Artykuły

Aktorstwo to kosztowna terapia

- Eichlerówna, wielka aktorka, używała określenia "ludzie talentu" w stosunku do grupy, która potrafi zawsze się porozumieć, nawet jeżeli prywatnie się nie znosi. Talent przypomina słuch absolutny: człowiek słyszy za dużo, a fałsz boli - sceniczny i prywatny - mówi warszawska aktorka JOANNA SZCZEPKOWSKA.

Przez ostatnie lata odsunęła granie na dalszy plan. Teraz powraca na scenę rolą w "Lulu na moście" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Premiera 15 czerwca.

Kiedyś zacytowała pani zdanie Ireny Eichlerówny: "Talent jest kalectwem".

Joanna Szczepkowska: Bo to zdanie mnie zafascynowało. Eichlerówna, wielka aktorka, używała określenia "ludzie talentu" w stosunku do grupy, która potrafi zawsze się porozumieć, nawet jeżeli prywatnie się nie znosi. Talent przypomina słuch absolutny: człowiek słyszy za dużo, a fałsz boli - sceniczny i prywatny. Są ludzie, którzy swój talent mogą rozwijać bez względu na trudności; są tacy, którzy w niesprzyjających warunkach zwiną go jak dywanik i zaszyją się w kącie.

Rozmawiałem ostatnio z wieloma aktorami, którzy poważnie deklarują odejście od zawodu. Dlaczego aktorstwo w pewnym momencie przestaje być sposobem na życie?

- Zacznijmy od pieniędzy. Aktorzy teatralni na ogół są naprawdę podle opłacani, dobiegają na próby z innych zajęć. Czasem, kiedy próby są twórcze i fascynują aktorów, to dobieganie jest rzeczywiście heroiczne. Aktorstwo to fantastyczny, wręcz terapeutyczny zawód. Jednak z drugiej strony ta terapia jest bardzo kosztowna, stąd aktorzy zaczynają szukać dróg wyjścia. Poza tym przedstawień, do których aktorzy są rzeczywiście przekonani, jest niewiele. Próba trwa cztery godziny. Kiedy weźmiemy sito, żeby przecedzić produktywny czas poświęcony tej pracy, wyjdzie około pół godziny. Pozostałe trzy i pół godziny bezpowrotnie przemija w bufetowym letargu i trudno pozbyć się myśli, czy przypadkiem nie lepiej poszukać sobie innego zajęcia.

A jak było w pani przypadku?

- Właśnie tak. Jakoś coraz bardziej interesuje mnie współczesna ulica; prawda - a nie teatr. Tak bardzo rozwinęła się wiedza o człowieku, a tak mało jej we współczesnej literaturze dramatycznej. Wystarczy sięgnąć do dobrego pisma psychologicznego, żeby zobaczyć materiał na postaci dramatu... Nie jestem do końca przekonana, czy chcę spędzić życie na tworzeniu iluzji. Aktorzy często zakładają fundacje, biorą udział w różnych akcjach pomocy. Ja to robię po swojemu - czasem jedna wnikliwa rozmowa z kimś, kto cierpi, jest większym przeżyciem niż przedstawienie. Przyłapuję się na tym, że na próbie jestem bardziej zainteresowana pracą kolegów, ich problemami z budową postaci, niż moją własną rolą. Nic na to nie poradzę.

Wraca pani do aktorstwa rolą w adaptacji scenariusza filmowego Paula Austera w reżyserii Agnieszki Glińskiej. O pracy powiedziała pani: "Tam jest coś, co mnie ciągnie i widzę w tym sens". Co to takiego?

- Ryzyko. Rodzaj wyzwania, z którym do tej pory nie zetknęłam się w teatrze - dużo improwizacji. Często tekst istnieje tylko jako rama i trzeba go wypełnić własnymi słowami. Szczególnie w mojej roli. Gram reżyserkę filmową, która siłą rzeczy przygląda się scenie z boku.

Sama myślała pani o reżyserii?

- Oczywiście. Niedawno we Wrocławiu zrobiłam pokaz "Pana Tadeusza" z okazji

całej kampanii na rzecz tego dzieła i poczułam się na swoim miejscu. Ale musiałbym się skupić tylko na tym, a teraz w moim życiu jest dużo innej pracy. Zgodziłabym się reżyserować, tylko jeżeli mogłabym powiedzieć: "proszę, taki jest mój teatr, tak go widzę". Reżyserowanie dla reżyserowania wszystkiego, co popadnie albo dla wzbogacenia własnej biografii nie wydaje mi się potrzebne.

W filmie Austera reżyserkę zagrała Vanessa Redgrave. Czy jej rola stanowi dla pani punkt odniesienia?

- Nie. Nie widziałam filmu Austera, nie chciałam oglądać go przed premierą, ale zobaczyłam zdjęcia Vanessy Redgrave w tej roli, na podstawie których mogłam sobie coś wyobrazić. To jest zupełnie inna osoba - ja gram raczej pewne wyobrażenie o reżyserach filmowych, kogoś, kto ukazał się w głowie bohatera. Bo przecież to wszystko dzieje się w jego głowie.

Rozmawiamy o pani obecności w teatrze, ale bardziej w oczy rzuca się pani nieobecność na scenie w minionej dekadzie.

- To prawda. Nigdy po prostu o tę obecność nie walczyłam. Nie siedziałam w gabinecie dyrektora z pretensjami, że za mało gram; ale i rezygnowałam z udziału w przedstawieniach, które były dla mnie nie do zaakceptowania. Walczyłam też z jakąś szaleńczą determinacją o moje artystyczne prawa. Koszta tego są ogromne - jak się dużo krzyczy, można stracić głos. Jednak nie mam uczucia niedosytu, moje życie jest wypełnione tak czy inaczej.

Na przykład pisaniem. "Teatr to są moje książki" - powiedziała pani. Czy pisanie może pomagać w aktorstwie?

- Zdecydowanie przeszkadza, jeżeli jest traktowane poważnie. Próbuję teraz pracować nad rolą i jednocześnie piszę książkę. Określenie "muzy są zazdrosne" jest adekwatne w stosunku do tego, co przeżywam, po prostu trzeba się skoncentrować na jednej z tych czynności. Ale biorę też pod uwagę jeszcze inną ewentualność: być może nie umiem już grać.

Najbardziej wartościowe współczesne aktorstwo, które nazywam "podkorowym", wiąże się z zupełnie innym podejściem do tekstu, niż uczyli mnie moi mistrzowie. Słowo traci na znaczeniu. Ciało więcej mówi o człowieku niż najlepsza dykcja. Zbyt rzadko jestem na scenie, żeby mieć pewność, czy potrafię grać w ten sposób. Jestem z innego teatru, być może nie powinnam dalej uprawiać tego zawodu. Na razie trwają próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji