Artykuły

Teatralna stagnacja

Wieszcz Henryk Sienkiewicz pisałby o minionym sezonie (taki sezon zasługuje tylko na takiego wieszcza): "Rok 2006/2007 to był lichy rok". Lichy - to eufemizm. Pomijając "Habitat" w reż. Mariusza Grzegorzka w Jaraczu i "Kopciuszka" w reż. Giorgio Madii w Wielkim (oba te spektakle to kontynuacje pomysłów z zeszłego sezonu, "Lwa na ulicy" też Grzegorzka i "Śpiącej królewny" też Madii) - niczego już nie pamiętam. Nie licząc starań Powszechnego nie dostrzegam żadnych nowych pomysłów - pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

W łódzkich teatrach lalkowych od paru sezonów trwa niezmienna wojna pozycyjna. Linia Pinokia to produkcje moralne, linia Arlekina - widowiskowe. Oba sposoby dają mierne efekty. W wypadku Pinokia i przedstawienia "Cuda i dziwy Lokomotywy albo Tuwim dzieciom małym i dużym" od natężenia morału zęby bolą już przy tytule. W wypadku "Szewca Kopytko i Kaczora Kwaka" sprawę załatwiła konsultacja literacka Andrzeja Strąka, i jego umoralniające kuplety o brzydkich słowach.

W Arlekinie za to lubiane są widowiska-bukiety, które najchętniej bym pogonił. Ostatnia premiera, "Piotruś Pan" w reżyserii Arkadiusza Klucznika, ma wszystko - marionetki, żywy plan, cyrk, kabaret - oprócz sensu... Dlatego Złota Maska przypadła "Kwiatowi paproci" w reżyserii Alicji Skiepko-Gielniewskiej ze scenografią Haliny Zalewskiej. To przedstawienie ascetyczne i pozbawione morału, a mimo to - kwintesencja mądrego teatru lalek. Rozsądnie byłoby grać je od czasu do czasu wieczorem. Nie każdy widz dostanie urlop w pracy na ranną wizytę w teatrze lalek.

Jaracza i Nowy łączy jedno: zapaść w Dużych Salach, chociaż oba teatry mają różne pomysły na politykę repertuarową. Nowy stawia na jedną premierę, za to gigantyczną. I co roku raczy bogoojczyźnianym szoł. Upływający sezon przyniósł, po "Termopilach polskich" - "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, w stulecie śmierci autora. Po okiem Ryszarda Peryta, reżysera operowego, powstała operowa inscenizacja, równie wystawna, co antykwaryczna.

Jaracz ma inną receptę: nie robić nic. Przypomnę, że przedostatnia premiera na Dużej Scenie - "Widma" - ujrzała światło reflektorów 24 września 2005 r. Kolejna - dopiero 24 marca 2007 r. A i tak "Poskromienie złośnicy" Williama Shakespeare'a powstało przez przypadek. Reżyserka Katarzyna Deszcz wycofała swoje nazwisko tydzień przed premierą; przedstawienie nie ma reżysera.

W zeszłym sezonie martwiłem się o Jaracza. W tym jestem już przygnębiony przez liczbę premier (pięć na trzy sceny) i ich jakość. "Edmond" w reżyserii Zbigniewa Brzozy to, mówiąc wprost, klapa. Zostają trzy: "Osaczeni", "Ślub", "Habitat"...

A repertuar Nowego składa się z przypadków. Jeden Jerzy Zelnik, dyrektor artystyczny wie, co łączy wspomniane "Wesele", melodramatyczne "Małe zbrodnie małżeńskie", skostniały "Rozbity dzban", infantylny "Romans z Czechowem" i ryzykowny "Kac". Premiery mają się do siebie nijak.

Zeszły sezon w Studyjnym cieszył przynajmniej "Pawiem królowej" studentów Filmówki. Ten - przyniósł dyplomy, których już się nie pamięta, albo takie, o których chciałoby się zapomnieć. Jeden Łukasz Chrzuszcz, broniący prawdziwym poczuciem humoru błazenadę "Boboka", wiosny nie uczynił. W Logosie: tylko nieczytelna adaptacja Piera Paolo Passoliniego "Wygani".

Dobrze, że w Łodzi istnieją jeszcze sceny muzyczne. Teatr Muzyczny dał - po chudych latach - premierę "Krainą uśmiechu". Wielki - zachwycił "Kopciuszkiem" Giorgio Madii, rozbijając bank Złotych Masek, załamał chałowatym "Valentino". Do tego winduje poziom inscenizacji klasyki: "Carmen", "Cyganeria", "Cyrulik sewilski" - to udane widowiska operowe w umiarkowanie-konserwatywnym stylu.

W połowie sezonu wróżyłem, że zdumiewająco dobry duch w Powszechnym spowoduje zmiany miejsc "na pudle". Chyba tak się stało: Nowy, który wytracił energię Sceny Młodych, bez hitu w rodzaju "Placu św. Włodzimierza", zamienił się z Powszechnym lokatą. Siłą napędową sceny z ul. Legionów są nowe nazwiska, jak Krzysztof Kalczyński, rewelacyjny kamerdyner w "Jeszcze jeden do puli?!". "Nowi" z powodzeniem grają w "Napisie" czy "Imieninach", z Beatą Ziejką na czele.

Teraz Powszechny czeka rzut na taśmę: bomba, która przełamie przyzwyczajenia łodzian - dyrektorów innych scen, widzów i nasze, recenzentów - w patrzeniu na scenę przy ul. Legionów przymrużonym okiem. Wróżę, że w przyszłym sezonie to tu mogą zdarzyć się rzeczy ciekawe. Zwłaszcza, że zostanie rozstrzygnięty konkurs na polską komedię współczesną.

Na zdjęciu: "Lew na ulicy", reż. Mariusz Grzegorzek, Teatr im. Jaracza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji