Realizm metafizyczny
Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, trwający w łódzkim Teatrze Powszechnym, zaprosił Stary Teatr z Krakowa. W sobotę widzowie obejrzeli "Rodzeństwo" Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy.
Najkrócej, i najwłaściwiej, można powiedzieć o tym spektaklu, że jest to dzieło skończone. I absolutne. Lupa, konstruując na scenie świat wręcz przesycony realizmem, rozgrywa w nim metafizyczną problematykę.
Oto dwie poniżone mieszczańską tradycją siostry i brat - szalony filozof, manifestujący pogardę wobec doczesnych problemów. Człowiek szczególnie uwrażliwiony na mroczne zakamarki tragicznego bytu, żyjący w trwałym konflikcie z małością ludzkiego gatunku. Pogardę budzą w nim zwykłe pragnienia i dążenia, ale też wartości egzystencjalne. Brat wraca do rodzinnego domu po pobycie w domu wariatów. Nie chce zrozumieć znerwicowanych sióstr, na których postawy reaguje agresją, nie jest w stanie zgodzić się z rytuałem rodzinnego portretowania, próbuje wyzwolić się z tradycji, lecz odwrócenie ("przodem" do ściany) portretów przodków przy dźwiękach marsza żałobnego z Beethovenowskiej "Eroiki" miast stać się aktem strzelistym, okazuje się tylko prostą czynnością. Taką, jak chociażby prasowanie, czy w pojęciu bohatera - akt samobójczy. Z tego obłędu życia nie ma wyjścia, a walka, choć beznadziejna, pozostaje jedyną uczciwą drogą.
Bernhard w swoich utworach przeciwstawiał się wręcz opętańczo naturze i ludzkości, wskazując Absolut, jako jedyny cel w poszukiwaniach człowieka. "Rodzeństwo" w wersji Krystiana Lupy nawet na chwilę nie sprzeniewierza się idei autora, forma przedstawienia jest idealnie dostosowana do filozofii, jaką niesie. To niebywale precyzyjny spektakl, w którym przez ponad trzy godziny widzowie mogą nie tylko podziwiać talent reżysera, ale rozsmakowywać się w doskonałym aktorstwie Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, Agnieszki Mandat i Piotra Skiby. Nasze życie od życia bohaterów Bernharda oddziela tylko cienka, czerwona nitka, przeciągnięta wzdłuż sceny. I nie daje się tego zapomnieć.