Artykuły

Mit założycielski

"The truth about the Kennedys" Luka Percevala z Thalia Theater w Hamburgu przyjedzie w czerwcu na poznańską Maltę. Przedstawienie jest kwintesencją dzisiejszego stylu wybitnego reżysera. Spotykają się w nim widowisko dokumentalne, antyczna tragedia i grand spectacle - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Teatr Luka Percevala widzę jako spotkanie ekstremów. Przedziwne równanie, w którym ostrość dodana do ostrości w ostatecznym rozrachunku daje łagodność - zjawisko nie do porównania z żadnym innym. Najpierw usłyszałem o "Śnie o jesieni" Jona Fossego, przygotowanym przez flamandzkiego reżysera w prowadzonym przez niego Het Toneelhuis. Zdumiewający spektakl porównywano z "Woyzeckiem" Buechnera, który zrealizowali w Kopenhadze Robert Wilson do spółki z Tomem Waitsem. Jakże plułem sobie w brodę, że tamto przedstawienie Percevala pokazywane na wrocławskim festiwalu Dialog wtedy mnie ominęło...

Potem już nie odpuszczałem okazji. Słynny

"Wujaszek Wania", za którego zebrał artysta chyba wszystkie najbardziej prestiżowe nagrody, z początku wbijał w fotel, a potem pozostawiał w najgłębszym wzruszeniu. To był najbardziej brutalny, a jednocześnie czuły Czechow, jakiego kiedykolwiek widziałem. Czechow po katastrofie. Perceval doskonale wie, ile osiągnąć może, trafnie dobierając teatralne znaki. Gdy inscenizował "Wujaszka Wanię", skupił się na... podłodze. Wygląda tak, jakby przez majątek Wojnickich ledwie przeszła powódź. Podłoga z drewnianych klepek nosi jej świeże ślady. Po wybrzuszana nienaturalnie układa się w fale. Świat ulega degradacji, co dotyka także ludzi. Bohaterowie Czechowa w ujęciu Percevala na pierwszy rzut oka wydają się kalekimi monstrami. Helena mówi o swej dawno minionej urodzie. Sonia nosi wełnianą sukienkę "po babci" i okulary ze szkłami grubości denek od butelek. Pijany Astrow za nic ma wyrzuty domowników. Rzyga niestrawionym alkoholem - długo, za długo. Na koniec zaś wszyscy ci ludzie, wiedząc, że trzeba "pracować, tylko pracować", doświadczają odkupienia. Katharsis może nie jest pełne, skrojone na ich miarę, ale dotyka także widzów.

W teatrze Percevala znakom towarzyszą obrazy nie do wymazania. Czarny i biały fortepian, w niedwuznacznej pozie, w "Othellu" z monachijskiego Kammerspiele. Wąski, niebezpiecznie wysoki podest, na którym grano "Andromachę" w Schaubuehne w Berlinie. Świat zimny, odpychający, jak z opowieści Andersena o Kaju i Gerdzie. I o kawałku szkła, który wpadł do oka, zarażając złem świat i ludzi. Spadające butelki, rozbijające się z łoskotem - nawet jeżeli inscenizacja Racine'a ze znakomitą Juttą Lampe była tylko iluzją, trudno zdobyć się na iluzję doskonalszą.

Ma Luk Perceval swoich ulubionych aktorów. "Othello" byłby zupełnie innym przedstawieniem, gdyby Desdemony nie zagrała Julia Jentsch, ukazując szekspirowską bohaterkę jako dziewczynę niewinną, a jednak naznaczoną cieniem tajemnicy. Podobnej siły nie miała jej Kresyda ze spektaklu monachijskiego Kammerspiele. Spośród znanych mi spektakli wybitnego reżysera ten wydał mi się zdecydowanie pęknięty, pozbawiony napięcia, jakby niekonieczny. W nim jednak także udało się kilka początkowych sekwencji ukazujących wojnę jako piekło - esencję absurdu. Tych scen, ukazujących całą groteskowość zwaśnionych obozów, nie powstydziłby się Stanley Kubrick w "Full Metal Jacket".

Autor "The truth about the Kennedys" jest w Polsce artystą dobrze znanym. W ciągu ostatnich siedmiu lat we Wrocławiu, w Krakowie, Gdańsku i Warszawie oglądaliśmy kilka z jego najważniejszych inscenizacji (oprócz wymienionych jeszcze "Penthesileę"). Jednak przygotowana w Thalia Theater w Hamburgu saga rodu Kennedych jest spotkaniem z innym Percevalem i z całkiem innym teatrem. Trwający niemal trzy i pół godziny spektakl dobrze określa punkt, w jakim znalazł się teraz kierujący hamburską sceną twórca.

Jest to przedstawienie zdumiewające, choćby dlatego, że zbudowane wyłącznie z nagromadzonych przez półtora wieku wycinków prasowych, wypowiedzi publicznych oraz wywiadów z członkami słynnej familii. Ogromną scenę Thalia Theater zamyka zatem ściana z papieru, jakby ułożono na sobie wszystko, co do tej pory napisano o Kennedych. To właśnie jeden z niepowtarzalnych znaków w teatrze Percevala. Symbol dosłowny i nieuchwytny zarazem, potraktowany serio, a jednocześnie ironiczny. Tak jak ironiczny jest tytuł przedstawienia, bo przecież żadna obiektywna prawda o Kennedych nie istnieje. Każdy z ludzi klanu ma własną prawdę i własną historię, pilnie strzeżoną nawet przed najbliższymi. Z odrębnym spojrzeniem wyjdzie też każdy z widzów przedstawienia.

Perceval poprzez potoki słów oraz rzucane na papierową ścianę obrazy buduje własną wersję 160 lat dziejów Ameryki. "The truth about the Kennedys" umiejętnie żerując na stylistyce widowiska dokumentalnego, od pierwszych chwil jest jednak czymś znacznie ponad nie. Perceval puszcza obrotówkę, ustawiając na niej dziesiątkę aktorów. W niektórych fragmentach są w biegu, w innych zastygają w bezruchu, czasem ze sobą dialogują, za moment wykrzykują przed siebie słowa. Ale scena nie zatrzymuje się nawet na mgnienie - statek wciąż płynie.

Reżyser z Belgii zawsze był niezrównany w odnajdywaniu prostych tricków, w których dałoby się ująć istotę przedstawianego świata. Scena w ruchu jako metafora upływu czasu, przemijania? Niby nic nowego, a jednak sprawdza się wspaniale, robi piorunujące wrażenie. Na ruchomych obrazach obok postaci z rodziny widać kluczowych w ostatnim stuleciu ludzi Ameryki, często tych, których łączy się zarówno z historią narodu, jak i popkulturą. Jest Jimmy Hoffa i Marilyn Monroe, by nie wymieniać dłużej. W ten sposób "The truth about The Kennedys" staje się traktowanym z epickim rozmachem portretem rodziny we wnętrzu, gdzie znać wpływ Szekspirowskich kronik królewskich. Ma w sobie fatum, przywodzące na myśl greckie tragedie.

Wreszcie - to najważniejsze - jest opowieścią o narodzinach mitu. Dzieje Kennedych, jakkolwiek doprowadzone do upadku czy wręcz samounicestwienia rodu, w ujęciu demokracji portretowanej przez teatr Luka Percevala zostają jej mitem założycielskim. Mit zaś obywa się tu bez oceny. "The truth about the Kennedys" w finale staje się studium rozpadu. I wtedy nie jest już opowieścią zagarniającą półtora wieku Ameryki, ale rzeczą o jednym człowieku. Każdym. W tym tkwi wielka zagadka teatru Luka Percevala. Na jego końcu zawsze jest wzruszenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji