Artykuły

Łódź. VIPy na transmisji z Metropolitan Opera

Nie było awarii satelity, nikt nie wyłączył prądu, a okrutnego Makbeta dosięgła sprawiedliwość. Za nami pierwsza transmisja do Filharmonii Łódzkiej z Metropolitan Opera. Opinie - podzielone.

Ustawiony na estradzie Filharmonii Łódzkiej ekran o powierzchni 66 metrów kwadratowych był w sobotę jednym z 600 miejsc, w których miłośnicy opery od Portoryko do Nowej Zelandii obejrzeli w jakości High Definition i wysłuchali w systemie Dobly Stereo Surround "Makbeta" transmitowanego z Nowego Jorku. Wiadomość, że łódzka instytucja nawiązała współpracę z najważniejszą operą Ameryki w ramach projektu "Live in HD", rozeszła się wśród polskich melomanów, wzbudzając przeważnie entuzjazm. W końcu nadarza się okazja do obejrzenia opery z najwyższej półki bez konieczności opuszczania kraju i wizji rychłego bankructwa.

Pierwszą z sześciu w tym sezonie transmisji za ważne wydarzenie uznały także lokalne władze, a przecież rzadko które wydarzenie kulturalne skłania do przybycia komplet najważniejszych polityków regionu. W foyer mijali się prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki, wojewoda łódzka Jolanta Chełmińska, marszałek województwa Włodzimierz Fisiak i członkowie zarządu województwa: Elżbieta Hibner i Krzysztof Makowski. Świat artystyczny reprezentowali m.in. mezzosopranistka Urszula Kryger i poeta Zdzisław Jaskuła, spośród krytyków muzycznych stawili się m.in. Witold Paprocki, Bartosz Kamiński, Adam Rozlach, Dorota Szwarcman, Józef Kański czy Ludwik Erhardt. Ciekawość wzbudziła obecność Elżbiety Pendereckiej. Pojawil się prof. Zbigniew Lasocki, do października dyrektor naczelny filharmonii.

Czego doświadczyły wyżej wymienione persony? Wspaniałe prowadzenie orkiestry przez James Levine'a pozwalało radować i ratować się - zadziwiająco lekką i błahą, jak na eksplorację najciemniejszych zakątków ludzkiej duszy - muzyką Verdiego, kiedy po przerwie reżyserowi Adrianowi Noble'owi, a zwłaszcza choreografom, definitywnie skończyły się nawet nienajlepsze pomysły. Wysoki poziom orkiestry szedł w parze z poziomem wokalnym solistów. Z przyjemnością oglądałem zbrodniczą parę królewską; chociaż tenor Željko Lueicia (który zastąpił mającego pierwotnie wystąpić w transmitowanym spektaklu Lado Atanelego) i sopran Marii Guleghiny zamiast nieść się po sali, wsiąkał w obłożony nią marmur, udało im się stworzyć bohaterów: pokazać opętańczą rządzę władzy. Lueić miał w oczach prawdziwy Makbetowski obłęd.

Publiczność dzieliła się na tych, którzy razem z publicznością w Met oklaskiwali popisy wokalne śpiewaków (mniejszość) i tych, którzy, sądząc, że w Nowym Jorku ich oklaski nie będą zapewne słyszalne, zachowywali stoicki spokój (większość). Kiedy w Met artyści kłaniali się do ziemi, a nowojorczycy wiwatowali, w filharmonii zapanowała dziwaczna atmosfera. Tym razem klaskanie do ekranu wydawało się już zupełnie bezsensowne, a jednocześnie publika czuła potrzebę podziękowania za artystyczne doznania. W końcu znaleziono rozwiązanie i burzą braw nagrodzono Andrzeja Sułka. - Proszę państwa, brawa należą się Marii Guleghinie, to ona była gwiazdą wieczoru! - głos zaskoczonego dyrektora filharmonii ledwo przebijał się przez oklaski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji