Artykuły

Zmierzamy do Europy w najlepszym towarzystwie

- Będziemy mieli koprodukcję z nowojorską Metropolitan Opera. Czekają nas też interesujące projekty z teatrami włoskimi i niemieckimi, z operami w Walencji i Petersburgu - mówi Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego Opery Narodowej, o premierach sezonu, na które czeka z niecierpliwością.

Co dla pana będzie najważniejszym wydarzeniem w tym sezonie? - Jego początek i koniec. Inscenizacja "Pasażerki" to coś więcej niż tylko standardowa premiera. Tym spektaklem sięgnęliśmy do doświadczeń Zofii Posmysz, więźniarki Auschwitz, i przywróciliśmy Warszawie oraz Polsce kompozytora Mieczysława Weinberga - kompozytora bardziej znanego za granicą. Dzięki jego operze opartej na powieści Zofii Posmysz pozyskaliśmy również wspaniałego artystę Davida Pountneya.

To on sprawił, że poczułem się zobowiązany do troski o spuściznę Weinberga, kompozytora tej rangi co Lutosławski, Penderecki czy Szymanowski. Przygotowując premierę "Pasażerki", mieliśmy świadomość, że robimy coś wyjątkowego. Sezon zakończy zaś kolejny wspaniały spektakl Davida Pountneya. Reżyserowany przez niego "Król Roger", którego premiera odbędzie się w dniu objęcia przez Polskę prezydencji w UE. Czyż można wybrać lepszy utwór na ten dzień niż opera, którą stworzyli dwaj wielcy Europejczycy Karol Szymanowski i Jarosław Iwaszkiewicz?

"Pasażerka" powstała w koprodukcji Opery Narodowej, Bregenzer Festspiele, English National Opera, Teatro Real w Madrycie. Czy będzie więcej takich międzynarodowych działań?

- Już są i, co ważniejsze, mają inny wymiar niż do niedawna. Kiedy zaczynaliśmy współpracę koprodukcyjną musieliśmy "wsiąść do statków, które już płynęły", dołączyć do rozpoczętych przedsięwzięć, bo projekty operowe rodzą się z paroletnim wyprzedzeniem. Moje osobiste doświadczenia i kontakty Mariusza Trelińskiego spowodowały, że udało nam się zaangażować w kilka ważnych produkcji scenicznych. Teraz myślimy o kolejnych i możemy sobie pozwolić na zgłaszanie propozycji, a nie wyłącznie dostosowywać się do planów partnerów.

Z koprodukcją jest jednak tak jak z występami na światowych scenach. O klasie artysty świadczy nie to, że się na nich pojawił, lecz to, że był tam zapraszany wielokrotnie.

- Dlatego było mi bardzo miło, kiedy dyrektor English National Opera John Berry, który nie mógł przyjechać do nas na premierę tworzonej z nim koprodukcji "Katii Kabanovej", oświadczył potem, że zdaniem jego współpracowników nasz spektakl był atrakcyjniejszy od londyńskiego. Takie informacje szybko rozchodzą się po świecie i dlatego będziemy mieli koprodukcję z nowojorską Metropolitan Opera. Czekają nas też interesujące projekty z teatrami włoskimi i niemieckimi, z operami w Walencji i Petersburgu.

Dlaczego nazywa pan ten sezon autorskim?

- Ponieważ my w istocie decydowaliśmy o jego kształcie. Nie mieliśmy już żadnych obowiązków wynikających z planów poprzedniej dyrekcji. Naszą koncepcją jest utrzymanie w repertuarze równowagi między współczesnością a dawną operą. Chcemy być coraz bardziej otwarci na utwory XX-wieczne i jeszcze młodsze, ale pragniemy być atrakcyjni dla widzów o tradycyjnych gustach.

Na którą premierę czeka pan ze szczególnym zainteresowaniem?

- Na "Turandot" w inscenizacji Mariusza Trelińskiego i Borysa Kudlicki. Moim zdaniem obaj urodzili się po to, by zmierzyć się z geniuszem Pucciniego. Szalenie interesująca będzie też propozycja Sashy Waltz. Ta artystka, która zatarła granice między teatrem, śpiewem i tańcem, przygotuje operę "Matsukaze" japońskiego kompozytora Toshio Hosokawy. A z propozycji baletowych bardzo czekam na konfrontację "Święta wiosny" w ujęciu trzech choreografów.

Nie dostrzega pan częstego w wielu innych teatrach konfliktu między operą a baletem?

- Bardzo mi zależało, by u nas zapanowała równowaga, i sądzę, że udało się ją osiągnąć. Balet przestał być podporządkowany operze jako sztuce wiodącej, odzyskał suwerenność, a wspaniałą przemianę zespołu w dużej mierze zawdzięczamy temu, że na jego czele stanął Krzysztof Pastor. Myślę, że Polski Balet Narodowy jest na dobrej drodze, by dorównać najlepszym zespołom europejskim.

Czego zaś nie udało się zrobić dyrektorowi Opery Narodowej?

- Rzeczy pozornie prozaicznej - uporządkować spraw własnościowych. Po II wojnie światowej Arnold Szyfman odbudował ten teatr na gruncie dwa razy większym niż pierwotnie. Nierozwiązany problem prawa własności gruntów ogranicza nasze szanse ubiegania się o środki z Unii Europejskiej. Moglibyśmy je przeznaczyć na cele tak niezbędne, jak nowe sale prób dla zespołów. Ten, jeden z najwspanialszych gmachów teatralnych świata, był projektowany w czasach, gdy pracowało się w zupełnie innym rytmie. Teraz opera i balet potrzebują nowych przestrzeni. W ogromnym budynku można je znaleźć, jednak bez pieniędzy z Unii nie przeprowadzimy niezbędnych inwestycji. Mam nadzieję, że ten problem uda się rozwiązać w nieodległej przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji