"Kordian" i... Szatan
Wiele kontrowersji i pytań wzbudził przedstawiony na IX Opolskich Konfrontacjach Teatralnych - "Kordian" Juliusza Słowackiego przywieziony przez Teatr Wybrzeża w inscenizacji i reżyserii Krzysztofa Babickiego. Zrealizowany niemal w całości, z pietyzmem dla tekstu, z rozmachem i starannością, niepokoił jednak przede wszystkim interpretacją postaci tytułowej i ujęciem jej losów.
Krzysztof Babicki punktem determinującym poczynania Kordiana uczynił Przygotowanie i w swoim odczytaniu pozostał konsekwentny budując spektakl, logicznie rozwijając tę myśl. Tym sposobem losy bohatera ujmują w "swoje ręce" moce metafizyczne i to one właśnie czuwają nad dojrzewaniem psychicznym i życiowym Kordiana. Kluczem jest tutaj owo szatańskie znamię nieudanego samobójstwa, po którym Kordian odbywa swoją wędrówkę w świecie opanowanym przez demony. Piękna Violetta jest tylko cielesnym upostaciowaniem Czarownicy, upokarzający bohatera i jego ojczyznę papież - to Szatan, podobnie jak Dozorca z angielskiego parku. Bohater niczego nie doświadcza naprawdę, w wymiarach realnych, a wręcz odwrotnie: staje się igraszką opanowujących go sił nieczystych, które w dręczących majakach kształtują go jako człowieka dojrzałego. Najbardziej szokujące jest jednak zakończenie aktu drugiego, w którym słynny monolog Kordiana kończy się przeniesieniem go do Polski właśnie przez... Szatana! A więc żaden świadomy wybór, żadna przemiana. Kordian będzie walczył li tylko z mocy wyroku diabelskiego.
- Kordian jest dla mnie - powiedział po spektaklu reżyser - bardziej ofiarą niż bohaterem, a jego decyzja o udziale w spisku jest tylko walką o to by spełnić tę ofiarę z godnością.
Trzeba przyznać, że w swojej postawie interpretacyjnej jest Babicki bardzo konsekwentny i w tym sensie spektakl może nawet zaimponować, ale przecież nie rozwiewa to wątpliwości jakie pozostają po opuszczeniu kurtyny. Czy jednak odebranie Kordianowi woli, świadomości, wreszcie możliwości wyboru zgodne jest naprawdę ze Słowackim? Bez względu zresztą, na to jak poeta ocenił ów wybór i czy się z nim zgadzał. Mimo wszystko ten spiskowiec popychany do działania przez wyrok Czartów budzi ogromne wątpliwości. Dzieje się tak być może i dlatego, że młody aktor - Wojciech Osełko - nie zawsze radzi sobie z udźwignięciem roli Kordiana i nie oddaje całego jej tragizmu, a w tak ryzykownej interpretacji reżyser musi znaleźć obronę w aktorze, który by w wielkim stopniu ją uprawdopodobnił.
Abstrahując od problemów natury ideowej trzeba przyznać, że gdańskie przedstawienie przygotowane zostało z rozmachem, z wysmakowaniem poszczególnych scen z wyczuciem tej charakterystycznej dla Słowackiego i dla romantyzmu różnorodności form i konwencji scenicznych. Reżyser ma wiele pomysłów i realizuje je śmiało, co poczytywane było mu nawet za efekciarstwo. Osobiście nie zgadzam się z takim stwierdzeniem, gdyż jednowymiarowy monumentalny "Kordian", przedstawiony w takich rozmiarach, byłby pewnie nie do zniesienia. Raza tylko może muzyka Andrzeja Głowińskiego, sama w sobie doskonała, ale trochę zbyt szokująca, zbyt music-hallowa jak na ten typ realizacji a także śpiew aktorów z taśmy, co zakłóca momentami równowagę spektaklu.
Interesująco niepokojącą, ale może zbyt mało funkcjonalną (właściwie stanowi ona tylko tło), scenografię zaprojektowała Jadwiga Pożakowska. Na uwagę zasługuje także precyzyjne, a w konsekwencji współtworzące nastrój spektaklu, operowanie światłami. W przedstawieniu gra ogromny zespół wykonawców, trudno omówić, z braku miejsca wszystkie role. Wiec tylko może słowo o Henryku Biście jako Grzegorzu, roli pięknej i wzruszającej choć narysowanej bez cienia nachalnej czułości.