Artykuły

W teatrze brakuje pasji

Wczoraj pisaliśmy, że płocki teatr nie ma już zastępcy dyrektora do spraw artystycznych. I że po raz kolejny znalazł się na zakręcie - nie wiadomo, jaką drogą pójdzie i kto powinien mu tę drogę wskazać. Dziś - opinia czytelnika.

Marzy mi się teatr przypominający początkowy okres działalności, szczególnie za dyrekcji Jana Skotnickiego i Andrzeja Marii Marczewskiego. Potrafili oni przyciągnąć widza ciekawymi interpretacjami. Choćby premierowymi przedstawieniami "Romea i Julii" czy "Mistrza i Małgorzaty". Brakuje mi nowatorskiego podejścia do proponowanych przedstawień. Brakuje mi (boleśnie) bogatej scenografii, by wspomnieć "Psie Serce", gdzie dekoracja była rozbudowana aż na widownię. Widz znajdował się w centrum akcji. Albo scenografia do "Romea i Julii", gdzie widownia znalazła się na scenie, a scena zajęła miejsce widowni. Aktorzy ocierali się o widza, mało tego, prowadzili dialogi z widzem. Brakuje mi kostiumów realistycznie odzwierciedlających charakter epoki. Brakuje mi nazwisk wśród scenografów, by wspomnieć Adama Kiliana, Jerzego Napiórkowskiego, Andrzeja Przedworskiego, Jerzego Michalaka czy Jerzego Gorazdowskiego. Brakuje mi topowych twórców plakatu, muzyków, choreografów...

Teraz nasza scena, wyposażona jak rzadko która w Polsce, nie wykorzystuje swoich możliwości. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Na to wszystko potrzeba pieniędzy, dużo pieniędzy. Dyrektor ma dylematy takie oto, czy zapłacić za prąd, ogrzewanie, pensje czy wydać więcej na inscenizację. Wygrywają przyziemne sprawy, a sztuka jest na drugim miejscu.

Konieczne jest zwiększenie dotacji samorządowych i stworzenie puli pieniędzy pozwalającej na większą swobodę artystyczną. Jak rozmawiam z dyrektorem Markiem Mokrowieckim i pytam, czy doczekam się inscenizacji w bogatej i ciekawej scenografii, ten rozkłada ręce i mówi, słusznie zresztą, że może zainwestować w jedno czy dwa przedstawienia, ale potem będziemy grać przy meblach biurowych i w prywatnych strojach. Pamiętam, że w latach 80. ludzie chodzili do teatru (choć to nie była reguła), bo na scenie stała ciekawa dekoracja, a aktorzy byli jak z innej epoki. Za czasów Skotnickiego teatr przygotowywał przeciętnie 15 premier na dużej scenie. Wszyscy dostawali w kość, pracowało się nawet w nocy albo do ostatniej chwili, gdy widzowie już siedzieli w fotelach, a w kulisach malowaliśmy elementy dekoracji, krawcy dokonywali ostatnich poprawek. Była jakaś ogromna pasja tworzenia, obok aktorów w jednym szeregu stali maszyniści sceny i dekoratorzy, mając na celu końcowy efekt, oby jak najlepszy. Pamiętam, jak Skotnicki włączył się do pracy z malarzami, niewiele pomógł, za to się nieźle pobrudził, ale ciągnął nas do celu.

Pasja. Mam wrażenie, że tego teraz brakuje. I znów pieniądze, płace fachowców pracujących na scenie czy za sceną są za niskie, trudno tu znaleźć pasję i motywację. Do średniej krajowej daaaaleko.

Mówi się o projekcie sceny impresaryjnej. To dobrze, ale nie może to być głównym celem teatru, bo go stracimy bezpowrotnie. Musimy mieć własną scenę, zespół, repertuar, a impresariat traktować jako działalność uboczną.

W końcu trzeba stworzyć mechanizm oddzielający finansowanie teatru, traktując potrzeby administracyjne niezależnie od artystycznych. Nie może być tak, aby dyrektor miał dylemat: zapłacić za prąd czy za ciekawy kostium. Panie marszałku, proszę o zrozumienie potrzeb artystów. Wielka sztuka w Płocku rozwinie skrzydła, ale trzeba ją nieco dokarmić.

***

Miro Łakomski, specjalista rzemiosł teatralnych w latach 1974-1991, dziś prowadzi agencję reklamową, jest autorem książek o starym Płocku

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji