Artykuły

Telemrzonki

Artyści i twórcy wieszający się u prezydenckich klamek w intencji ratowania publicznych mediów zachowują się żałośnie, jak niegdyś pracownicy PGR, którzy też uważali, że państwowe gospodarstwa rolne muszą istnieć, by im dawać utrzymanie - w dyskusji o publicznych mediach głos zabiera Janusz A. Macherek w Gazecie Wyborczej.

Artyści i twórcy wieszający się u prezydenckich klamek w intencji ratowania publicznych mediów zachowują się żałośnie, jak niegdyś pracownicy PGR, którzy też uważali, że państwowe gospodarstwa rolne muszą istnieć, by im dawać utrzymanie

Osoby przedstawiające się i przedstawiane jako twórcy i artyści żyją mirażem telewizji publicznej emitującej dla masowej widowni ich dzieła lub programy o nich. Dla urzeczywistnienia tej swojej mrzonki gotowi są wieszać się u klamek w pałacu prezydenta, który nie tak dawno temu wraz ze swym bratem w ciągu jednej nocy podporządkował media publiczne propagandowym zadaniom macierzystej partii. Powierzanie Lechowi Kaczyńskiemu roli gwaranta niezależności mediów publicznych to inscenizowanie farsy, jakiej jeszcze nigdzie dotychczas nie emitowano.

Cel wymarzony przez owych artystów i twórców, czyli zagwarantowanie za pośrednictwem publicznej telewizji masowej widowni dla ambitnej produkcji kulturalnej, jest nieosiągalny żadnym sposobem, jeśli nie liczyć wprowadzenia administracyjnego monopolu mediów publicznych, co też jest już (na szczęście) niemożliwe, odkąd upadła PRL. Wielu twórców starej daty (a młodych trudno było dostrzec podczas niedawnej wizyty u prezydenta) żyje wciąż wspomnieniami minionych czasów, gdy TVP emitowała Teatr Telewizji, a może i Kabaret Starszych Panów. Niegdyś na tych łamach Krzysztof Teodor Toeplitz chełpliwie przedstawiał tamten okres (a w domyśle ówczesny system) jako urzeczywistniający, poprzez państwowe radio i telewizję, ambitne zadanie upowszechniania kultury, któremu nie jest w stanie podołać system obecny i jego władze. Teresa Bogucka szybko sprowadziła go na ziemię przypomnieniem, co się stało, gdy dla przypodobania się społeczeństwu w stanie wojennym zaczęto emitować serial "Niewolnica Isaura". Dziesięciolecia rzekomego (a faktycznie przymusowego) upowszechniania kultury i odgórnego kształtowania masowych gustów okazały się daremne, gdy widzowie otrzymali inną propozycję, tłumnie zasiadając przed ekranami podczas emisji brazylijskiej telebzdury.

To se ne vrati

Spektakle teatru telewizji czy projekcje artystycznych filmów w prime time ogólnotematycznego kanału TV są i pozostaną niemożliwe, bo konkurencja w tym czasie ma telenowele, talk-showy, sitcomy, widowiska rozrywkowe i inne atrakcje, a widzowie - pilota w ręku. Albo masowa widownia, albo ambitne audycje. Gdy Polsat wchodził kilkanaście lat temu na telewizyjny rynek, rozpoczął zdobywanie widzów od wstawienia filmów rozrywkowych spod znaku kina akcji w porze emisji Teatru Telewizji przez TVP. Masowa widownia telewizyjnych spektakli teatralnych zniknęła odtąd bezpowrotnie.

Włodarze telewizji publicznej usiłowali ratować oglądalność bez rezygnacji z misji, przesuwając ambitne filmy i audycje kulturalne na późniejsze godziny. Odtąd przez kilka lat czytaliśmy i słuchaliśmy utyskiwań artystów i intelektualistów, że programy dla nich są nadawane po północy. Tak źle i tak niedobrze.

Pomińmy już ocenę wartości ambitnych polskich filmów, które Krzysztof Varga określił niedawno w "Dużym Formacie" jako ofertę dla masochistów. Mimo że nawet rodzima (o zagranicznej nie wspominając) publiczność nie chce ich oglądać w kinach, powstał system wspierania ich produkcji ze środków publicznych poprzez specjalnie powołaną instytucję: Polski Instytut Sztuki Filmowej. Rola TVP jako współproducenta polskich filmów jest już niekonieczna. Natomiast funkcję ich emitenta pełni TVP Kultura, a także komercyjna stacja Kino Polska.

Jeśli TVP 1 i TVP 2 pozostaną kanałami ogólnotematycznymi, to dopłacanie im z publicznych pieniędzy jest nierozsądne i nieuczciwe. Nierozsądne, bo inne (komercyjne) kanały o takim profilu zarabiają na siebie i jeszcze dają zysk właścicielom, a nieuczciwe, bo stwarza nieuczciwą konkurencję. Jeżeli podstawą ramówki TVP mają być - jak obecnie - telenowele i rozrywkowe programy z Dodą czy innymi celebrytami, to żądanie od obywateli dotowania tego jest bezczelnością. Próby wstawienia w to miejsce ambitnych filmów i teatralnych spektakli byłyby zaś naiwnością.

Artyści i twórcy żądający przywrócenia powszechnego abonamentu są na bakier z realiami. Te wyglądają bowiem tak, że już od wielu lat ściągalność tej wciąż przecież formalnie obowiązkowej daniny oscyluje wokół 50 proc., czyli połowa posiadaczy odbiorników nie płaciła i nie płaci, a wszelkie podejmowane próby egzekucji zawiodły. Obywatele nie chcą i nie będą dopłacać do tego, co od stacji komercyjnych otrzymują za darmo, ani za ambitne programy kulturalne, których w większości nie potrzebują. Powrotu do powszechnego abonamentu w Polsce nie ma i nie będzie, niezależnie od tego, co uchwalą parlamentarzyści i podpisze prezydent.

Da się inaczej

Jeśli chcemy mieć koniecznie publiczną telewizję (a nie jest to konieczność bezdyskusyjna), to rozwiązaniem jest zbudowanie portfolio zbliżonego do oferty koncernów komercyjnych, czyli kanału ogólnotematycznego (ale jednego, nie dwóch, jak obecnie), obudowanego kanałami specjalistycznymi, w tym kulturalnym. Jeśli niedostępny obecnie przez zwykłe anteny TVP Kultura to za mało, można przenieść go na częstotliwości TVP 2, która od "Jedynki" niczym się nie różni i nie wiadomo, po co istnieje (a przejście za kilka lat na cyfrową emisję zdezaktualizuje w ogóle ten problem, bo powszechnie dostępnych będzie znacznie więcej kanałów, w tym ewentualnie kulturalnych).

Jeżeli w tej mniej więcej formule zorganizowane komercyjne koncerny medialne mogą się utrzymać i jeszcze przynosić właścicielom zysk, to utrzymać się powinien i publiczny, który przecież zysku przynosić nie musi, a wszystko co zarobi może przeznaczać na programy misyjne (kwestię nadawania reklam, którymi TVP nie może obecnie przerywać audycji, da się uregulować kompromisowo, zezwalając np. na większą i częstszą ich obecność w programach rozrywkowych).

Osobną kwestię stanowi publiczne radio, ale to pieniądze nieporównywalne, więc i problem mniejszy. Warto jednak zwrócić uwagę, że na tym rynku działa np. stacja TOK FM emitująca prawie wyłącznie audycje "misyjne" (publicystyczne, kulturalne, popularnonaukowe, edukacyjne), a funkcjonująca w ramach komercyjnego koncernu medialnego, który nie dysponuje własną stacją telewizyjną. Zainicjowano tam nawet słuchowiska teatru radiowego. Dla miłośników wyrafinowanej kultury działają i takie stacje jak RMF Classic emitująca muzykę operową. A więc da się.

Artyści i twórcy wieszający się u prezydenckich klamek w intencji ratowania publicznych mediów zachowują się żałośnie, jak niegdyś pracownicy PGR, którzy też uważali, że państwowe gospodarstwa rolne muszą istnieć, by im dawać utrzymanie, a reszta społeczeństwa ma do nich dopłacać. Tyle że oczekiwań pracowników PGR nie potraktowano poważnie i dawno już je zlikwidowano, a żywności w sklepach pod dostatkiem i na każdy, nawet najbardziej wyrafinowany gust.

*Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji