Artykuły

Przychodzi komik do terapeuty i płacze

- Wprawdzie HGW nie odwiedziła jeszcze "Burdelu", ale wiemy, że jej bardzo bliscy współpracownicy Z drugiej strony piosenka "Nie szarp mnie, patrioto", o drzewku z ulicy Skorupki, jest wklejana z sympa Tak więc łączymy na widowni różne frakcje - mówi MICHAŁ WALCZAK, dramatpisarz i reżyser.

W tym tygodniu dwie premiery w jego reżyserii. W Teatrze Polonia wystawi własną sztukę "Depresja komika" (30 grudnia), a w Teatrze WARSawy wspólnie z Maciejem Łubieńskim -12. odcinek z cyklu "Pożar w burdelu" pt. "Szopka warszawska" (29 grudnia).

Izabela Szymańska: Najśmieszniejsze wydarzenie 2013 roku? Michał Walczak: Śledzę głównie te dramatyczne. Ale jeśli mam wybrać śmieszne, to Jezus na Stadionie Narodowym.

Przygotowując spektakle "Pożar w burdelu", narzuciliście sobie ostre tempo: co miesiąc nowy odcinek. Jakie wydarzenia są najlepszą pożywką dla komika?

- Tkanka miejska ma swoje ukryte, duchowe życie, które wciąż się rozwija: debata o teatrach, finansowaniu kultury, referendum, czyli pytania o wizję miasta. To wspaniały moment na portretowanie Warszawy, inspirowanie się nią. Jest coś takiego w Warszawie, że zaczęła przyciągać ludzi, jest areną społeczną, polityczną, tu toczą się współczesne bitwy. A my, razem ze wspaniałymi aktorami i aktorkami, staliśmy się kronikarzami tych przemian. Żartobliwymi, ale coraz bardziej zaangażowanymi.

Po 11 listopada w dyskusjach o mieście zaczął pojawiać się strach przed nacjonalistami. Tymczasem w "Pożarze..." już od dawna występuje postać Podpalacza Tęczy. Totalnie komiczna i brawurowo grana przez Mariusza Laskowskiego. Myślisz, że kabaret może pomóc oswoić lęki współczesności?

- Absolutnie tak. Chciałem zrobić serial, którego bohaterką miała być Ania z Polski. Stwierdziłem, że zaczniemy zdjęcia w Święto Niepodległości. Wybraliśmy się na marsz, kręciliśmy. Niesamowite było to zderzenie: zjednej strony szedł tłum z patriotycznymi hasłami, a z drugiej w mijanych po drodze kawiarniach ludzie zachowywali się tak, jakby nic się nie działo. Pięć minut po spaleniu tęczy byliśmy w Charlotte i czuło się taki rodzaj wyparcia. Miałem potrzebę odreagowania tego wydarzenia. Ale nie miałem pomysłu, jak to zrobić. Tygiel, jakim jest "Pożar w burdelu", ma szansę stać się rodzajem terapii. Nie zrobiliśmy osobnego odcinka o Święcie Niepodległości, ale przygotowaliśmy słuchowisko "Biedni strażacy patrzą na tęczę" w Radiu dla Ciebie, które nadano miesiąc po tych wydarzeniach.

Jak reagują bohaterowie, o których opowiadacie? Ktoś się obraził?

- Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że udaje nam się połączyć na widowni wszystkie frakcje. Wprawdzie HGW nie odwiedziła "Burdelu", ale wiemy, że jej bliscy współpracownicy nagrywali dla niej komórką fragmenty. A z drugiej strony piosenka "Nie szarp mnie, patrioto", o drzewku z ulicy Skorupki, jest wklejana z sympatią przez portale prawicowe.

Wiele autorytetów związanych z teatrem próbuje ostatnio ponazywać grupy publiczności. Bardzo bawią mnie te wymądrzania: tu chodzą "jesionki", tu hipsterzy, tu "lemingrad" (to od lemingów). Nie wiem, skąd ci starsi panowie czerpią wiedzę o rzeczywistości i mają wgląd w widownię. To są klisze. W dawnych czasach można było je wymyślić i przez lata wygodnie stosować, ale teraz zbyt wiele się zmienia. Społeczność Warszawy wymyka się kategoriom. Można wymyślać kolejne nazwy, programować repertuary teatrów i ich finansowanie, jak się chce, ale i tak tej przemiany się nie uchwyci.

Co wam dało przeniesienie się do Teatru WARSawy?

- Jesteśmy tu gościnnie i będziemy wracać, ale cbcę, żebyśmy wędrowali po różnych miejscach, to leży w naszej naturze. W lutym przygotujemy odcinek w Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Zagramy w ich wspaniałej hali, prawdopodobnie będzie to odcinek o śmieciach Warszawy. W marcu robimy spektakl dla Muzeum Historii Żydów Polskich. Wejdziemy w klimaty karnawału żydowskiego i stworzymy alternatywny teatr żydowski wobec tego, jak jest postrzegany w Warszawie.

Oczywiście marzymy o stałym miejscu, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Zależy mi na tym, żeby ta wspaniała grupa artystów, którą udało się zebrać, nie utknęła na poziomie kleconego naprędce kabaretu, tylko żeby rozwinąć się w profesjonalną trupę teatralną. Chcemy zdobyć sponsorów albo powołać fundację i przeobrazić się w coś, co funkcjonuje trwale i jak inne teatry jest w stałej ofercie kulturalnej Warszawy, a nie jest tylko chwilowym zrywem.

30 grudnia premiera "Depresji komika" w Teatrze Polonia z Rafałem Rutkowskim i Adamem Woronowiczem. Pisałeś tekst z myślą o nich?

- Tak, pomysł na scenariusz pojawił się równolegle z pomysłem na aktorów. Rafał przeżywa w ostatnich latach odyseję komiczną. Jest w niesamowitej formie. Szukałem pomysłu na Adama Woronowicza i zdecydowałem, żeby ich spotkać na scenie, zderzyć. Dużo zaczerpnąłem z nich, z ich improwizacji.

Kim są bohaterowie?

- Punktem wyjściowym jest scena: przychodzi komik do terapeuty. To będzie zderzenie komizmu z tragizmem, napięcie typowo polskie, nigdy do końca nie wiadomo, gdzie przebiega ta granica.

Mówienie o depresji w sposób melancholijny i linearny mogłoby grozić nudą. Depresja to stan rozpadu, zamknięcia w sobie, dekonstrukcji. Pisałem to, lawirując między two man show a sztuką. Chciałem pozwolić aktorom na przepływ między scenami typowo teatralnymi a żywiołem stand-upu, w którym najważniejszy jest kontakt z widzem, interakcja. Dodałem piosenki, żeby obaj bohaterowie się mienili i oddziaływali na widzów różnymi środkami.

Stany depresyjne są kluczowym tematem u Woody'ego Allena.

- W Ameryce jest już stworzony język, by opowiadać o depresji, u nas nie. Dopiero zaczynamy chodzić do terapeutów, którzy też uczą się być terapeutami. W czasach pędu i obowiązku bycia człowiekiem sukcesu, nieustannej walki przyznanie się do słabości, wycofania jest bardzo trudne i bardzo ważne. Jeśli komik może powiedzieć, że wymięka, nie ma już siły, to mam nadzieję, że widz też, publiczność poczuje ulgę, uśmiechnie się i dostanie ze sceny jakąś fajną historię. Rafał w depresji wygląda malowniczo! Adam nie jest typowym terapeutą, to showman. Mamy więc dwóch oryginałów, którzy próbują wyciągnąć się z różnych polskich dołków.

A "Szopka warszawska" w Teatrze WARSawy będzie podsumowaniem roku?

- Będzie i podsumowaniem, i kumulacją świąteczno-sylwestrową. Przewiną się wszystkie wątki z całego roku. Pokażemy tornado, które ogarnia miasto i sprawia, że ludzie stają się opętani świętami, co w przypadku naszej szopki doprowadza do tego, że ewangeliczna historia się powtarza. Pojawia się proroctwo, że w Wilanowie narodzi się dzieciątko, które zagrozi HGW, więc zostaje zarządzony pościg za nim. Rodzina z Wilanowa wyeksmitowana przez komornika będzie uciekać przez Warszawę. Mam nadzieję, że to będzie pojednawcza, oczyszczająca szopka dla całego miasta, z optymistycznym przesianiem na nowy rok.

Przygotowujemy też sylwestra z "Burdelem". Nie zabraknie naszych szlagierów, będziemy chcieli się pobawić, odreagować, więc dawka szaleństwa może być większa niż zwykle. Dla mnie to był bardzo burzliwy rok. Dynamiczny, wspaniały, dziwny. Kiedy rozmawialiśmy na początku roku, mówiliście z Maciejem Łubieńskim, że Warszawie brakuje atmosfery karnawału. Myślisz, że dzięki komediowym spektaklom jest jej więcej?

- Tak. I my, i publiczność odkryliśmy potrzebę tworzenia miejsc, które otwierają się na nową rozrywkę, wpuszczają świeżą energię, jak Teatr WARSawy, Polonia, radio RdC. Myślę, że to będzie temat na 2014 rok. Z tego, co czytam, ciągle jesteśmy w kryzysie i raczej nie będzie dużo lepiej, więc musimy nauczyć się żyć w tej rzeczywistości. Kiedy następnym razem stanie się coś takiego jak spalenie tęczy, będziemy umieli reagować, być razem, znajdziemy język, który nam pomoże rozmawiać. Za tymi wszystkimi zmianami stoją ludzie. W Warszawie jest wiele osób z niesamowitą energią, które tworzą miasto żywe, bez kompleksów, które chce się rozwijać.

***

MICHAŁ WALCZAK

Dramatopisarz, reżyser.

Pracował w Teatrze Powszechnym, Lalce, Polonii. Ale prawdziwym przebojem stał się przygotowany niezależnie kabaret "Pożar w burdelu". Spektakle, do których scenariusz pisze razem z Maciejem Lubieńskim, można było oglądać w Klubie Komediowym Chłodna na Woli, w Barze Studio w Teatrze Studio, a od kilku miesięcy - w Teatrze WARSawy na Nowym Mieście.

W ich przedstawieniach Ania z Polski oprowadza po Warszawie Ryana Goslinga, który zszedł do niej z ekranu. Tarcze drążące metro Krystyna i Elisabetta ożywają i biją się o to, która z nich lepiej obroni HGW. Pojawiają się nowi szefowie miejskich biur, żona z Wilanowa ma romans z psychoterapeutą miasta

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji