Dr Korczak był z nami...
Wśród ogólnego odprężenia, już przy "drinkach" - po niewątpliwym sukcesie sztuki Tamary Karren "Kim był ten człowiek-Rzecz o Januszu Korczaku", z jedynym aktorem, Janem Biczyckim - autor dziękował wszystkim z Biczyckim na czele, reżyser dziękował autorowi, aktor po próbie generalnej powiedział że miał wątpliwości czy Korczak chce sztuki o sobie, ale dziś twierdzi, że był z nim ...
My widzowie-słuchacze twierdzimy, ja w ich imieniu twierdzę, że dr Korczak był z nami, dzięki autorowi - Tamarze Karren i aktorowi - Janowi Biczyckiemu.
W pocie czoła, w rekordowo krótkim czasie, skupiając się na sprawach najistotniejszych a lekceważąc (na razie) drugorzędne, autor, aktor, reżyser i cały zespół wyrwali z przeszłości i ożywili całopalną ofiarę Henryka Goldszmita - Janusza Korczaka. Autor dał "rzecz" o potężnej autentyczności, wszechstronną i sceniczną. Aktor wykorzystał w pełni treść i konstrukcję i nade wszystko autentyzm.
Sztuka chwyta od początku: uważnych chwyta od rzutu oka na odkrytą scenę, na nieład agonii, na dziecinną garderobę, na płaszcz przedwojenny z odznakami majora... Ale publiczność mości się i trajkoce, no bo jeszcze się nie zaczęło, a to się już zaczęło ... Wielu nie zwraca uwagi na odskocznię i rekwizyty tragedii - jakby echo mimowolne tak częstego niezwracania uwagi na zabiegi "Starego Doktora" ...
Z momentem wejścia Biczyckiego-Korczaka aż do jego dwukrotnego wyjścia, nie słabnie napięte skupienie - wszystkich.
AUTOR
Sztuka? Wielka sztuka. Temat chwyta za serce, za gardło, wstrząsa, przeraża ... Więc "samograj"? Zrobienie ze znanego, sławnego już dramatu na miarę historyczną, żywego, strawnego przeżycia scenicznego - to zadanie niezmiernie trudne. Co wybrać? Co i jak pokazać? Jak przepleść historyczny epos z wydarzeniami dnia codziennego? Komu oddać rolę tak trudną wbrew pozorom?
Pierwsza pochwała dla autora i aktora, to trudność oceny sztuki napisanej, bo tak związana jest z zagraną.
Autor wygrał. Dał wybranemu przez siebie aktorowi narzędzie dobre, rusztowanie i pokrycie pozwalające pokazać wszechstronnie osobowość Bohatera na tle makabrycznych wydarzeń.
Czerpiąc z przeobfitego materiału (co stanowi jedną z trudności), autor potrafił wywołać najistotniejsze momenty: z biografii Korczaka; z tła przedwojennego, międzywojennego, okupacyjnego; z problematyki polsko-żydowskiej ; najistotniejsze dla charakterystyki: człowieka, lekarza, pedagoga, "matki-ojca" setek dzieci, bohatera... W tej grozie, gehennie, piekle - "Stary Doktor" nie przestaje być sprawiedliwy i obiektywny, bo taki był ale także dlatego, że autor napisał sztukę obiektywnie. I znowu trudność i znowu pochwała: trudne rozróżnienie tekstu autora i cytat z tekstów Bohatera, bo tak się splatają, zrastają. Trzeba by przeczytać, żeby osobno pochwalić Korczaka, a osobno Karren. A tych klejnotów, które zawdzięczamy obojgu, jest bez liku: obrazek młodego reformatora i rozbrajanie nożowników; o sercu Goldszmita-Korczaka, że "nie jego będą kochać, ale on ..."; "żądania ... w imieniu sprawy dzieci"; "dialog" z doktorem (nie "Starym Doktorem") w walce o dziecko i "sprawa wytoczona społeczeństwu imieniem dzieci"; ofiara z ojcostwa; Boże Narodzenie, którego "naród żydowski nigdy nie zapomni"; wszystkie scenki z "jego dziećmi" ; tęsknota dzieciom dana "za lepszym życiem" i Korczaka szukanie Boga. Znakomita przeplatanka - autobiografii w tył i rozważań ostatnich; filozofii i zajmowania się prozaicznego dziećmi; walki ze sobą jego "ogrójca" i walki ze zmęczeniem śmiertelnym i walki o sprawę dzieci; wspomnień pogodnych i ocen strasznej rzeczywistości...
AKTOR
Aktor. Wielki aktor! Bardzo trudno oderwać się od Biczyckiego-Korczaka, żeby docenić grę. To gra "bez gry", technika tak dojrzała, że znikła ... Jest "bycie" Korczakiem, życie i to nie na scenie ale "tam z Korczakiem".
Co za sztuka! Co za praca! Jakie bogactwo, potęga i subtelność w przekazywaniu przeżyć, nastroju, w użyciu głosu, uśmiechu, w ustawianiu ciała, w ruchach całego ciała - desperackich czy skonanych, w ruchach głowy, rąk, palców, w zamierającym ruchu warg, gdy zostają tragicznie półotwarte na moment, w mimice twarzy, ruchu brwi... A wszystko NATURALNE!
Od razu: nie wchodzi "na scenę", ale wchodzi w pokój, który ożywia i czyni go swoim. Wkłada kitel i zawadza palcami o sweter - może umyślnie, może nie ... Jaki jest zmęczony! Jaki jest naturalny, żywy i wyrazisty: czy gdy wali pięścią w stół i żąda; gdy gromi - skonany Mojżesz - samolubne sługi "Złotego Cielca"; gdy objaśnia, że mocz rozkłada się szybciej w lecie... A po wybuchach świętego gniewu - promienny uśmiech, anielski, chyba taki sam jak Korczaka ... Genialna piosenka i oczy wzniesione jak barokowego świętego, a za chwilę szelmowski niemal humor, najpogodniejszy. Wielkość i dynamizm i duma w poczuciu pełnienia ważnej służby i mądrość filozofa i energia realizatora - biją z postaci bezdennie steranego człowieka, do kości bezpretensjonalnego, pokornego w swej mądrości, zatroskanego wobec przemocy wydarzeń... Gdy siedząc na łóżku chwyta się za głowę słychać echo "Super flumina Babylonis ... " kocem okrywa się jak szatą liturgiczną; a jak lituje się nad wszą, przypomina się "Poor Yorrick..." - taki jest potencjał tematu, sztuki, gry...
Bez końca można by "smakować" momenty, choć prawie nie wypada: czułość nieskończoną z jaką bierze do ręki bucik czy rękawiczkę (choć potrafi "wspaniale" wziąć i odłożyć bez spojrzenia, zajęty czym innym) czy gdy daje dziecku "swoją poduszkę"; obojętność z jaką odkłada order, bo wspomina matkę i jej śmierć (ale drugi raz zauważa odznaczenie jak coś niezmiernie odległego); świetnie, za każdym razem inaczej mówi: "Poszed łem..." (do chorej bez pieniędzy) ; "Bóg Cię wysłucha..."; " ... Rzeźbiarz duszy... stary dureń"!; "wierny sprawie..."; " ... nigdy na beczkę ... przez nikogo!" - powiedziane z fantastyczną mocą! "Nie chcę ..." (o trupie dziecka) ... Jak cudnie powiedziana gadka o krawcu-poecie! Jak sprawnie zagrywa na harmonijce i urywa grę
LEPIEJ?
Kilka uwag o sprawach o wiele mniej ważnych od poprzednich, ale ważnych.
Dźwięk. Przeważnie technicznie wadliwy, poza paroma momentami ("Kiedy ranne..."); kolęda bardzo kiepsko brzmi, końcowa piosenka tak ważna - słabo, słowa niewyraźne. Trudno zidentyfikować hałasy: czy to strzały, czy kanalizacja? Marnie wyszły odgłosy 1939; czy potrzebne tak długie i tak niewyraźne na samym początku sztuki; kiepsko słychać fragment z przemówienia Becka, czy to potrzebne? Oświetlenie. Czy musi być stale takie same (jeśli się nie mylę pozostaje cały czas takie same)? Wolałbym pewne zmiany: słabsze na początku, mocniejsze (upiorne białe) np. w momentach wybuchów gniewu Korczaka i łącznie z hałasami okupacyjnymi; może wtedy krwawe? Przy końcu sztuki widziałbym mocne światło a po ostatnim wyjściu Korczaka chwila pustej sceny, mocno oświetlonej i potem zupełna ciemność. Byłby to moment skupienia i wyraźna przerwa przed oklaskami i wyjściem aktora, autora itd. na scenę. Choć Korczak świetnie wychodzi: zerwał się i wyszedł pospiesznym krokiem, a głośnik nadaje (słabo) "Idziem do kąpieli", publiczność nie od razu zdaje sobie sprawę, że to koniec i następuje moment niepewności.
Czy bałagan w pokoju Korczaka nie za wielki? Wychowawca, lekarz i taki nieład? Ale może to i słuszne, bo on musi działać za dziesięciu i jest skonany i za chwilę wszystko się kończy ...
Nie cała publiczność zdaje sobie sprawę, że dr Korczak zalewa kubeł wodą z miednicy a nie wylewa... z miednicy, w której się później myje, on lekarz.
WSPÓŁPRACA
Program prawdziwie pamiątkowy daje niezrównaną (vangoghowską) fotografię Janusza Korczaka i jakże doń podobną podobiznę Jana Biczyckiego, znakomitego aktora, członka sławnego monachijskiego "Kammerschpiel". Leopold Kielanowski słusznie zestawia postać Korczaka z postacią błog. Maksymiliana-Marii Kolbe: obaj "ratują godność człowieka w apokaliptycznych czasach poniżenia i zagłady".
Autor dobrze i pięknie pisze o Bohaterze sztuki, o jego życiu "po franciszkańsku ofiarnym, jałmużniczym, służebnym sprawie dziecka", o jego walce "o prawo dziecka ... także do poezji, kwiatów i radości", o wyborze "drogi wyrzeczenia i ofiary... zamiast własnego domu - sala sierocińca", o "medycynie ubóstwa", o "mistyce religijnej" i "rycerskiej odwadze". Nie zgadzam się z nią, gdy w ostatnim zdaniu podkreśla fakt do oceny niemożliwy, dotyczący reakcji dzieci, gdy "zrozumiały, że nawet on ich nie uratuje". Myślę, że może nie zrozumiały, że dzieci przede wszystkim wiedziały do końca i czuły, że nie opuścił ich, że został z nimi... I myślę, że potrafił zająć ich aż do końca, pewnie śpiewając z nimi. Protestuję przeciwko powiedzeniu "ich płacz przeciwko niemu" w nieco pretensjonalnym niestety wierszu Jerzego Ficowskiego.
A oto lista zasłużonych współtwórców pamiętnego wydarzenia, "ważnego dopełnienia oblicza ideowego ... drogi" Teatru Polskiego ZASP: Leopold Kielanowski - kierownik artystyczny, Helena Kaut-Howson - reżyseria, Feliks i Jacek Matyjaszkiewicze - scenografia i światła, Marta Smolińska - organizacja, Małgorzata Jarzębowska - dźwięk; współpraca: Tola Korian, Jan Pęski, Krystyna Podleska i dzieci z londyńskiej Polskiej Szkoły Sobotniej im. M. Kopernika.
CZŁOWIEK
Na pytanie "Kim był ten człowiek?" odpowiedź jest jednoznaczna, bo Bogiem ani bogiem nie był i ani autor nie zamierzał go deifikować ani tym bardziej on sam nie godziłby się na deifikację. Henryk Goldszmit - Janusz Korczak był człowiekiem, ale w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, bo dał - wedle słów Boga-człowieka - dowód największej miłości: oddał życie za bliźnich.
Zaprawdę był dzieckiem Boga i nie protestowałby przeciwko tej identyfikacji.