Artykuły

Moje miejsce na ziemi

- Jestem facetem, który łapczywie czyha na cudowne chwile w życiu, które zdarzają się wówczas, gdy wymyślam coś nowego - archiwalna rozmowa z MIROSŁAWEM OLSZÓWKĄ, mimem, menedżerem, marzycielem.

Artur Borkowski: Co to jest ruch kontrolowany?

Mirosławem Olszówka: Można tak nazwać pantomimę, w której wyrażając myśli, pojęcia, zjawiska gra się wyłącznie ruchem ciała i mimiką.

I Ty w tym podobno jesteś mistrzem?

Mistrz to wielkie słowo. Wolę o sobie mówić - mim, który kiedyś zakochał się w pantomimie.

Kiedy to było?

Znalazłem się w Teatrze Wizji i Ruchu, który prowadził Jurek Leszczyński, kiedy miałem 19 lat i marzenie bycia wielkim aktorem. Zdobyłem dyplom aktora mima i zacząłem grać m.in. w spektaklach "Rzecz o Fauście", "Malczewski", "Burza", "Kain", "Szkoła cudów". W sumie z Teatrem Wizji i Ruchu wystąpiłem w kilkunastu programach telewizyjnych i w paru filmach fabularnych. Pamiętam szczególnie obraz "Pierścień i róża", gdzie pojawiałem się wielokrotnie, raz z wąsami, a raz bez.

Po jakimś czasie założyłeś własny teatr.

- Raczej założyliśmy, myślę tu o mojej żonie Małgosi Mazurkiewicz, którą poznałem u Leszczyńskiego. W 1988 roku nasz Teatr Scena Ruchu był pierwszym prywatnym teatrem w kraju.

Pamiętam, że na ulicach Lublina bardzo często widać było Wasze plakaty.

- Potrafiliśmy zagrać nawet 100 przedstawień w ciągu roku. Wychodziliśmy z założenia, że aktor jest po to, żeby grać. Był to jednocześnie sprawdzian dla nas samych. Jeśli to, co robisz, nie znajduje uznania u odbiorcy, widza, nie masz po prostu co włożyć do garnka.

Kiedy do tego garnka "włożyłeś" muzykę Voo Voo?

- To był chyba rok 1990. Wybrałem się do klubu Grażyna w Lublinie, żeby posłuchać zespołu, o którym ktoś mi powiedział, że jest dobry. Już po pierwszym utworze szczęka mi opadła. Z jaką swobodą oni grali, jak improwizowali. Czuło się, że ci muzycy potrafią zagrać wszystko i to na najwyższym poziomie. Zapragnąłem mieć ich muzykę w naszych spektaklach. Poszedłem za kulisy i nieśmiało zwróciłem się do Waglewskiego: - Panie Wojtku, czy zechcieliby panowie skomponować coś dla Teatru Scena Ruchu? Waglewski najpierw mi kazał mówić sobie po imieniu, a potem wyraził chęć obejrzenia nas na scenie. Stwierdził, że jeśli spektakl przypadnie mu do gustu, napiszą do niego muzykę. Zagraliśmy "Popioły" inspirowane obrazami Edvarda Muncha, słynnego norweskiego malarza i grafika. Dwa tygodnie później otrzymaliśmy od zespołu taśmę z gotową muzyką.

Co było potem?

- Spektakle, spektakle w kraju i za granicą na wielu znaczących festiwalach teatralnych, m.in. ze wspomnianymi "Popiołami", "Kalejdoskopem", w którym to przedstawieniu pięknie na akordeonie zagrał Mateusz Pospieszalski. Cieszyliśmy się, że to, co robimy, znajduje poklask. W tym czasie Małgosia i ja otrzymaliśmy Nagrodę Teatralną Prezydenta Lublina i Wojewódzką Nagrodę Teatralną.

I zostałeś menedżerem Voo Voo.

- Gdy dostałem od zespołu propozycję prowadzenia jego interesów, pomyślałem sobie - czym się tak naprawdę różni sprzedawanie spektakli od sprzedawania koncertów? Po kilku dniach namysłu powiedziałem - tak.

W tzw. międzyczasie założyłeś w Lublinie klub Graffiti. Po co?

- Nie narzekaliście przecież chyba na brak zajęć?

Podobnie rozumowali nasi znajomi, mówiąc, że bierzemy

sobie na głowę ogromny kłopot. A jednak spróbowaliśmy i udało się. Przez 7 lat zorganizowaliśmy wiele koncertów, spektakli, wystaw dla ponad 400 tysięcy ludzi! O Graffiti mówiło się, że jest jednym z najlepszych klubów rock-androllowych w kraju. I ta marka pozostała do dzisiaj. Klub ma już trzeciego właściciela i nadal chętnie występują w nim nie tylko polscy artyści, liderzy uprawianych przez siebie gatunków sztuki.

Pamiętasz Waszą pierwszą wizytę w Janowcu?

- Pamiętam, że szukając miejsca na wakacje 14 lat temu kupiliśmy tam ziemię. Teraz chcielibyśmy w Janowcu żyć na stałe. Do domu, do Lublina przyjeżdżamy podlać kwiaty i zaraz wracamy nad Wisłę. Właśnie tam, podczas spacerów, w mojej głowie rodzi się mnóstwo pomysłów, które szybciej lub wolniej wcielam w życie.

Na przykład?

Choćby koncerty Voo Voo na dziedzińcu janowieckiego zamku czy dwie płyty tego zespołu zrealizowane w tutejszym Spichlerzu.

Co tojest Manes?

- Zawsze słyszałem, że miejscowi mówią na nadwiślańskie wzgórze Manes. Idę na Manes, palą ogniska na Manesie. W tym miejscu wypasane były kiedyś konie, a więc może słowo manes pochodzi od słowa maneż, które, jak wiadomo, oznacza plac do ujeżdżania koni? Nie wiem, ale wiem, że to słowo od razu wpadło nam w ucho i postanowiliśmy tak właśnie nazwać uroczy fragment Janowca.

Wprawdzie reklamujecie Manes jako jadło z pejzażem, co jest absolutną prawdą, bo widok od stołów, przy których można dobrze zjeść, na Wisłę i Kazimierz jest naprawdę rewelacyjny, to jednak równie ważna jest strawa duchowa serwowana przez Ciebie i Małgosię. Śmiejemy się, że nam do życia, obok chleba, potrzebna jest sztuka. Spełniamy się we wszelkiego rodzaju działaniach związanych właśnie ze sztuką. Dlatego liczymy na to, że manesowi goście zaspokoiwszy głód i pragnienie w naszym lokalu, zostaną na janowieckim wzgórzu na dłużej, mając apetyt, na przykład, na dobry spektakl czy koncert.

Zdradź Wasze plany.

- Przyszłoroczny sezon zaczniemy majówką teatralną. Gwiazdą tradycyjnej już czerwcowej sobótki będzie zespół Voo Voo, który w przyszłym roku zamierza świętować jubileusz dwudziestolecia swojego istnienia. W lipcu zamek w Janowcu opanują jazzmani.

Są warsztaty jazzowe w Puławach, dlaczego więc nie połączyć sił i nie zorganizować dużego, międzynarodowego festiwalu po tej stronie Wisły?

Na sierpień planujemy imprezę pod hasłem Zamkowe Lato

Kabaretowe. Tak się składa, że naszym wychowankiem jest Michał Wójcik, wyższy z panów Wójcików, członek kabaretu Ani Mru-Mru. Zaproponowaliśmy chłopakom, aby byli gospodarzami spotkania młodych kabaretów z całej Polski. Marzy mi się też, żeby na Manesie ustawić duży krąg taneczny, na którym co tydzień, przez całe wakacje, ludzie oddawaliby się tańcom z różnych części świata. A więc jednej soboty byłyby to rytmy kubańskie, potem żydowskie, rosyjskie, włoskie, francuskie czy meksykańskie. Muzyce towarzyszyłyby regionalne potrawy i trunki, spotkania z ciekawymi ludźmi z tych krajów.

Jeśli choć część z owych planów uda Wam się zrealizować, Janowiec i Manes staną się prawdziwymi centrami kultury.

Wyznaję zasadę, że jeśli człowiek czegoś bardzo pragnie i jest konsekwentny w dążeniu do celu, to musi mu się udać. Po to, żeby realizować nasze marzenia, powołałem do życia Kiton Art. Jest to firma menedżerska, której zadaniem będzie organizowanie wszelkich imprez kulturalnych w Janowcu oraz bliższych i dalszych jego okolicach.

Sprzedajesz, z bardzo dobrym skutkiem, Wasz teatr, Voo Voo. Jak chcesz promować swoje poczynania w Janowcu?

- Już to robię. Zacząłem od strony internetowej, którą właśnie Państwo odwiedzacie. Rozważam ideę wydawania regionalnej gazety w trójkącie Janowiec - Kazimierz -Puławy.

W ubiegłym miesiącu na Manesie pojawił się... rycerz. Kazimierz ma swojego koguta, pomyślałem więc o jakimś czytelnym symbolu dla Janowca. Jeśli ktoś przyjrzy się dokładnie ruinom zamku, dostrzeże na jednej z jego ścian postaci rycerzy namalowanych przez znanego artystę Grzegorza Sandeckiego. "Przeniosłem" je do ciasta drożdżowego i oferuję na Manesie i w zamku. Chciałbym, żeby ten sympatyczny rycerz był znakiem rozpoznawczym dla wszelkich imprez organizowanych przez nas w Janowcu.

Jesteś zakochany w tym miasteczku...

- Bo to magiczne miejsce, które nie ma innej szansy rozwoju, jak tylko turystyka i rekreacja. Jeszcze chwila, jeszcze parę lat i ludzie tu żyjący zrozumieją to. W Janowcu brakuje bazy noclegowej, miejsc, gdzie można by coś zjeść. Nawet niewielkie pieniądze zainwestowane choćby w gospodarstwa agroturystyczne, powinny się szybko zwrócić. Może kiedyś Janowiec z Kazimierzem połączy kolejka gondolowa, taka jak w górach. To dopiero byłaby atrakcja 130 kilometrów od stolicy, nad Wisłą, z dwoma zamkami w tle! Ten w Janowcu koniecznie musi mieć iluminację i jak najczęściej powinny z jego murów lecieć w niebo sztuczne ognie.

Mim, menedżer, marzyciel. Kim właściwie jest Mirosław Olszówka?

- 44-letnim facetem, który łapczywie czyha na cudowne chwile w życiu, które zdarzają się wówczas, gdy wymyślam coś nowego. Wiesz, co mi ostatnio przyszło do głowy? Dowiedziałem się, że komendant janowieckiej policji jest zapalonym koniarzem. Rozmawiałem z nim, że gdyby tak znaleźć jakiegoś sponsora, kupić kilka wierzchowców i posadzić na nich funkcjonariuszy... Ile miast w Polsce ma konną policję?

Rozmowa archiwalna z 2004 roku. Wywiad z Mirkiem Olszówką nie ukazał się on nigdzie w druku, a jedynie na stronie internetowej www.janowiec.com.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji