czasami ich opowieści, tłumaczone bardzo obraźliwie jednozdaniowymi napisami w rodzaju: "opowiada teraz o swojej rodzinie".

Na ekranie oglądamy film z karnawału w peryferyjnej dzielnicy nędzy Buenos Aires. Garcia kontrastuje akcję widowiska wyświetlanymi tekstami, będącymi jego komentarzem do tego radykalnego starcia cywilizacji niezadowolonych, wściekłych aktorów i osłupiałej, zamożnej festiwalowej publiczności. Mówi o tym, że biednym żyje się lepiej, bo nie mają takich dylematów jak bogaci, którzy muszą spędzić 45 minut w supermarkecie, by wybrać jeden z dwustu dostępnych makaronów, zwanych już zresztą "pasta". Drwi z intelektualistów, którzy ubierają się na czarno, gdy życie jest takie kolorowe, z intelektualnych mód i czytania Żiżka, z tego, że nad morze zabieramy tyle rzeczy: sandały, i-poda, bermudy, kremy, ręczniki i inne gadżety, które sprawiają, że w końcu morze i piasek przestają w ogóle być istotne. Swój wywód, analizujący klęskę demokracji, doprowadza do absurdu. Na podstawie zachowania krowy, która wpadła w szał, gdy cielęta zawieziono na rzeź, i jej dwudniowej pamięci emocjonalnej proponuje społeczeństwo dwudniowej pamięci, które pozbyłoby się eskalacji konfliktów.

Po pysku dał też widzom Frank Castorf, który sięgnął po powieść Louisa Ferdinanda Celine'a "Północ". To książka pisana podczas wygnania do Danii, pokazująca wojnę jako nieopisanej śmieszności grand guignol. Celine - kolaborator i antysemita - opisuje podróż przez ogarniętą końcem wojny Europę, pokazuje monstra tego czasu z bardzo prywatnej perspektywy.

Castorf, nazywając Celine'a "rzygającym potworem", przerysowuje jeszcze efekt Celinowskiej prozy. Tworzy panoptikum niesamowitej wojennej dekadencji, obnażając europejskie bohaterskie mity. Z niemieckiej perspektywy przekłuwa francuskie oburzenie nieoczywistą postawą pisarza. Scenę otaczają srebrne kurtyny z czarnym napisem "Umrzyj innego dnia". A całą scenografię stanowi czarny bydlęcy wagon, który na początku wjeżdża w półki z książkami, a w trakcie spektaklu sam zostaje poddany daleko idącej destrukcji. W brawurowo granym spektaklu berlińskiej Volksbuehne historia Europy da się pomieścić w bydlęcym wagonie.

W spektaklu kilka razy strzela się do widzów z kałasznikowów. Można się poczuć jak przed plutonem egzekucyjnym. Potworny huk należy jednak kontrolować, tak każą festiwalowe normy bezpieczeństwa. Przed wejściem na widownię dostajemy zatyczki, które należy umieścić w uszach, kiedy po bokach sceny zapalą się czerwone światła, które zapowiadają strzelaninę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji