Aktorzy szczerze prowincjonalni
Jak jego bohater, Dzierma nie pcha się do przodu. Twierdzi, że na ile umiał, odtwarzał dialogi i scenki zapisane w scenariuszu przez Jacka Bromskiego. Dopiero po dłuższej chwili objawiła się u niego, jak u ekranowego proboszcza, siła sprawcza. Bo kilka pomysłów udało się podlaskim aktorom do produkcji wprowadzić - o filmie "U Pana Boga w ogródku" w reżyserii Jacka Bromskiego, z udziałem artystów BTL-u, piszą Iza Natasza Czapska i Anna Kilian w Życiu Warszawy.
Jacek Bromski miał przy realizacji tego filmu jak u Pana Boga za piecem. Największą zaletę produkcji - niepodrabiany styl prowincji - dostał w naturze.
Na plakacie to oni królują. Ekranowi reprezentanci władzy boskiej i ludzkiej. Ksiądz i policjant, którzy wciąż mają posłuch we wsi o wdzięcznej nazwie Królowy Most. To na nich opiera się komediowa i obyczajowa konstrukcja kolejnej już opowieści z sielskiej podlaskiej prowincji.
Dziesięć lat temu przyciągnęli widzów na film "U Pana Boga za piecem". Teraz wychodzą nieco dalej - do ogródka. I wciąż wygrywają największą wartość pokazywanego na ekranie miejsca i ich samych.
Razem na Wschodzie
Nie byłoby filmu o mieszkańcach Królowego Mostu, gdyby nie poczciwy, a zarazem kuty na cztery nogi, ksiądz dobrodziej, a także komendant obnoszący swoją pozycję równie pewnie jak wydatny brzuch.
Grający w sutannie Krzysztof Dzierma skromnie zaznacza, że aktorem nie jest. Rzeczywiście, w środowisku teatralnym działa od lat jako kompozytor. Współpracował m.in. z Piotrem Tomaszukiem, Tadeuszem Słobodziankiem i Wojciechem Szelachowskim. Wszyscy oni pochodzą z Białostocczyzny. Połączył ich też Białostocki Teatr Lalek - scena niezwykła, z klimatem, który ponoć w dużej mierze bierze się z miejsca, i niebanalnymi pomysłami, cenionymi nie tylko w Polsce i skierowanymi nie tylko do młodego widza.
Cicha podlaska woda
Dzierma jest Białostocczaninem przysposobionym. Urodzony we Wrocławiu, dziś nie wyobraża sobie innego miejsca do życia. Filmowy proboszcz sporo czerpie z jego doświadczeń. - Te pomidorki z własnego ogródka, wędliny czy nalewki, które dobrodziej wytwarza, by życie było tańsze, i ja znam. Tylko pszczół nie mam - opowiada.
Jak jego bohater, Dzierma nie pcha się do przodu. Twierdzi, że na ile umiał, odtwarzał dialogi i scenki zapisane w scenariuszu przez Jacka Bromskiego. Dopiero po dłuższej chwili objawiła się u niego, jak u ekranowego proboszcza, siła sprawcza. Bo kilka pomysłów udało się podlaskim aktorom do produkcji wprowadzić.
To Dzierma sugerował, by filmową świątynię umieścić w kościółku z Sokółki.
- Mieszkam niedaleko. Wiedziałem, że zauroczy reżysera - zdradza.
Andrzej Beya-Zaborski, ekranowy komendant policji, pełnił na planie "U Pana Boga w ogródku" nieformalną rolę językowego konsultanta.
- Mówi się, że ludzie z Podlasia śledzikują. Problem w tym, żeby z zaśpiewem nie szarżować, jak to robią "obce" - tłumaczy aktor.
Swojski ksiądz i komendant z Królowego Mostu, poza śledzikowaniem, wnieśli na ekran podlaskie poczucie humoru i codzienny rytm.
- U nas życie regulują nie zegarek czy telewizor, tylko pory dnia i roku. Człowiek ma czas na dystans, rozmowę z samym sobą. Dlatego ludzie są bardziej otwarci i szczerzy - podkreśla Beya-Zaborski.
Gra na warunkach
Kresowy, swojski koloryt jako pierwszy potrafił z Dziermy i Bei-Zaborskiego wydobyć człowiek z Białostockiego Teatru Lalek. Wieloletni kierownik artystyczny i reżyser Wojciech Szelachowski, co stwierdzają zgodnie jego współpracownicy, po mistrzowsku "gra na warunkach" zespołu. Umie wyciągnąć to, co najbardziej własne, indywidualne, oryginalne. To on namówił Dziermę do występów na scenie. I on dodał mu do pary Beyę-Zaborskiego.
- Graliśmy w kilku przedstawieniach. W jednym Andrzej wciela się w mojego młodszego brata bliźniaka.
Ja gram siebie - kompozytora. Leżę w łóżku skacowany, a brat mnie odwiedza. Bromski zobaczył nas w tym spektaklu w warszawskim Teatrze Małym. I tak to się zaczęło - wspomina Dzierma. A jak się kończy? Widać na ekranie.
Polecam: Jest fabuła! Czyli rewolucyjny zwrot w polskim kinie
Jacek Bromski otrząsnął się po mrocznym, wstydliwym etapie, jakim był w jego zawodowym życiu film "Kochankowie Roku Tygrysa". Wychodzi na prostą dzięki intensywnym kontaktom z jasną, pogodną społecznością Białostocczyzny i z solą tej ziemi - aktorami Białostockiego Teatru Lalek. To oni stanowią większość w obsadzie "U Pana Boga w ogródku" i nadają filmowi smak. Kresowy akcent, wdzięk naturszczyka, zmysł soczystego dowcipu - mają to we krwi, w głosie, w oczach. Czysta nieskażona uroda.
Druga część filmu "U Pana Boga za piecem" jest od pierwszej zabawniejsza i staje się najlepszą polską komedią od czasów "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. W przeciwieństwie do innych powstających u nas filmów posiada fabułę, skończone wątki, klamrową konstrukcję, wyraziście zarysowane postaci. To niebywały zwrot w polskiej kinematografii.
Dzięki Bromskiemu pierwszy raz w dużej roli wystąpił na ekranie Wojciech Solarz - cenny, wart pielęgnacji okaz. Rola gapowatego policjanta to kolejny plus w jego krótkiej karierze.
Iza Natasza Czapska
* * *
Odradzam: Na wsi polskiej psiejsko, czarodziejsko...
Już sam plakat do kolejnego nieudanego filmu prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich mówi właściwie wszystko. Rzecz będzie się rozgrywać - podobnie jak w "U Pana Boga za piecem" - w Królowym Moście, w którym rząd dusz sprawują razem przedstawiciele władzy duchownej i świeckiej: ksiądz, komendant policji i burmistrz. Gdy wreszcie zawiązuje się akcja i do wsi trafia świadek koronny, wszystko, co ma zdarzyć się dalej, jest w stu procentach przewidywalne. Postaci są nieciekawe, dialogi w ogóle niezabawne a dwugodzinny film dłuży się bez końca. Wiele scen pozbawionych nie tylko kulminacji, ale i sensu można by spokojnie wyciąć. Finał trwa kwadrans, a kończy go wachlarz sielankowych pocztówek na poziomie polskich przedwojennych gniotów - a to ptaki na niebie o zachodzie słońca, a to krówki na wypasie, a to ksiądz rozmodlony klęczy pod figurą.
"U Pana Boga w ogródku" nie dorównuje ani ubiegłorocznym "Statystom" Kwiecińskiego, ani czeskim komediom na temat prowincji, choćby "Wsi moja sielska, anielska".
Anna Kilian
Na zdjęciu: scena z filmu, po prawej - Andrzej Beya-Zaborski, aktor BTL-u.