Artykuły

Przodownik pracy artystycznej

Słynny tenor dał w Łodzi więcej, niż oczekiwała publiczność i nie zapomniał docenić swoich partnerów - o koncercie Placido Domingo pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Do łódzkiego Teatru Wielkiego przybyli, wbiwszy się w smokingi i czarne garnitury, politycy i biznesmeni. W wielogodzinnej kolejce stali w poniedziałek przy kasie fani, by wygrać rywalizację o wejściówkę. A na plac przed teatrem przyszło wielu łodzian, by śledzić występ Placida Dominga na telebimie.

Wszyscy byli usatysfakcjonowani. Inne wokalne sławy na takie galowe koncerty przygotowują najwyżej sześć arii, a on wziął udział w prawdziwym maratonie. Koncert trwał niemal do północy, a przedłużały go kolejne bisy.

Placido Domingo nie oszczędzał się, ale też wie, co w wieku 68 lat może zaśpiewać. Nie sięga po najbardziej efektowne hity z "Cyganerii" czy "Rigoletta", ma świadomość, że tenorzy młodsi od niego trzy lub cztery dekady zaśpiewają je lepiej. On wydobywa z zapomnienia piękny lament Frederica z "Arlezjanki", którym 100 lat temu poprzedni król tenorów, Enrico Caruso, wyciskał łzy z oczu swych wielbicielek. I śpiewa tę piękną arię z autentyczną żarliwością.

A chwilę potem krótkim fragmentem z "Walkirii" wprowadza słuchaczy w świat muzyki Wagnera. Rolę Siegfrieda nadal ma w repertuarze, stanowi test potwierdzający, że Domingo trzyma klasę. Bo choć śpiewając kaleczy - tak jak dawniej - niemiecki tekst, jednak siły ekspresji mogą mu pozazdrościć najwięksi tenorzy wagnerowscy.

Łódzki koncert miał wiele odsłon. Po pierwszej, wyłącznie operowej, przyszła pora na skrzyżowanie muzyki klasycznej z popem, czyli trzy pieśni do wierszy Karola Wojtyły. Po nich nastąpiła długa sekwencja hiszpańska, wypełniona fragmentami z zarzueli. Placido Domingo ma tę muzykę we krwi, artystami tych hiszpańskich opero-operetek byli jego rodzice.

Potem były bisy i bisy, a publiczność nie chciała puścić Dominga ze sceny. On - choć już zmęczony i pozbawiony cechującej go zawsze młodzieńczej witalności - nie odmawiał i śpiewał. Ale też nikt nie zauważał, że w "Besame mucho" czy "Granadzie" głos coraz bardziej tracił blask, bo nie było to ważne.

Placido Domingo jest fenomenem, nie tylko dlatego, że w wieku 68 lat śpiewa, jakby nie miał pięćdziesiątki. Niezwykły jest jego szacunek dla innych. Zanim koncert się rozpoczął, przekazał słowa uznania dla poziomu orkiestry Teatru Wielkiego w Łodzi. A jej dyrygenta Michała Kocimskiego poprosił, by poprowadził nieprzewidzianą wcześniej uwerturę do "Wesela Figara". Bardzo dbał, by nie mniejszą porcję braw dostała partnerująca mu Veronica Villarroel, choć przy jego wokalnej finezji sopran chilijskiej artystki wydawał się toporny, a interpretacje pozbawione wdzięku.

Aby zaś publiczność nie pozostała do końca wyłącznie pod jego urokiem, zaprosił na scenę Polaka Arnolda Rutkowskiego, którego talent, jak przyznał, zrobił na nim wrażenie. I razem zaśpiewali popularną pieśń "Non ti scordar di me".

Dla młodego tenora to ogromna nobilitacja. Oby Arnold Rutkowski poszedł w ślady wielkiego Dominga i rozsądnie jak on pokierował karierą.

Na zdjęciu: Placido Domingo po koncercie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji