Artykuły

Pora spojrzeć prawdzie w oczy

Mateusz Szkop, student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, autor książki poetyckiej "Wiersze najtańsze", członek Stowarzyszenia Proartystycznego Integracja związanego z Teatrem From Poland w Częstochowie, polemizuje w Gazecie Wyborczej - Częstochowa z tekstem Andrzeja Kalinina, znanego pisarza i publicysty o sytuacji w częstochowskim teatrze.

Kiedyś nie chodziłem do teatru w ogóle. Wstydziłem się. Siadałem na widowni i zamykałem oczy, bo nie mogłem znieść tego, co widzę. I nie używam tutaj żadnej metafory - po prostu przysłaniałem oczy rękoma lub odwracałem głowę w innym kierunku. Wstydziłem się bowiem tego, co zobaczyłem przez pierwsze kilka minut oglądanej sztuki, chociaż używanie wyrazu "sztuka" do podrzędnej farsy jest tutaj co najmniej nie na miejscu. Wstydziłem się wielu rzeczy. Począwszy od pijanych aktorów na scenie, na źle obliczonych suspensach kończąc. Suspensach, które wprowadzały na scenę chaos i podłamywały wiarygodność całego przedsięwzięcia teatralnego. Wstydziłem się nawet za aktorów, za brak odpowiedniej reakcji publiczności, która nie wybuchała śmiechem, tak jak to było w scenariuszu zaplanowane, lub za jej reakcję zbyt przerysowaną i niekoherentną do scenicznych wydarzeń. Wstydziłem się ludzi, obok których siedziałem, ich komentarzy i mizernych ambicji. A wieczorem, spotykając przyjaciół i rozmawiając o tym kryzysie w teatrze, o którym wydawało się, że wszyscy w Częstochowie milczą, zazdrościłem innym miastom w Polsce, innym ludziom, że co innego mogły ich oczy na scenie oglądać.

Od tego czasu minęło kilka lata. Pozmieniali nam się ludzie na zmiennych z założenia stanowiskach, a okazuje się, że kryzys cały czas pozostał, przynajmniej w przekonaniu Pana Kalinina. Tyle że kryzys ten uległ paradoksalnej metamorfozie. Bo jeśli kiedyś ten "mój" kryzys polegał na braku kontaktu ze współczesnym, aktualnym, nierzadko i odważnym wizerunkiem teatru (nie używam terminu ambitny, bo okazuje się, że łatwo jest go wypaczyć), to teraz kryzys Pana Kalinina kręci się wokół braku pieniędzy i braku zapełniających salę zwiewnych i powiewnych fars w repertuarze. Rozumiem doskonale tłumaczenia, że takowe muszą być, aby nabić kasę, ale na Boga! Teatr to nie kościół, w którym ludzie dostają to, czego chcą! I nie chcę tutaj rozpisywać się o misyjności tych dwóch różnych instytucji, bo będzie śmierdziało to dobrze znanymi wszystkim frazesami. Ludzie niezwiązani z teatrem nie mogą decydować o repertuarze, tak jak nie mogą wyrokować, co jest sztuką, a co nie. Nie mogą, bo nie mają takich kompetencji. Gdyby zasady demokracji wprowadzić do takiej instytucji jak teatr, to okazałoby się, że jej repertuar poziomem merytorycznym przypominać będzie program telewizyjny Polsatu. Są teatry, które rozrywkę mają wpisaną w sens istnienia i działalności, ale nasz, imienia Adama Mickiewicza, nigdy do niczego takiego oficjalnie się nie zobowiązywał.

Dla niektórych nadszedł w końcu czas pogodzenia się z tym faktem. Lukę rozrywki w naszym mieście wypełnia szczelnie i do szpiku kości kino. Pora spojrzeć prawdzie w oczy - naszym problemem jest brak odpowiednio wyedukowanej publiczności. Ale nie zapominajmy, że edukacja to rzecz nabyta, a nie wrodzona, i nigdy nie jest na nią za późno. Tym, którzy chcieliby podjąć się tego siermiężnego zadania, pierwsze kroki polecam postawić w teatrze. Przy okazji przyczynią się Państwo do zażegnania "kryzysu finansowego". Ot i cała filozofia!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji