Artykuły

Warszawa. Więcej misji w Polskim Radiu niż w TVP

Telewizja Polska nie zapewnia dostępu do kultury "wysokiej". Lepiej radzi sobie z misją Polskie Radio, które nagłaśnia wybitne zjawiska artystyczne - twierdzi Teresa Bogucka w felietonie cyklu "Świat według mediów".

Polskie Radio obchodzi 80 lat istnienia, ale nie tylko z tego powodu ma dobrą prasę. Radio nie ma problemów z misją - II Program wykonuje tę powinność ku powszechnemu zadowoleniu. Radiowa "Dwójka" jest chyba jedynym miejscem, w którym istnieje kanon: wiadomo, co jest wybitne w muzyce, w literaturze, w teatrze, w malarstwie. Przypadkowy słuchacz dowie się, co jest ważne i trwałe, dowie się, dlaczego - i może zostanie. Ale to jego wybór - tu się nikt nie podlizuje szerokiej publiczności, nie szuka tego, czym może trafić w jej gusty, nie goni za sezonowymi modami.

Tymczasem telewizja, młodsza, ale bardziej wpływowa siostra, z misją, czyli zapewnieniem dostępu do kultury, nie radzi sobie zupełnie. Nie przyjęła kryterium kanonu, ale przychyliła się do kryterium oglądalności, twierdząc, że cóż z tego, że coś jest wybitne, skoro nikogo nie obchodzi. W rezultacie z możliwych definicji owego dostępu do kultury odrzuciła tę głoszącą, iż należy prezentować wartości, aby każdy, kto ich szuka i potrzebuje, miał szanse do nich dotrzeć. A wybrała inną - otóż dostęp ma polegać na tym, żeby do kontaktu z kulturą wysoką nakłonić jak największą liczbę widzów. I programy, które nie przyciągają widowni, spadają. Trwa natomiast poszukiwanie form pociągających.

Efektem jest zachęcanie do aktywności kulturalnej, językiem i formą adresowane do młodzieży ("Parapet", "Ale jazda", informator "Kultura") oraz - raczej dla dorosłych - krótkie parominutowe rekomendacje książek. Pomysł polega na dopadnięciu widza między popularnymi pozycjami i wepchnięciu mu książki tak szybko, żeby nie zdążył zmienić kanału.

Można zatem uznać, że TVP podjęła się zachęty i popularyzacji. Natomiast to, żeby telewizja była miejscem przeżycia artystycznego czy umysłowego, jest ciągle problemem. Dwie rzeczy się bronią - trwa teatr, choć traktowany jak dopust Boży, bo telewizja go nie reklamuje i nie zapowiada, oraz "Kocham kino" - dobry film i ciekawa o nim rozmowa.

A poza tym mamy publicystykę kulturalną i pewien związany z nią trwały problem. Jest to mianowicie konflikt słowo - ruch. Wygląda na to, iż istnieje doktryna taka oto: widz jest w stanie skupić uwagę na krótko, a żeby słuchając gadających głów, nie użył pilota - trzeba go absorbować. A jako że istotą telewizji jest obraz - na ekranie musi on co i raz się zmieniać.

Przez ostatnie lata oglądaliśmy agonię "Pegaza", magazynu wielotematycznego. Próby kolejnych animacji polegały na wymianie prowadzących zapewne w poszukiwaniu osobowości zdolnej przykuć uwagę, na różnych proporcjach felietonu i rozmowy, no i na aranżowaniu coraz to nowej przestrzeni, w której wszystko by się ruszało. Intelektualiści, konferansjerzy, feministki i gawędziarze siedząc, latając lub stąpając, na różne sposoby usiłowali przyciągnąć ludzi do kultury.

W tej chwili są dwa comiesięczne programy, które usiłują sobie poradzić z zadaniem. Późnowieczorna "Café Kultura" jest programem monograficznym. Dzieje się w układzie: moderator (Michał Markowski), inteligent (Jerzy Stuhr), zaciekawieni studenci oraz zaproszeni goście. Tematy są ważne i ciekawe - pojęcie Europy Środkowej, komercja w kulturze, intymność w sztuce, polskość, nasze lęki, ale też kultura komiksu. Celem jest prezentacja wartości wyższych, ale z pewnym wychyleniem się do młodego pokolenia. Może dlatego jest zrobiony w myśl zasady, że ruch i zmiana trzymają widownię przy ekranie. Kamera błądzi po twarzach, pokazuje obraz przez szklankę, przez profil, co chwila odrywa uwagę od treści rozmowy. Uważa się widać, że jest to forma dostępna młodemu pokoleniu, niemniej walorem jest to, że dość często zaproszeni goście potrafią się przez nią przebić.

"Telewizyjne wiadomości literackie" w Dwójce prowadzone przez Stanisława Beresia składają się z zwięzłych, dobrze skomponowanych wypowiedzi, z wywiadów i prezentacji autorów, a filmowe impresje pojawiają się między nimi, nie rozbijając wywodu. Co nie znaczy, że dylemat słowo - ruch został uchylony. Ostatnio, żeby usłyszeć piękny wiersz Ryszarda Krynickiego, należało zamknąć oczy na przepływanie nastrojowych zdjęć.

Telewizja ma zatem nieustanny problem z formą debaty artystycznej i intelektualnej, podczas gdy radio radzi sobie z nią świetnie. Dyskusje są oczywiście lepsze i gorsze - zależnie od rozmówcy i ustawienia tematu - ale nie zdarza się, żeby wszyscy gadali naraz, lekceważąc odbiorcę, lub żeby moderator nie był w stanie nią kierować, żeby porażał go lęk przed ucieczką słuchaczy.

Wydawałoby się, że telewizja dokłada do tego obraz - widzimy rozmówców, ich mimikę, gestykulację - czyli to, co zwykle wzmacnia przekaz. Czy radiowa rozmowa literacka Iwony Smolki, Tomasza Burka i Piotra Matywieckiego straciłaby na ekranie, czy zyskała?

Otóż telewizja ma dowód na to, iż słowo może zyskać. To "Rozmowy na czasie" Katarzyny Janowskiej i Piotra Mucharskiego. Przestrzeń, ruch kamery, wybijanie cytatów - wszystko podporządkowane temu, żeby widza wciągnąć w rozmowę, ułatwić jej rozumienie i dać mu poczucie, że uczestniczy w czymś ważnym.

Na zdjęciu: Jerzy Stuhr prowadzi w TVP program "Café Kultura" .

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji