"Król Lear" - cztery godziny sukcesu (fragm.)
Szczęśliwy pomysł miał także Gustaw Holoubek decydując się zagrać we własnym teatrze (Teatr Dramatyczny) "Króla Leara", w nowym świetnym przekładzie Macieja Słomczyńskiego, w świetnej inscenizacji Jerzego Jarockiego i świetnej scenografii Kazimierza Wiśniaka. "Wiernie spisane dzieje żywota i śmierci króla Leara i jego trzech córek" brzmią tekstem Szekspira - Słomczyńskiego tak współcześnie (a jednocześnie zgodnie z oryginałem), jak gdyby nie tylko tłumacz ale i autor spisywali je wczoraj (podobnie brzmiał przed kilkunastu laty pamiętny przekład prozą "Mizantropa"). Spektakl trwa długo - blisko cztery godziny, a przecież nie nuży ani przez jedno zdanie, chociaż nie wszystkie wypowiada się tu z równą maestrią; córki Leara tym razem okazały się płcią istotnie słabszą. Wielką kreację - to bodaj najlepsza jego rola od lat stwarza Holoubek (Lear), znakomici są Zbigniew Zapasiewicz (hrabia Kentu), Marek Walczewski (Edgar), Piotr Fronczewski (Błazen), Józef Nowak (Gloucester)...
Czy może być w teatrze większa satysfakcja niż słuchanie mądrych, pięknie ukształtowanych słów, mądrze, z pełnym zrozumieniem przekazywanych? W spektaklu "Leara" doceniono to. Sceneria nie przeszkadza w odbiorze tekstu - jest maksymalnie prosta, cała spowita w czerni, a jednocześnie idealnie funkcjonalna. Reżyser stwarza protagonistom świetne warunki do tego, by ich słowa, bez udziwnień, bez zbędnej obudowy - bez skazy docierały do widza. Jarocki nie nadużywa niepotrzebnie "teatru okrucieństwa", o co w "Learze" łatwo (mam jeszcze w pamięci to straszliwe instrumentarium, jakie wprowadzano do sceny wyłupywania oczu w Kanadyjskim Teatrze Stratfordzkim), skromnie lecz pięknie rozgrywa scenę burzy, efektownie rozbudowuje pojedynek Edgara z Edmundem... Otrzymaliśmy wspaniały spektakl i - co równie ważne, a co pozostanie już trwałym dorobkiem - otrzymaliśmy znakomity nowy przekład "Leara".