Artykuły

"Nasza klasa" w Budapeszcie

"Co jest polskie?" zapytuje wielu autorów, gdyż odczuwają potrzebę załatwienia rzeczy niezałatwionych. My też moglibyśmy wyciągnąć z tego naukę - węgierska krytyka o premierze "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Katona József Színhaz.

"Opowiadane losy"

Recenzja Istvána L. Sándora w miesięczniku teatralnym Ellenfény

Nowy program teatru "Katona" nie próbuje oszczędzić widzom bólu wypływającego z zetknięcia się z faktami. Konfrontacja odbywa się niekiedy bezpośrednio (jak w "Cyganach" lub "Mizantropie"), niekiedy w przenośni ( jak w "Golden Dragon" czy "Udając ofiarę"), kiedy indziej znów rozbrzmiewa głosem kronikarza osobistych wspomnień, jak w sztuce "Nordost" czy obecnej premierze.

(...) Sztuka Słobodzianka z 2009 roku opowiada o małym miasteczku we wschodniej Polsce, gdzie po wejściu niemieckich okupantów w 1941 roku Polacy zamknęli w stodole i spalili żywcem całą ludność żydowską. Polska premiera sztuki wzbudziła - całkiem niedawno - mnóstwo negatywnych reakcji, gdyż zmusiła do historycznej konfrontacji, w której bohaterów nie można opisać jednoznacznie w kategoriach czerni i bieli. I chociaż nasze doświadczenia historyczne są w znacznym stopniu podobne, sztuka wywoła na Węgrzech zapewne innego rodzaju refleksje. Bowiem to, o czym opowiada "Nasza klasa" może byś częścią naszej historii tylko w przenośni, ale za to w przenośni może nią być bezwzględnie. W węgierskim życiu intelektualnym brak jest takich konfrontacji, a przedstawienie brak ten w pewien sposób wypełnia. Z powodu jednak przenośni wzmacniają się raczej ludzkie wymiary tej "dalekiej" historii, jakkolwiek ważne pozostałyby elementy historyczno-społeczne.

"Nasza klasa" jest sztuką zdecydowanie narratywną. Jej postacie nie rozmawiają ze sobą, lecz opowiadają swoje historie obok siebie. Tak więc sztuka składa się właściwie nie ze scen, ale z różnorodnych równoległych opowiadań, które nabierają dramatyczności poprzez to, w jaki sposób się rozszczepiają, przeplatają ze sobą, raz potwierdzają, innym razem znów zaprzeczają sobie nawzajem. W wielogłosowych tekstach poszczególni bohaterowie prowadzą dialogi i spory przedstawiające rozbieżne punkty widzenia.

W "Naszej klasie" dziesięciu niegdysiejszych szkolnych kolegów opowiada całe swoje życie. Z tego wynika największa zaleta sztuki, a zarazem największa jej trudność. Słobodzianek stara się osiągnąć niemal encyklopedyczną kompletność, kiedy każdemu z dziesięciu bohaterów poświęca takie samo zainteresowanie. W dążeniu tym otwiera się przed nami niewyobrażalnie wielowątkowa i bogata gmatwanina równoległych i przeciwstawnych losów ludzkich. Widz musi skupić całą uwagę, aby rozwikłać i zrozumieć każdy zwrot i każdy niuans.

Reżyseria Gábora Máté bardzo nam w tym pomaga, jednak nie można powiedzieć, że przygotował on spektakl koncentrujący się na tekście, gdyż inscenizacja pełna jest precyzyjnych i finezyjnych elementów gry stwarzających atmosferę szkolnej klasy (na początku aktorzy bawią się nawet w dziecinne rymowanki i zabawy kołowe). Gra aktorów nigdy nie dominuje, nie odciąga uwagi od tekstu, raczej czyni go bardziej zrozumiałym, towarzyszy mu i wzmacnia doznania. Inscenizacja, przez cały spektakl, pomysłowo wykorzystuje elementy szkolnej klasy (ławki, tablicę, kredę, cyrkle, linijki, czapki itp.), które służą jako rekwizyty w ukazywaniu przeplatających się i rozdzielających dróg życia.

Bogactwo punktów widzenia w sztuce wzmacnia i to, że w trupie "Katony" wszystkie role grane są przez równorzędnych aktorów, tak więc i sztuka, i przedstawienie pozbawione są głównego bohatera - każdy z nich może stać się ważny w odpowiednim momencie. Rówieśników klasowych grają aktorzy w różnym wieku, ich wiek pokazuje, ile mieli lat umierając. Martwi są jednak dalej obecni w grze, z kredowobiałymi twarzami snują dalej wspólną historię. Istotną zaletą spektaklu jest to, że daje pole do popisu (również) takim aktorom, którzy już dawno grali wybitniejsze role w tym teatrze. Mam tu na myśli przede wszystkim Pétera Haumanna, Jánosa Bána, Dénesa Ujlakiego, Pétera Takátsyego, Zoltána Rajkaiego, ale także chociażby Rékę Pelsőczy, czy László Szacsvayego. Każdy z nich z doskonałym wyczuciem kreśli poszczególne losy. Odnosi się to także do Eriki Bodnár, która w zeszłym roku zamknęła wybitny sezon, ale też do występującej już w wielu przedstawieniach studentki szkoły teatralnej Hanny Pálos. Starannie dopasowuje się też do zespołu student Viktor Dénes, grający najwcześniej ginącego bohatera.

Gra aktorska (i reżyseria) podkreśla jedną z najważniejszych cnót sztuki: niezwykłą obiektywność. Ani Słobodzianek, ani spektakl nie dokonują osądu bohaterów. A już na pewno nie na płaszczyźnie etnicznej czy wyznaniowej. Bohaterowie różnią się między sobą nie przynależnością, lecz przyjętymi przez nich ludzkimi rolami. Zarówno wśród Polaków, jak i wśród Żydów znajdują się tacy, którzy zanurzyli się głęboko w zbrodni. I po obu stronach są ci, którym los przydzielił rolę ofiary. Nie ma białych i czarnych charakterów. Nawet u ofiar odczuwamy momenty zwątpienia i ich błędy, mordercy też działają błądząc lub pod przymusem. Większość natomiast błąka się beznadziejnie pośród przymusu grania roli narzuconej w zmieniającym się świecie.

"Nasza klasa" rysuje ponury obraz historyczno-społeczny Europy Środkowo-Wschodniej, który ciągle wpędza człowieka w świat zdrady, podstępu, nienawiści i zemsty. Dlatego też Ameryka (do której uda się kilku bohaterów) wydaje się ponadhistoryczną wyspą, gdyż tam człowiek musi stawić czoła nie mrokom przeszłości, tylko własnemu losowi. Bowiem w miarę upływu życia coraz więcej bohaterów zadaje sobie pytanie: jaki był sens mojego życia?

"Nasza klasa" nie zamierza grać na uczuciach. Pozwala, aby wydarzenia mówiły same za siebie. I pozwala, aby rozgrywały się one dalej w widzach, przywodząc pytania, dylematy i nasuwające się węgierskie podobieństwo.

Spektakl zamyka list kolegi z klasy, który jeszcze jako uczeń wyjechał do Ameryki i został tam rabinem. W liście tym długo wymienia imiona członków liczebnej rodziny - dzieci, wnuków, prawnuków. To wyliczanie przywodzi wieczną pamięć przodków (rodziców, dziadków, braci i dalszych krewnych) spalonych w stodole i niezniszczalną moc życia. Wyrwane drzewo ponownie zapuszcza korzenie, a życie rodzi nowe pędy.

W jednym z następnych numerów "Ellenfény" pragniemy bardziej dogłębnie przeanalizować spektakl.

Link do źródła: http://www.ellenfeny.hu/szinhazmuveszet/budapest/elbeszelt-sorsok-mate-gabor-katona-slobodzianek

***

Mordercy, z cyrklem i linijką

Recenzja Balázsa Urbána w miesi cyniku teatralnym Színház

Dzieciaki rozrabiają podczas całej lekcji, która trwa przez pokolenie.

Bohaterami sztuki współczesnego polskiego dramatopisarza Tadeusza Słobodzianka, znanego u nas jako autora "Proroka Ilji", są uczniowie, choć szkoła jest tu raczej symbolem pokolenia. Należący do jednego rocznika, lecz różniący się wyznaniami, przekonaniami, charakterem, ludzie poddani są egzaminowi narzuconemu przez pożogi polskiej historii ubiegłego wieku. Niemal nikt nie jest w stanie go zdać. Ci, którzy nie stali się swego czasu ofiarami, sami przeradzają się w morderców lub (w mniejszym lub większym stopniu) bezsensownie przeżywają swe życie. Ramy obejmującej dziesiątki lat historii (w spektaklu "Kamry" skróconej do ponad dwóch godzin) tworzą: z jednej strony klasa występująca jako symbol, z drugiej strony - technika narracyjna. Pierwszą z nich reżyseria Gábora Máté realizuje w sposób pełen inwencji: scenografia Balázsa Czieglera przedstawia przez cały spektakl klasę szkolną. Numer sceny i rok pisane są kredą na tablicy, pomoce naukowe (cyrkiel, linijka itp.) przeistaczają się w broń, narzędzia kaźni, aktorzy zaś w niektórych dramatycznych scenach zachowują się jak niesforne dzieciaki (np. rzucają w siebie kulkami z papieru). Kostiumy projektu Anny Füzér przypominają ówczesne mundurki szkolne i zdejmowane są przez aktorów dopiero po śmierci granych przez nich postaci. Ta forma teatru szkolnego, przywodząca na myśl pierwszą klasę, celowo tworzy ostry kontrast z powagą wydarzeń. Z kolei technika dialogu, która zamiast konwersacji opiera się niemal wyłącznie na narracji (czasami narracji równoległej), nie jest już obca ani aktorom, ani widzom, mogliśmy spotkać ją ostatnio na poprzedniej premierze, w przedstawieniu "Nordost" na scenie "Kamra" (faktem jest, że w przedstawieniu tym nie można było ująć dialogów chociażby ze względu na samą osnowę).

Spektakl "Kamry" dostosowuje się do specyfiki sztuki również pod innymi względami. W tragiczne węzły wplata a to żywy humor, a to nieco filozofii życiowej czy odrobinę filozofii kuchennej. Koncentruje nieco zbyt rozpisany tekst, tworzy niezwykle sugestywne sceny, lecz tam, gdzie samo dzieło sprawia wrażenie zbyt objaśniającego i rozpisanego, spektakl też wypada z rytmu. Na szczęście faktycznie tylko w kilku momentach. Sceny te być może potrzebne są w sztuce do tego, aby widz nie był wyłącznie pod wrażeniem indywidualnych dramatów i zbiorowej odpowiedzialności historycznej, ale także zastanowił się co nieco nad sensem ludzkiego istnienia. Bo tragiczna może być nie tylko wczesna śmierć, ale patrząc z perspektywy czasu także i długie, bezsensowne życie. Wszystko to przekazane jest poprzez ekspresywną grę aktorską.

Viktor Dénes gra nie tylko rolę ofiary, żydowskiego chłopca naiwnie dążącego do swojej zguby, lecz delikatnie daje odczuć, że jeżeli Jakob Kac żyłby dalej, z łatwością sam przekształciłby się w hienę. Hanna Pálos ukazuje nam na początku Dorę jako słodką, zalotną uczennicę, później misternie pozwala wyczuć cierpienie wywołane konfliktem uczuć i zmysłów. Rysiek w wykonaniu Pétera Takátsyego i Menachem Zoltána Rajkaiego reprezentują z punktu wiary i światopoglądu dwa przeciwstawne bieguny, ich charaktery są z kolei niesłychanie sobie bliskie: zabójczy gniew, bezwzględność, tchórzliwość cechuje ich obu. To, że ich losy potoczyły się inaczej jest właściwie kwestią przypadku. Aktorzy kreślą swe role finezyjnie i powściągliwie, ale zdecydowanie. Bardziej odpychającą postać formuje János Bán w Zygmuncie, ukazując bezmyślnie podłą postać dostosowującą się do wszystkich ustrojów, a to donosiciela, a to oprawcy. Delikatniejszą, chytrzejszą odmianą tego typu jest Heniek, biorący udział w morderstwach i przestępstwach "tylko" biernie, wiedzący wszystko o wszystkich, robiący zawrotną karierę kościelną. Heniek do końca swych dni toczy swą prywatną walkę z drugim mistrzem przetrwania, początkowo również "biernym mordercą", a później faktycznie mordercą w imię żydowskiej miłości, zabijającym prawdopodobnie własne dziecko, niemogącym znaleźć szczęścia Władkiem. Ksiądz László Szacsvayego sprawiający wrażenie słabego i bojaźliwego jest w gruncie rzeczy silniejszy od wszystkich, a już na pewno wiele więcej wie o sztuce przetrwania od podążającego bezwładnie za wypadkami młynarza granego przez Dénesa Ujlakiego, z pozoru okazu siły, zdolnego w całym swym życiu do dwóch wielkich czynów. Jako symboliczny można odebrać fakt, że ich pogrzeb odbywa się tego samego dnia. Uzupełniają się wzajemnie także losy dwu, przeżywających wojnę kobiet - Żydówki i Polki - pierwsza z nich ukrywana jest przez niekochanego przez nią mężczyznę, druga ukrywa niekochającego ją mężczyznę. Przechrzczona na Mariannę Rachelka spędzi swe życie u boku niekochanego mężczyzny, zaś Zocha nigdy już nie spotka takiego mężczyzny, w którym zakochałaby się z wzajemnością. Obie umierają w samotności. Erika Bodnár i Réka Pelsőczy grają te dwa beznadziejne losy zarówno plastycznie, jak i konsekwentnie. Tak jak Péter Haumann gra emigrującego wcześnie idealistę Abrama, który z całkowitym niezrozumieniem obserwuje polskie wypadki, obrazując jego postronność i dobroduszną nicość, ukazując bankructwo życia tej postaci. Brak jest bowiem wyjścia - początkowe gorączkowe przygotowania, wesołe śpiewy, miłosne droczenie się, dziecinne konflikty giną we mgle, nadaremnie przypomina je zabawnie teatralna forma. Pozostaje zmęczenie, marazm, dławiące zakłamanie, bezsensowna śmierć i bezcelowe życie.

Link do źródła:

http://www.szinhaz.net/index.php?option=com_content&view=article&id=36167:gyilkosok-koerzvel-es-vonalzoval&catid=13:szinhazonline&Itemid=16

***

Teatr nadziei

Recenzja Tamása Koltaia w tygodniku kulturalno-literackim Élet és Irodalom

Sztuka Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa" obejmuje niemal siedemdziesiąt lat, w czasie których przez cały czas pozostajemy w sali klasowej. Gra rozpoczyna się w roku 1935-tym, miejscem jest małe polskie miasteczko, bohaterami piętnastoletnie dzieci - siedmiu chłopców i trzy dziewczynki - pięcioro chrześcijan i pięcioro Żydów - co nie ma znaczenia dopóty, dopóki nie przetoczy się przez nich historia. W nagłówkach: wojna, niemiecka okupacja - "naturalnie" prześladowanie Żydów - wyzwolenie, okupacja radziecka, komunizm. Dramat oparty jest na autentycznych wydarzeniach - pogromie, który miał miejsce w Jedwabnem w 1941 roku. Masowa rzeź z udziałem miejscowej ludności pod nadzorem Niemców. Kilkuset, a nawet ponad tysiąc (według sztuki 1600) ludzi spalono żywcem w stodole. Faktyczni oprawcy zostali ujawnieni dopiero na przełomie wieków. Uroczyste obchody odsłonięcia pomnika większa część miejscowej ludności zbojkotowała. Później ktoś namalował na pomniku swastykę. Sztuka śledzi do końca losy dziesięciu postaci. Jest wśród nich i ten, kto nie przeżył pogromu i ten, kto przeżył przełom wieków. Jest zamordowany i ten, kto mordował. Jest ten, kto przeprowadził się do Ameryki jeszcze przed wypadkami i ta, która to zrobiła później. Jest ten, kto wyemigrował do Izraela i ten, kto do końca został na miejscu. Jest morderca i jest ofiara. I ten, kto jest oboma naraz. Jest donosiciel służący komukolwiek, jest ocalona ofiara, która bierze odwet jako esbecki oprawca, jest także ten, kto będąc ofiarą odpuszcza winnym. Nie ma tu charakterów o prostej linii, dobrych i złych z urodzenia. Tylko zamordowani dwudziestolatkowi umierają "z czystą kartą", a w losie pozostałych wspólna historia wtargnie w ich życie i pozostawi swój ślad. Muszą oni żyć z piętnem kłamstw, zdrad, przestępstw, ucieczek, kompromisów, wstydu i nieuleczalnych traum.

Ten polski pogląd obiektywnego badania polskiej - nie różniącej się szczególnie od naszej -niedalekiej przeszłości jest główną zaletą napisanego w 2008 roku , ostrego i wymownego dramatu. Prapremiera sztuki odbyła się w londyńskim Teatrze Narodowym. Dramat otrzymał nagrodę literacką, ale sam spektakl wystawiony w Warszawie nie przez wszystkich został przyjęty z niepodzielnym uznaniem. Zadziałało tu podwójne uprzedzenie. Kościół katolicki odrzucił, lewicowe media kwestionowały, ten pierwszy w imię polskości, ta druga w imię Żydów.

Oryginalna dramaturgia zbudowana jest na surowym tekście pozbawionym instrukcji, który stapia w jedno narratywne monologi mówione w pierwszej osobie z dialogami i listami. Tekst Słobodzianka składa się tylko z wypowiedzi, naturalnym sposobem przekazu jest oschłe recytowanie złagodzone nieco oszczędnym ruchem. W przedstawieniu "Kamry" Gábor Máté wybiera odrębny styl, dodając do roztworu środek zapalający i humor. Barwniejsza, bardziej realistyczna tradycja węgierskiej gry aktorskiej w tym przypadku daje dobry wynik. Reżyser wychodzi z podstawowej sytuacji, aktorzy noszą do końca mundurki szkolne piętnastoletnich dzieci - krótkie spodenki, spódniczki, skarpetki, czapki. (kostiumy Anny Füzér) Kapitalnym pomysłem jest to, że grają aktorzy w różnym wieku, postacie żyjące dłużej grane są przez starszych aktorów, znaczenie tego uświadamiamy sobie stopniowo, w miarę biegu spektaklu. Wnosi to do gry napięcie i wibrację, swego rodzaju dualizm, gdyż dziecinne zachowanie jest charakterystyczne do końca, co bez narażenia na przeistoczenie się w melodramat wzmaga tragizm. Nieżyjący też grają dalej z kredowobiałymi twarzami, reagują na wypadki i przyłączają się do chóru precyzyjnie opracowanego zespołu wierszy i piosenek ówczesnej epoki (muzyka László Sáry). Bieg czasu wskazują roczniki i numery lekcji pisane kredą na tablicy w klasie z przemieszczanymi ławkami (scenografia Balázsa Czieglera) co pomaga nam rozeznać się w zdarzeniach i historii. Każdy koszmar - gwałt i morderstwo - to powściągliwa stylizacja, w której gesty podkreślane są szkolnymi narzędziami - linijkami, cyrklami, temperówkami. Gospodarz spieszący do lasu, aby ocalić swą żonę, cwałuje na drewnianym koniku. Infantylizm i tragedia umacniają się nawzajem. Dzieci bawią się w śmierć i nikt nie spytał ich, czy tego chcą.

Ze wspólnych, radosnych igraszek jako pierwszy wypada niedojrzały, niemal jeszcze bez twarzy, męczennik pogromu Jakob Kac, grany przez Viktora Dénesa, studenta szkoły teatralnej. Hanna Pálos daje życie i oddech śmierci kościotrupowi dziecka ze szkolnej gabloty oraz demonstruje jako ambiwalentne przeżycie gwałt dokonany na Dorze przez jej szkolnych kolegów. Zoltán Rajkai łączy przyczajenie nieodpowiedzialnego pięknisia Menachema i jego perwersyjną zemstę w esbeckiej służbie. János Bán, Péter Takátsy i László Szacsvay grają trzech przyjaciół, którzy z fajnych cwaniaczków przerodzą się w rycerzy pogromu, gwałcicieli, a jednocześnie wesołych uczestników wesela ich żydowskiej koleżanki Rachelki, którą po przechrzczeniu bierze za żonę przyzwoitszy wybawca, czwarty kolega z klasy, a której później omal nie zamorduje grany przez Takátsyego, wijący się we własnej pułapce zagubiony Rysiek. Bán uosabia cynicznie złośliwego donosiciela wiernie formując postać szczerzącego zęby awanturnika, Szacsvay zaś obłudnego, wstępującego na drogę kapłańską Heńka. Zocha Réki Pelsőczy to przeciętna kobieta, która ukrywa prześladowanego, nie chce niczego specjalnego, unika większości kłopotów, wyjeżdża do Ameryki, ale pozostaje nieszczęśliwa.

Dénes Ujlaki, Władek żeniący się z Żydówką, który pomagając przy porodzie "przypadkowo" zabija swoje dziecko, finezyjną grą przedstawia charakter ni to bohatera, ni to tchórza. Erika Bodnár tak samo kreśli natchniony portret Rachelki, która apatycznie szukając sensu życia głosi pojednanie zamiast zemsty i znajduje ostatnią radość swego życia oglądając filmy przyrodnicze na niezliczonych kanałach telewizora w domu starców. Potrzeba charyzmy Pétera Haumanna do tego, aby wyczarować osobowość Abrama korespondującego od początku z Ameryki. Prawdopodobnie niewielu aktorów jest, tak jak on, w stanie z takim oddaniem wymienić długą w nieskończoność listę członków rodziny.

W polskim dramacie nabiera mocy dźwięk: konfrontacja z historyczną przeszłością. "Co jest polskie?" zapytuje wielu autorów, gdyż odczuwają potrzebę załatwienia rzeczy niezałatwionych. My też moglibyśmy wyciągnąć z tego naukę. Przed kilkoma tygodniami na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Nitrze widziałem wystawioną także w studiu "Kamra" sztukę Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest", w reżyserii światowej sławy Grzegorza Jarzyny, którą niedługo włączy do repertuaru teatr "Bárka". Sztuka w sposób obiektywny konfrontuje pokolenia powojenne i bezwzględnie ironizuje na temat nacjonalizmu pod hasłem "na świecie wszystko jest polskie". Aż przykro pomyśleć, jak zostałoby to przyjęte tu, w kraju. Cytuję ze słów powitania dyrektora festiwalu: "Jedenaście produkcji przynosi nam z dziesięciu krajów historie niezwykłe, odsłania bolesne tajemnice, zadaje wprawiające w zakłopotanie pytania o naszą tożsamość i sumienie. O to, kim jesteśmy, jak zmagamy się z przeszłością, z naszymi grzechami, zdradami i z naszą śmiercią. Co kryje w sobie nasza przyszłość i jak zachować pamięć."

Zastanawiam się, czy węgierski międzynarodowy festiwal teatralny (jeżeliby się odbył), zamieściłby to motto, i czy tutejszy dyrektor festiwalu o szerokich horyzontach intelektualnych (jeżeli byłby taki) wspierałby te spektakle, które konfrontowałyby nas z dotychczas dźwiganymi iluzjami naszej historii, z jej fałszerstwami i kłamstwami. Jeżeliby tak było, nazwałbym to teatrem nadziei.

Link do źródła: http://www.es.hu/koltai_tamas;a_remeny_szinhaza;2011-10-13.html

***

Stojąc w szeregu

Recenzja Istvána Ugrai w portalu kulturalnym 7ora7

Bardzo prosta historia. Rok 1935 - jesteśmy w klasie pewnej szkoły. Polacy i Żydzi tworzą jedną społeczność. Kim zostaniesz, jak dorośniesz? Na to pytanie dziesięciu uczniów klasy wymienia swoje marzenia. Niestety marzenia te nie spełnią się w ani jednym przypadku, przeszkodzi temu historia. Wszyscy pozostają w klasie do końca. Nie są w stanie wydorośleć, żyć po ludzku, nie potrafią być wolni. Jeden z nich dlatego, że przedwcześnie opuścił ojczyznę - jak obserwujący wydarzenia z zewnątrz, nieobecny przy zagładzie jego rodziny Abram (grany przez Pétera Haumanna tworzącego rolę o wybitnym formacie, wzruszającego w swej łagodności, grającego z niezwykłą empatią i z niekłamanym realizmem, bez zbędnych środków), który ratowany przez rodzinę przed nadciągającą zagładą wyjeżdża do Ameryki. Inny zaś, gdyż zmarł, jeszcze inny dlatego, że nigdy nie będzie w stanie spojrzeć sobie w oczy, a ktoś dlatego, że nie rozumie nic z tego, co się wokół niego dzieje. Tadeusz Słobodzianek nie napisał wojennej powieści, choć wypadki można dokładnie śledzić. Słobodzianek nie wydaje wyroku, nie osądza, tak jak nie czyni tego reżyser Gábor Máté, jednakże przenikająca wszystko karykatura (gdzie każdy wątek tworzony jest przez dziesięciu aktorów przy pomocy przedmiotów stanowiących wyposażenie klasy), obecność aktorów wywołująca refleksywną i ciągłą zmianę punktów widzenia narzuca jednocześnie zewnętrzny rytuał przedstawienia i wewnętrzną obecność widza w toczącej się akcji. Sprawia to, że jesteśmy uczestnikami, nie zaś widzami spektaklu, i choć nie przydzielono nam konkretnej roli, jednak istotą rytuału jest właśnie to, że nie odbyłby się on bez nas. Nasza klasa opowiada wszak nie o konkretnej grupie - o zgładzonych Żydach i grożących im Polakach - lecz metodycznie ukazuje niewykorzystanie możliwości stania się człowiekiem, a sami grający nie są w stanie temu zapobiec. Tak właśnie spektakl przeradza się w doznanie uniwersalne, jako że rozpoczyna się i kończy tą samą konkluzją - jeżeli dzieci uczą się w szkole nie życia obok siebie, lecz przeciwko sobie nawzajem, staje się to piętnem wychodzącym nie tylko ponad poczucie wspólnoty, ale ponad wszystko inne.

Można by odczytać to w sposób ograniczony i powiedzieć, że historia ta mówi o nieproduktywności wynikającej z segregacji i to też byłoby prawdą. Słobodzianek doskonale pojmuje, że historii tej nie można osądzać z perspektywy lat dziewięćdziesiątych, lecz zrozumieć ją w aspekcie lat trzydziestych. Wszystko bowiem przesądza się tutaj - jeżeli w naszych dzieciach tożsamość nie wykształca osobowości, pozostając zaledwie narzędziem tworzenia grupy, wówczas jest ona nie tożsamością, lecz tylko cechą. Dokładnie tak, jak modlitwa staje się tylko odklepanym wierszem.

Kto zawinił? Zakładający kino w kościele, później, z zemsty, zmieniający się w krwawego oprawcę Menachem (Zoltán Rajkai), czy naiwny Jakob (Viktor Dénes), który podczas sowieckiego panowania ma za nic ludzi chcących praktykować wiarę? Może krewki Rysiek (Péter Takátsy), który po dojściu Niemców do władzy z zimną bezwzględnością zwyczajnie zatłucze Jakoba na śmierć? A może podżegacz, funkcjonujący jako szara eminencja i zaplecze ideologiczne, wyświęcony później na księdza Heniek (László Szacsvay)? Czy też skazany na wieczny fatalizm Władek (Dénes Ujlaki), który najczęściej nie ma najmniejszego pojęcia, co się właściwie dzieje? Czy człowiek o gumowym kręgosłupie - Zygmunt (János Bán), który każdy ustrój całuje w dupę ze zwykłej chęci przeżycia? Czy to oni są winni tego, że ich spojrzenie nie wychodzi poza granicę wsi? Dlaczego kobiety są tak bierne? Naiwna, prostoduszna Dora (Hanna Pálos), zdradzona, skazana na życie bez trwałych więzów uczuciowych Zocha (Réka Pelsőczy), zmuszona do rezygnacji z własnej tożsamości w imię przeżycia Rachelka (Erika Bodnár) Koszmar spełnia się, jakby to była rzecz najoczywistsza. Najważniejszym motywem spektaklu jest właśnie to, co niewidzialne - zmagające się ze sobą interesy historii świata i wielkiej polityki, co brzmi jak rzecz wzniosła i patetyczna, chociaż jest akurat odwrotnie: nie ma w świecie bardziej małostkowej, małodusznej, tchórzliwej rzeczy, bo przecież Historia Świata i Wielka Polityka nie mają życia, istnienia, energii, mają tylko bardzo dużo czasu, właśnie to, czym nie dysponuje zwykły człowiek. Bo czas upłynie w mgnieniu oka i nie starcza go na nic. A już na spełnianie marzeń absolutnie nie. Marzenia pozostaną marzeniami - dlatego właśnie nasi bohaterowie pozostaną w klasie do końca ich teatralnego życia, podczas którego nie żyją, lecz wciśnięci pomiędzy ramy (ściany klasy), ściskając w dłoniach dane im przedmioty (szkolne narzędzia), trwają (lub nie) od dzwonka do dzwonka.

Trupa teatru "Katona" jest pod każdym względem zwarta, wspólna gra toczy się na najwyższym poziomie. Jakkolwiek role są przydzielone według wieku śmierci postaci, grupa jest absolutnie jednolita. W ciągu dwóch godzin stanowi ona polegającą na sobie wspólnotę - tak, jakby to także był tylko element refleksyjny w klasie ze sztuki. A w trupie "Katony" niezależnie od tego, czy mówimy o kobietach, mężczyznach, młodszych czy starszych - celem jest spektakl, i czuje się to w powietrzu. Jakby to też było przesłaniem: jeżeli chcemy zdziałać cokolwiek, możemy tego dokonać wyłącznie razem, do tego zaś należy szukać łączących, a nie dzielących kwestii. I jeżeli tak postępujemy, ale tylko wtedy, jeżeli tak postępujemy, możemy razem wystąpić z szeregu i wstąpić w prawdziwe życie. W przeciwnym przypadku zostaniemy na zawsze w świecie niespełnionych marzeń, w szeregu.

Link do źródła: http://7ora7.hu/programok/a-mi-osztalyunk/nezopont

***

Niepamięć Przeszłości

Autor: HVG

W Jedwabnem, małym polskim miasteczku w lipcu 1941 roku grupa miejscowej ludności przy aktywnym współudziale niemieckich okupantów spędziła miejscowych Żydów, zamknęła ich w stodole i podpaliła budynek - zginęły setki dorosłych i dzieci. Ci, którzy przeżyli, "pamiętali", że to Niemcy dopuścili się masowego mordu. Polski dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek ukazuje historię pogromu przez pryzmat losów uczniów jednej klasy. Na początku lat trzydziestych pięcioro dzieci chrześcijańskich i pięcioro żydowskich razem rozpoczyna naukę w szkole. Zawieruchy historyczne wstrząsające także miasteczkiem zawsze dzielą tą społeczność na zwycięzców i pokonanych, którzy żywią do siebie coraz bardziej nieokiełznane uczucia. Kiedy aktualna potęga pozwoli na szerzenie się nienawiści i zdejmie z ludzi ciężar odpowiedzialności, koledzy szkolni, sąsiedzi rzucą się na siebie ze zwierzęcym okrucieństwem. Ci, którzy przeżyli będą z kolei przez całe życie uciekali przed wspomnieniami ich winy lub słabości. Ujawnienie prawdy nie leży w niczyim interesie. Gábor Máté wyreżyserował doskonałe przedstawienie, o porywającym rozmachu, do końca trzymające w napięciu i opracowane w najdrobniejszych szczegółach.

Tłumaczenie Patrycja Paszt

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji