Artykuły

Łydka, łopatka, pośladki i Dada

"Kilka błyskotliwych spostrzeżeń (á la Gombrowicz)" w reż. Leszka Bzdyla z Teatru Dada von Bzdülöw z Gdańska, gościnnie w Turteatern w Sztokholmie. Pisze Anna Nagorna w portalu Polonia.Info.

W sobotę 24 kwietnia Turteatern gościł legendarną, polską grupę tańca nowoczesnego Dada von Bzdülöw. Przedstawienie "Kilka błyskotliwych spostrzeżeń á la Gombrowicz" zakończyło Festiwal Gombrowiczowski, zainicjowany we współpracy z Instytutem Polskim przez młody, sztokholmski teatr jesienią zeszłego roku inscenizacją "Ślubu" Gombrowicza; inscenizacją, powiedziałabym inną niż inne.

Dada to też ci inni. Szukający. Leszek Bzdyl, który założył grupę w 1993 roku wywodzi się z tradycji Teatru Pantomimy Tomaszewskiego, Kasia Chmielewska główna tancerka i choreografka Dada, ze szkoły baletowej, ale od dawna oboje poszukują form ekspresji w tańcu nowoczesnym. Ich przedstawienia, a było ich coś ze czterdzieści, no może trzydzieści kilka, są odkrywaniem nowych możliwości ruchowych, a czasem zaprzeczaniem utartym konwencjom tańca nowoczesnego.

W warstwie dramatycznej Dada próbują złamać również konwencje codzienności. Sama nazwa grupy nawiązuje do tradycji dadaistycznych, chociaż ich pełne absurdalnego humoru przedstawienia dalekie są od pur nonsensu, przeciwnie, bardzo dopracowane w warstwie dramatycznej, najczęściej penetrują skostniałe kody relacji międzyludzkich, czyli to, czemu teatr oddawał się od zawsze.

Patrząc na ich poprzednie przedstawienia, ma się wrażenie, że musiały one siłą rozpędu doprowadzić do "Kilku spostrzeżeń á la Gombrowicz". Już wcześniej, a szczególnie w "Dialogus in conventione", jak sam tytuł wskazuje, Dada prowadzi dialog. Dialog z tym drugim, ze sobą, z publicznością.

W przypadku "Kilku spostrzeżeń..." dialog zaczął się już w foyer, gdzie Leszek Bzdyl happeningowo przestawiał z miejsca na miejsce publiczność, kosz na śmieci oraz siebie wobec publiczności i kosza na śmieci, próbując ciągle od nowa i w różnych konfiguracjach dopasować, zgrać się, dotrzeć z publicznością i koszem na śmieci, a właściwie z tym, co kosz na śmieci wniósł nowego w całą sytuację, czyli w sytuację publiczności i aktora wobec kosza na śmieci.

A wniósł sztuczność. Bo kosz na śmieci, do którego aktor, w samobójczym geście uduszenia, wkłada dobrowolnie głowę i trwa tak przez dobrą chwilę, budzi zażenowanie, zdziwienie, niechęć, a może właśnie chęć do ucieczki i wiele innych emocji, ukrywanych pod przymusem utrzymywania uśmiechu na ustach, bo oto właśnie zaczął się nowoczesny performance. Publiczność w stanie podwójnej sztuczności, w pułapce, zmuszona desperacko szukać swojej formy wobec happeningu. To był przedsmak spektaklu.

Bo słowa - klucze, które przychodzą mi do głowy po jego obejrzeniu, to właśnie: konfigurować, dopasowywać, dogrywać, docierać, uskakiwać, doskakiwać, przestawiać, dorabiać formę międzyludzką na miarę, jak ubranie, które i tak nigdy nie będzie przystawać, stwarzać formę, buntować się wobec niej, przemieszczać, przesuwać, wpychać i uładzać wobec innych. Stawać się wobec innych.

Stawanie się wobec innych - w tancerskich duetach lub trójcach (był tam jeden motyw chrystusowo-ironiczny, można go też odczytać egotycznie, po gombrowiczowsku). Stawanie się dla siebie samego - na pustej scenie, tyłem do publiczności. Stawanie się wobec publiczności - przodem do publiczności.

A wszystko to, mając za narzędzie własne ciało. W kreacji aktorów Dada ciało było posłuszne oddziaływaniu innych i muzyce, czyli jakby nie swoje i sztuczne. Z każdą próbą zmiany ruchu na bardziej naturalny, znowu wepchnięte wbrew sobie, w obcą, narzuconą przez innych formę, w powtarzające się sekwencje choreograficzne, inne między Bzdylem a Chmielewską, inne między Chmielewską a Dziemidokiem, i jeszcze inne między Bzdylem a Dziemidokiem. Powtarzalność gestów i ruchów, codzienne rytuały bycia ze sobą i wobec siebie.

A teraz, jak opisać taniec? Czy raczej, jakby się powiedziało dawniej, kunszt taneczny aktorów? Czyli ich ekspresję. Jak się zabrać do opisania ruchów tańca nowoczesnego, które na dodatek poza ten taniec często wychodzą? Nie wiem.

Było tak. Łydki, łopatki, pośladki i każda inna część ciała zespołu Dada wykonywała ruchy profesjonalne, giętkie i przemyślane choreograficznie, ekspresyjne na maksa, frenetyczne i dynamiczne, doskonale zgrane z partnerem, z linią melodyczną i z cieniutką warstwą ledwie zaznaczonej dramaturgii. A wszystko w scenografii Macieja Chojnackiego, przy muzyce Mikołaja Trzaski i przy niezwykłym oświetleniu Michała Kołodzieja. W reżyserii Leszka Bzdyla, w wykonaniu Leszka Bzdyla, Kasi Chmielewskiej i Rafała Dziemidoka.

Koniec. Nie...Tak! A właściwie dlaczego by nie, ich przedstawienie też było pourywane, fragmentaryczne...

Jednak muszę coś o muzyce i o scenografii, no i oczywiście świetle. Wcale nie z obowiązku recenzenta, te elementy współtworzyły spektakl!

Muzyka? Najpierw jak oddech, respira, respira, później fragmentaryczna z odgłosami ulicy, pisk kół autobusów, szmery, codzienne pourywane gadki, niegotowość, a potem zamknięte w sobie, techno-logiczno-kosmiczne rytmy.

Sceneria? Dwa ogromne przezroczyste, plastykowe materace. Elastyczność materii i sztuczność materiału, a z drugiej strony odporność na długotrwałe odgniecenia, bo przecież materac zawsze wraca do starej formy, chyba, że spuścić z niego powietrze.

Światło? Ciągle zmieniające się kolory, ciepłe, zimne, światło-sekwencja.

Gombrowicz? Był w każdym geście i Dada też.

PS. Na życzenie redakcji, gwoli ścisłości chronologicznej, uwaga! Dada von Bzdülöw byli już wcześniej w Sztokholmie! Jako jedna z zaproszonych grup uczestniczyli w 1998 r. w projekcie "Euroalien" w starym Riksarkivet z przedstawieniem "Porwanie Europy". Byłam, widziałam, pamiętam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji